Dostał osiem lat, odsiedzi cztery

Sąd nie miał wątpliwości - to Ireneusz K. był Grzegorza Przemyka. I to przez niego student zmarł. Zomowiec dostał osiem lat więzienia. Jednak na mocy amnestii sąd złagodził karę o połowę.

Reklama

Z zeznań byłych milicjantów i świadka wynikało, że Grzegorza Przemyka, syna opozycyjnej poetki, bił właśnie Ireneusz K. - podkreślał prokurator Robert Skawiński.

Dlatego chciał dla niego dziesięciu lat. Spodziewał się, że kara będzie pomniejszona o połowę. Z kolei ojciec zamordowanego studenta chciał domagał się "sprawiedliwego i surowego wyroku". Dzisiejsze orzeczenie nie jest prawomocne, a obrońca zomowca zapowiedział apelację.

Sąd przekonały nowe dowody

Prokurator był pewny swego. "Byli milicjanci zeznają pokrętnie, ale w ich zeznaniach są elementy prawdy. A jej wykrywaczem są zeznania Cezarego F. (świadek, który razem z Przemykiem był na komisariacie), który w 1983 roku wskazał, że bił go ten milicjant, który chwycił za pałkę. Pałkę według zeznań milicjantów miał Ireneusz K." - tłumaczył przed sądem prokurator.

I dodał, że zeznania te potwierdzają zdjęcia z nieformalnej wizji lokalnej w komisariacie MO na Jezuickiej, jaką SB przeprowadziła z milicjantami tuż po śmierci Przemyka w 1983 roku.

Reklama

Sąd po ogłoszeniu wyroku przekonywał, że w sprawie pojawiły się nowe przekonujące dowody. Dlatego tym razem wyrok jest inny niż po poprzednich czterech procesach.

Jednak sędzia Monika Niezabitowska-Nowakowska przyznała też, że sprawa była bardzo trudna. Dodała także, że Grzegorza Przemyka zatrzymano przypadkowo, a Ireneusz K. nie mógł wiedzieć, że jest on synem opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej.

Piąty raz przed sądem

Proces Ireneusza K. toczył się już po raz piąty. Wcześniej zomowiec był uniewinniany, ale sądy wyższych instancji wyroki te uchylały. Teraz oprawca już nie uniknie sprawiedliwości.

12 maja 1983 roku Grzegorz Przemyk, syn Barbary Sadowskiej, świętował wraz z kolegami maturę na warszawskiej Starówce. Zomowcy zabrali go do komisariatu przy ulicy Jezuickiej i tam bestialsko pobili. Przemyk zmarł.

Rok później prokuratura wszczęła śledztwo, ale jednocześnie komunistyczne władze za wszelką cenę chciały uchronić milicjantów przed karą. Winą chciano obarczyć sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala. W ocalonych aktach sprawy Przemyka zachowała się notatka ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka: "Ma być tylko jedna wersja śledztwa - sanitariusze".

W 1984 roku po reżyserowanym przez władze procesie, od zarzutu pobicia Przemyka uwolniono dwóch milicjantów - Ireneusza K. i Arkadiusza Denkiewicza - dyżurnego komisariatu z Jezuickiej.

Skazano zaś, po wymuszeniu w śledztwie nieprawdziwych zeznań, dwóch sanitariuszy, którzy wieźli chłopaka z komisariatu do szpitala. Wyroki te uchylono dopiero w 1989 roku.

Teraz, w kolejnym już procesie, nawet kilkadziesiąt osób może usłyszeć zarzuty w sprawie mataczenia po śmiertelnym pobiciu Grzegorza Przemyka. W tym gronie prawdopodobnie znajdzie się generał Kiszczak i Mirosław Milewski - były sekretarz Biura Politycznego PZPR.