31 lat temu też w maju kwitły kasztany. W środę minęło właśnie 31 lat od dnia, gdy w bramie, dwie minuty pieszo od krakowskiego Rynku, znaleziono ciało Staszka Pyjasa, długowłosego studenta polonistyki. Oficjalnie spadł ze schodów, a raczej należałoby powiedzieć: został spadnięty.

Reklama

Prześladowany przez SB, albowiem zachciało mu się być poetą, co było w PRL działalnością wywrotową. Organa miały informacje z pierwszej ręki od jednego z jego najbliższych przyjaciół, Lesława Maleszki, dziś redaktora "Gazety Wyborczej". Jakiś czas potem utonął kolega, który widział Pyjasa jako ostatni.

Zbieg okoliczności taki. Przyjaciele Pyjasa z już wtedy patologicznie podejrzliwym Wildsteinem na czele uznali, że musiała maczać w tym palce SB. Nie przekonała ich nawet ekspertyza prof. Marka, który cierpiał później oskarżony przez Wildsteina o wysługiwanie się SB. Na szczęście Wildstein został za szkalowanie dobrego imienia profesora skazany.

W poniedziałek z kolei minie ćwierć wieku, jak patrol milicji zgarnął na warszawskiej Starówce syna opozycjonistki, maturzystę i początkującego poetę Grzegorza Przemyka (kasztany, jak zwykle, kwitły). Następnego dnia chłopak zmarł. I znowu znaleźli się usłużni biegli, którzy uznali, że pobili go w karetce sanitariusze.

Przez prasę przetoczyła się fala artykułów o mordercach w białych kitlach. Po wielu latach sąd skazał wreszcie jednego z zomowców, którzy przeprowadzali z Przemykiem rozmowę wychowawczą przy użyciu pałek. Innych uniewinniono, a i skazany jest dziś niezdrów, więc się nie może do więzienia pofatygować, bo by mu to zaszkodziło.

Dwóch młodych chłopaków zabitych, bo zachciało im się pisać wiersze i nie pytać o zgodę. Proszę wybaczyć emocje, ale Przemyk był ledwie kilka lat starszy ode mnie, pewnie słuchaliśmy tej samej muzyki, czytaliśmy te same książki, mieliśmy podobne, beznadziejne ciuchy.

Dziś już nie wiadomo, kto go bił. Ale wiadomo, kto wydawał rozkazy, kto pisał haniebne ekspertyzy i opinie, kto szczuł w prasie. Wiadomo też, że nad wszystkim czuwał gen. Kiszczak, człowiek honoru. Nikomu z nich włos z głowy nie spadł. A w sprawie Pyjasa jedynym skazanym do dziś pozostaje… Wildstein.

Powiem szczerze: mam w dupie taką sprawiedliwość.