ROBERT MAZUREK: Kiepsko u pana z testosteronem. Jest pan impotentem?
JANUSZ PALIKOT: Nie, nie mam też chorób wenerycznych i jestem zdrowy psychicznie.
A leczył pan się kiedyś psychiatrycznie?
Nigdy.
Bywał u psychologa?
Radziłem się w kilku sprawach. To były takie rozmowy, które lepiej pomogły mi zrozumieć rzeczywistość.
Ten eufemizm oznacza regularną terapię?
U psychologa byłem cztery razy, potem uznaliśmy, że wszystko jest w porządku i nie potrzebuję więcej wizyt. To było po rozstaniu z pierwszą żoną.
Nie niepokoją pana doniesienia o zażywaniu narkotyków przez premiera?
Przede wszystkim dziwią. Rozumiem, że uprzedził tym jakąś akcję, ale nie mogę zrozumieć, po co ktoś sięga po takie używki, bo sam nigdy nie paliłem ani papierosów, ani marihuany, ani książek, ani flag, niczego…
Jak przystało na Palikota, płomienie ma pan tylko w nazwisku?
Tak, jestem ssakiem całkowicie niepalącym.
Donald Tusk nie powinien się pilnie przebadać?
Powinien zrobić badania, tak samo jak prezydent Kaczyński. Premier obiecał poddać się temu w czerwcu, prezydent miał to zrobić jeszcze w maju, ale już kluczy i mówi o jesieni. A premierowi doradzałbym, by przeprowadził również badanie na obecność narkotyków. Jestem pewien, że młodzieńcze przygody nie wywołały żadnych zmian w organizmie, ale byłoby wskazane przedstawić wiarygodny raport medyczny w tej sprawie.
Od kiedy tak bardzo troszczy się pan o stan zdrowia Polaków?
Tu chodzi o stan zdrowia polityków. Zaczęło się w styczniu od trochę niefortunnego pytania o stan zdrowia prezydenta Kaczyńskiego.
Sugestie, iż ktoś jest alkoholikiem lub ma Alzheimera, nazywa pan niefortunnymi? Przecież to bardzo kulturalne...
Przyznaję - nie jest, ale jeśli chodzi o Alzheimera, to zacytowałem tylko "Przekrój”, w którym przeczytałem o pojawiających się plotkach na ten temat.
Pan jest alkoholikiem?
Właśnie się przebadałem, niczego takiego nie stwierdzono.
Sam pan zapłacił za badania, więc te wyniki…
To, co pan teraz próbuje powiedzieć…
To insynuacja. Chce panu pokazać, jaką bronią się pan posługuje.
Ja niczego nie insynuuję, ale proszę o przedstawienie raportu na temat stanu zdrowia prezydenta! Ja tylko zadaję pytania.
Zupełnie jak Lepper. On też tylko pytał, ale został za to skazany.
Właśnie byłem przesłuchiwany w prokuraturze, zobaczymy, czym to się skończy.
Jeśli mamy równość wobec prawa, to ma pan jak w banku wyrok w zawieszeniu. Jak Lepper.
Być może, ale to jednak nie są te same przypadki. Powtarzam, że zadawałem pytania.
"Czy prawdą jest, że 10 maja pobił pan i zgwałcił swojego asystenta Jana K.?” Gdybym zadawał panu takie pytania, to nie odpowiadałby mi pan na nie, ale podał mnie do sądu.
Nikogo nie pobiłem i nie zgwałciłem, ale jeśli miałby pan choćby jakieś poszlaki, to mógłby takie pytanie zadać. Ja powoływałem się na artykuł w gazecie i plotki krążące po Warszawie.
W gazecie przeczytałem, że w Lublinie krążą plotki, jakoby był pan gejem i miał romans z byłym asystentem.
Artykuł w "Rzeczpospolitej” był wyjątkowo złośliwy. Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę gejem.
Jak wpada pan w gości, to pyta gospodarza o Alzheimera, a gospodynię, czy jest alkoholiczką?
(śmiech) Nie, ale pytałem ludzi na ulicy, czy nadużywają alkoholu.
Słucham?! Zaczepia pan ludzi i zadaje im takie pytania?! Nikt pana nie spoliczkował?
Nie.
Duch w narodzie ginie.
Pytam czasami: "Czy nadużywa pan alkoholu?” i słyszę "Nie” albo "A co to pana obchodzi?”, ale kiedy dopytuję: "A obraziło pana to pytanie?”, to większość odpowiada, że nie. Z badań wynika, że 60 do 80 procent Polaków uważa, że prezydent powinien przedstawić raport o stanie swego zdrowia. Nie sądzę zresztą, że powinno to ograniczać się do prezydenta i premiera.
To w takim razie również marszałkowie Komorowski i Borusewicz.
Nic złego by się nie stało, gdyby wszyscy kandydujący w wyborach do parlamentu czy kandydaci na prezydentów dużych miast przedstawili informację na temat swego stanu zdrowia.
Może na dobry początek namówi pan kolegów z PO? Przewodniczący Chlebowski? Wicemarszałek Niesiołowski wygląda na przemęczonego…
Nie sądzę, raczej tryska energią (śmiech). To bardzo pogodny człowiek, choć ogromnie zaciążyły na nim lata spędzone w więzieniu. Widzę w jego zachowaniu to doświadczenie kilku lat spędzonych w więzieniu, to trwała rysa jego charakteru. Czy nadużywa alkoholu?
Ja o to nie pytałem.
Wiem, wiem, ale odpowiadam, że nie zauważyłem.
Przecież pana wcale nie interesuje stan zdrowia Kaczyńskiego. Chce mu pan tylko dopiec…
W najmniejszym stopniu. To ja padłem ofiarą agresji, bo na zadane pytania posypały się na mnie obelgi.
No nie! Pan już oskarżył prezydenta o wszystko, więc i pana można oskarżyć o wszystko. Byle w formie pytania.
To nie jest tak, że powiedziałem wszystko o wszystkich.
To prawda, Tuska się pan boi.
Nie boję się. Przypominam, że kiedy Donald Tusk powiedział, że "każda partia ma swojego Palikota”, odpowiedziałem, iż na niektórych dworach błazen bywał mądrzejszy od króla.
W 2005 roku trafił pan do Sejmu jako szanowany, leciutko ekscentryczny biznesmen i filozof. I w ciągu trzech lat zrobił pan z siebie błazna.
To pana ocena.
Nie. Chlebowskiego, Tuska…
Nie sądzę, by mieli taką opinię.
A kiedy Tusk mówił, że "każda partia ma swego Palikota”, to chodziło mu o to, że każda ma intelektualistę?
No, można to i tak odczytywać. Oczywiście część opinii mogła rozumieć w ten sposób, że chodzi o błazna…
Sam pan tak to odczytał.
Nie, po prostu odpowiedziałem w ten sposób na pytanie dziennikarza.
Jasne, według Tuska pan jest drugim Kołakowskim.
I tak również można te słowa odebrać.
Pozwoli więc pan, że będę mówił do pana: mistrzu? Chlebowski mówiąc, że ma pana dosyć, nie myślał o pańskiej pracowitości i geniuszu, ale obciachu, który pan sprowadza.
I cóż ja mogę na to powiedzieć? Jeśli pan tak uważa, to zachęcam pana i redakcję do przeprowadzenia badań, jak Polacy oceniają Janusza Palikota. I zobaczy pan, czy wyniki będą takie, o jakich pan mówi, czy też zupełnie inne. A ostatnio premier kilkakrotnie bardzo pochlebnie wypowiadał się na temat mojej pracowitości. Powiedział, że tylko Palikot jest w stanie pokonać biurokrację, bo do tego potrzeba determinacji graniczącej z szaleństwem.
Sugerowanie, że jest pan szalony, to mało wyrafinowany komplement.
Jeśli tak pan myśli, to zalecam panu lekturę "Świętego idioty” Cezarego Wodzińskiego i prac z historii Kościoła dotyczących roli świętego idioty.
Chciałby pan uchodzić za jurodiwego?
(śmiech) Nie, ale chcę panu pokazać, że słowo "szaleniec” odczytywane przez pana tak negatywnie w naszej kulturze bywa rozumiane inaczej, ma wiele znaczeń. Być może panu niektóre moje zachowania mogą wydawać się szaleństwem w pejoratywnym znaczeniu tego słowa, ale dla większości Polaków jest inaczej. A w polityce nie decyduje głos Tuska, Chlebowskiego, Mazurka czy Palikota, ale głos opinii publicznej.
I pan się odwołuje do ludu, tak?
W wyborach miałem ponad 40 tysięcy głosów. Zapewniam pana, że dziś miałbym więcej. Pan jest przekonany, że opinia na mój temat jest negatywna?
Nie, ale myślę, że nie traktuje się pana poważnie.
Brak mi tego ciężaru, tego gravitas? A zmieniłby pan zdanie, gdyby się okazało, że to, co pan uważa za brak powagi, większość Polaków odbiera jako odwagę mówienia prawdy wbrew konwencjom elit? Codziennie spotykam się z takimi reakcjami, że ludzie rzucają mi się na szyję, zatrzymują samochód, okazują znaki sympatii…
Matko, to pan jest jak Beatlesi. Pan stanowi zagrożenie dla ruchu!
Dlatego staram się ostatnio przejeżdżać, a nie przechodzić, bo spacerowanie stało się uciążliwe ze względu na liczbę fanów, którzy chcą pogadać. Wyobraża sobie pan to?
Mam bogatą wyobraźnię. Kubę Wojewódzkiego ludzie też lubią, a nie głosowaliby na niego.
Nie mam ambicji prezydenckich. Ale nie musi pan podawać takich przykładów, niech pan weźmie Donalda Tuska, który również przez lata uchodził za człowieka luźnego, swobodnie traktującego politykę, zainteresowanego piłką. On w ciągu dwóch, trzech lat stracił tę łatkę, zmienił wizerunek i dziś jest premierem.
To droga Palikota: od bohatera tabloidów na szczyty? Pan to wyliczył, sprawdził, że się panu wizerunkowo i politycznie opłaca, więc wszedł pan w to?
Tu się pan myli, tak nie jest. Ja zupełnie nie kalkuluję, nie jestem wyrachowany.
Nie wiem, kto panu to wymyślił, ale pan udaje wariata jak młodzi Polacy przed wojskiem.
Wbrew pozorom nie ma przy mnie sztabu piarowców, zespołów analityczno-badawczych pracujących nad moimi decyzjami, ale zapewne nic pana, przy pańskim sceptycyzmie, nie przekona.
Platforma Obywatelska jest panu wdzięczna?
Za co?
Za akcję Kaczyński. Pan mówi to, co miało się dostać do opinii publicznej, ale nikt inny nie chciał tego tematu wrzucić. I dlatego te żółte kartki, które panu dawali, były teatrem.
Z tego, co wiem, ze dwa razy moja obecność w Platformie Obywatelskiej wisiała na włosku. Chyba opatrzność chciała, bym był w PO, bo jakoś wszyscy wokół mnie krytykowali. A przyszłość pokaże, czy uda mi się osiągnąć równowagę między moją pracą w komisji Przyjazne Państwo z jednej strony, a tymi akcjami typu koszulka "Jestem gejem, jestem z SLD” i badaniami stanu zdrowia prezydenta z drugiej.
Pan mówi o równowadze, ale każdy artykuł na pański temat w internecie jest ilustrowany zdjęciem z wibratorem.
Jak zrobiłem trzy lub cztery konferencje prasowe jak Bóg przykazał w sprawie sytuacji w lubelskiej policji, to nikt poza prasą regionalną nie reagował, ale jak tylko pojawiłem się z wibratorem, to prokuratura wzięła się do roboty i rozpoczęły się przesłuchania w sprawie molestowania kobiet przez policjanta. Więc dzisiaj, choć dla czytelnika Jeleńskiego, Audena czy Eliadego był to kontekst estetycznie trudny, zrobiłbym to jeszcze raz.
I pojawiłby się pan w koszulce "Jestem gejem, jestem z SLD”?
Cztery dni po tej konferencji Barbara Blida popełniła samobójstwo, co pokazuje, że miałem rację, piętnując atmosferę w Polsce, w której Blida mogła targnąć się na swoje życie.
Niech pan da jej wieczny odpoczynek. Niedawno po przeszukaniu przez ABW popełnił samobójstwo sędzia z Garwolina. I co, Ćwiąkalski jest mordercą, a reżim Tuska spłynął krwią?
To zupełnie inny przypadek. Temu człowiekowi nie zafundowano żadnego spektaklu, niczego nie filmowano, nie pokazywano w telewizji.
Śmierć jest śmiercią.
Mówiliśmy o moich zachowaniach. Pan uważa, że ja je wykalkulowałem, wyliczyłem, że to da mi rozpoznawalność?
A potem będzie pan ją przekuwał na wizerunek polityka serio. Kilka zdjęć w garniturze z kamizelką i wizyta u fryzjera powinny wystarczyć.
Jak pan widzi na przykładzie Borisa Johnsona, burmistrza Londynu, można wygrywać wybory bez fryzjera (śmiech). Próbuję pana przekonać, że nie mam żadnej strategii, pomysłu, jak zdobyć popularność, a potem startować po najważniejsze stanowiska. Pewne gesty były raczej aktem rozpaczy, próbą zwrócenia uwagi na to, co się dzieje, kiedy inne podobające się panu normalne środki zawodziły.
Proszę się nie gniewać, ale był pan świetnym wydawcą, udanym biznesmenem, ale pańska działalność polityczna to nieporozumienie.
Dlaczego pan tak myśli?
Bo mógłby pan coś zrobić, ale woli brylować w tabloidach jako facet z penisem w szufladzie.
Nawet jeśli ujawnienie stanu zdrowia najważniejszych osób w państwie pana nie przekona, to mam nadzieję, że przekonają pana efekty pracy komisji.
Co pan jeszcze zrobi, by zwrócić na siebie uwagę? Przejedzie nagi kabrioletem po Warszawie w proteście przeciw globalnemu ociepleniu?
Nie, nie planuję takich posunięć. Mam zamiar doprowadzić do końca prace komisji Przyjazne Państwo, by pan i inni uznali, że to jednak dobrze, iż Palikot znalazł się w polityce, bo coś się w pańskim życiu zmieniło.
Nie zabije was siła biurokracji? PO już wycofuje się z pomysłu likwidacji meldunku.
Nie wycofujemy się. Z tego, co wiem, prace w MSWiA trwają i do końca roku obowiązek meldunku zostanie zniesiony. To nie ja za to odpowiadam, ale myślę, że skończy się to sukcesem. My w zeszłym tygodniu skończyliśmy prace nad zniesieniem pozwoleń na budowę.
To akurat pomysł Mirosława Barszcza, byłego ministra z PiS.
Wszystko jedno czyj, ważne, by wreszcie wprowadzić go w życie. Podam panu inny przykład: cztery razy do roku pracodawcy muszą wyliczać ZUS podstawę ubezpieczenia społecznego dla 12 milionów pracowników. To miało sens w czasach hiperinflacji, ale nie teraz, kiedy można to spokojnie robić raz w roku. Jeżeli w tych 48 milionach dokumentów jest tylko 1 procent błędów, to znaczy, że mamy prawie pół miliona pomyłek, które potem w korespondencji z ZUS trzeba naprawiać! I widzi pan, to nie wibrator, tego żadna telewizja nie pokaże, bo to nie jest sexy.
No tak, a pan musi być w mediach.
Zależy mi na tym, by to załatwić, a obecność w mediach miała mi tylko pomóc w realizacji moich pomysłów.
Zaręczyny, ślub, narodziny dziecka - wszystko pan sprzedał tabloidom.
Kiedy pod kliniką, w której żona urodziła syna, roiło się od paparazzi i nie można było normalnie wejść, to wychodząc stamtąd, pokazaliśmy dziecko, zrobili zdjęcia i spokój. Nie zaprosiliśmy mediów na wesele, więc wszystkie drzewa wokół posiadłości były zajęte przez fotoreporterów, a ochrona prowadziła z nimi bitwy. Co miałem zrobić? Wpuściliśmy ich do środka, pozwoliliśmy zrobić kilka zdjęć i koniec. Wcale tego nie chciałem, ale okoliczności nas zmusiły.
Plan zajęć Janusza Palikota na dziś: był pan rano na głosowaniach w Sejmie?
Nie, od rana byłem na tych badaniach…
Z udziałem kamer i fotoreporterów. Prosto stamtąd na wywiad dla "Dziennika”. Już 19.00, a na pana czeka "Playboy”. Co potem?
Potem jeszcze idę do telewizji.
To się pan zaharowuje na śmierć!
To manipulacja, bo dziś akurat tak wypadło, ale wczoraj przez cały dzień prowadziłem obrady komisji, przedwczoraj identycznie.
Raz na dwa tygodnie nawet Palikot musi pracować?
Raz na dwa tygodnie występuję w mediach.
Szczyci się pan, że płaci największe alimenty w Polsce - 10 tysięcy złotych.
Nie szczycę się, a płacę na synów dużo więcej. Sąd zasądził 10 tysięcy, ale realnie wydaję dwa razy tyle.
Znani biznesmeni nie płacą alimentów, tylko fundują dzieciom fundusze powiernicze i są to znacznie większe kwoty niż 10 tysięcy, o które żona musiała się z panem sądzić.
Nie musiała, to nieprawda.
Udowodniła w sądzie, że pan jej wyliczał pieniądze na benzynę, mięso, zakupy.
Nic takiego nie miało miejsca. Sprawa alimentów była wynikiem ugody, a nie rozprawy. Sam zaproponowałem taką kwotę, a sąd się na nią zgodził, nie było żadnego sporu. Proszę mnie nie zmuszać, bym udowadniał, że wydaję na dzieci więcej, niż kazał mi sąd, a żona dostała z naszego majątku więcej niż ja.
To był pan ubogim człowiekiem.
Jeżeli dla pana kilkadziesiąt milionów złotych to mało, to gratuluję.
Przed rozwodem wyceniano pana na kilkaset milionów. Co to jest JP Family Foundation z siedzibą na wyspie Curacao?
A co to jest JP Morgan, a co JP wypożyczalnia wózków widłowych w Augustowie i tysiące innych firm, które mają w nazwie JP?
Ale szefem żadnej z nich nie jest pański współpracownik, a JP Family Foundation - tak.
Rzeczywiście, nazwa ma odniesienie do mnie, a twórcą tej fundacji był bank inwestycyjny, który zainwestował pieniądze w Polmos Lublin. I normalną procedurą jest, że takie firmy lokują pieniądze ze względów podatkowych w Holandii czy Luksemburgu.
I normalną procedurą jest transferowanie pieniędzy przed rozwodem na firmę z Karaibów, by żonie zostawić mniej?
Będzie rozprawa w sądzie, to będziemy o tym dyskutowali. Oskarżenia formułuje Roman Giertych, sam będący w kręgu podejrzeń o wyprowadzenie pieniędzy z Wielkopolskiego Banku Rolniczego.
Musi być coś na rzeczy, skoro tak się pan unosi.
Bo czy nie niepokoi pana, że sprawa WBR ciągnie się 7 lat?
Możemy rozmawiać, że w Ameryce biją Murzynów, ale rozmawiam nie z Giertychem, ale z panem. Zarzuty zresztą stawia nie on, ale pańska żona, która czuje się oszukana.
Mówię tylko tyle: nie zakładałem tej fundacji, nie jestem jej właścicielem ani udziałowcem i nie czerpię z niej żadnych korzyści. Koniec, kropka. A moja była żona i pan Giertych nie mają żadnych dowodów na swoje twierdzenia.
I po prostu inwestor, który pana lubi, na pańską część nazywa fundację JP Family Foundation i zatrudnia tam pańskiego człowieka. Ciekawe.
Mógłby sobie nawet nazwać fundację Palikot - i co by z tego wynikało?! Oni podobnych operacji dokonują dziesiątki. A zatrudnił tam mojego współpracownika, którego poznał z pracy przy Polmosie i miał do niego zaufanie. A oskarżenia mojej żony zweryfikuje sąd.
Epatuje pan wibratorami i koszulkami, więc prasa zajmuje się tym, zamiast sprawdzaniem, czy wyprowadził pan z Polski kilkadziesiąt milionów. Upiekło się panu.
Może media uznały, że nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie takiej tezy, więc się nie ma czym zajmować?
Jest pan gwiazdą reklamy?
Tylko raz reklamowałem własną firmę.
Kazał pan wypłacić sobie honorarium i to takie, jakiego nikt w Polsce nie dostał.
Być może, nie pamiętam już.
Nie pamięta pan, ile wziął?
Naprawdę wyleciało mi z głowy. Proszę mi przypomnieć.
Mówiono o 1,7 milionie złotych. Linda bierze mniej.
Co zrobić? Dałem twarz do filmu reklamującego emisję akcji firmy produkującej alkohol, to ryzykowna rzecz. A co by było, gdyby emisja akcji się nie udała? Cały mój wizerunek zostałby nadszarpnięty.
To była uczciwa cena?
Jak najbardziej.
I to nie jest wypompowywanie pieniędzy ze spółki?
Mogłem przecież wziąć te pieniądze z dywidendy, mogłem zatrudnić się jako przewodniczący rady nadzorczej i inkasować po 150 tysięcy miesięcznie. Wtedy by to nikogo nie oburzało, tak? Sprawa jest czysta.
Nie ma pan ambicji politycznych?
Jestem szefem komisji i to mi w tej chwili wystarcza. Nie mam innych ambicji.
Nie chce pan być ministrem?
Gdybym chciał, to bym nim już był, ale uznałem, że więcej mogę zrobić w Sejmie.
Dostał pan propozycję od Donalda Tuska?
Nie potwierdzę i nie zaprzeczę.