O podpisaniu kasacji minister poinformował we wtorek na specjalnie zwołanej konferencji prasowej.

Minister podkreślił, że ma świadomość, iż interpretacja prawa co do zakresu stosowania przedawnienia karalności wobec funkcjonariuszy publicznych i sprawców takich pobić jak Grzegorza Przemyka nie jest prosta. "Ale tym bardziej uznałem jako Prokurator Generalny za konieczne poddanie ocenie Sądu Najwyższego możliwości stosowania przedawnienia karalności wobec sprawców śmiertelnego pobicia Grzegorza Przemyka" - powiedział minister.

Wcześniej, we wtorek, Kwiatkowski powiedział w programie "Kwadrans po ósmej" w TVP1, że wierzy, iż "Sąd Najwyższy w sposób absolutnie bezstronny, najbardziej profesjonalny i najbardziej upoważniony dokona ostatecznego rozstrzygnięcia, czy rzeczywiście decyzje dotyczące jednego z zomowców, który uczestniczył w pobiciu, którego bezpośrednim skutkiem była śmierć Grzegorza Przemyka, przedawniły się, czy nie".

W połowie grudnia Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że sprawa karalności ws. śmierci Przemyka przedawniła się już 1 stycznia 2005 r. Dlatego umorzył proces b. zomowca Ireneusza K. skazanego wcześniej na 8 lat więzienia za udział w tym pobiciu. Uzasadnienie tego wyroku miało bardzo formalny charakter, bo sąd nie odnosił się w ogóle do czynu zarzuconego Ireneuszowi K. Wyrok jest prawomocny. Kasację do SN zapowiadali pełnomocnicy ojca Przemyka.

Sprawa trwa już 26 lat. SA kolejny raz rozpatrywał apelację obrony Ireneusza K., który w maju zeszłego roku został skazany na 8 lat więzienia, zmniejszone o połowę na mocy amnestii. K. był sądzony wtedy piąty raz, po raz pierwszy zapadł wyrok skazujący.

Podstawą wyroku były zeznania Cezarego F., kolegi Grzegorza, który został razem z nim zatrzymany. To on wskazał, że Przemyka bił milicjant, który miał pałkę służbową - a miał ją Ireneusz K. Władze PRL zrobiły jednak bardzo wiele, by utrudnić zeznawanie F., dyskredytowano go i inwigilowano.

Sądy - raz w PRL i cztery razy po 1989 r. - uwalniały Ireneusza K. od winy w tej jednej z najgłośniejszych zbrodni aparatu władzy PRL. Wyroki uniewinniające uchylały sądy wyższych instancji. Sąd Okręgowy w Warszawie przed rokiem nie miał wątpliwości, że K. był jednym z trzech milicjantów, którzy w maju 1983 r. bili Przemyka w komisariacie MO na Starym Mieście w Warszawie. W PRL władze usiłowały przerzucić odpowiedzialność na sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala. Zarazem sąd I instancji uznał, że czyn K. - jako czyn karalny funkcjonariusza publicznego z PRL - nie przedawnił się.

12 maja 1983 r. 19-letni maturzysta Grzegorz Przemyk z kolegą świętował zdane egzaminy na Pl. Zamkowym w Warszawie. Zatrzymali go milicjanci. Zabrali Przemyka, który nie miał dokumentów, na komisariat, gdzie go skatowali. Dostał ponad 40 ciosów pałkami po barkach i plecach oraz kilkanaście ciosów łokciem lub pięścią w brzuch. Przewieziony do szpitala, zmarł po dwóch dniach. Pogrzeb Przemyka stał się wielką manifestacją przeciw władzom.

Ireneusz K., 20-letni wówczas zomowiec, po 1989 r. pracował jeszcze w policji w Biłgoraju. Obecnie jest na mundurowej emeryturze.

W 1997 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił K., a dyżurnego z komisariatu Arkadiusza Denkiewicza skazał na dwa lata więzienia (nie odsiedział ani dnia, bo według psychiatrów na skutek wyroku doznał w psychice zmian uniemożliwiających odbywanie kary). Oficera KG MO Kazimierza Otłowskiego skazano na półtora roku w zawieszeniu za próbę zniszczenia akt sprawy Przemyka w 1989 r. (po apelacji został on uniewinniony).

Dwa lata temu pion śledczy IPN postawił pierwszym dwóm osobom zarzuty za utrudnianie śledztwa w sprawie Przemyka oraz zastraszanie Cezarego F. i jego rodziny. Grozi im do trzech lat więzienia



















Reklama