Kaczyński - zupełnie jak Hegel - potrafi pokąsać i tych, których osobiście nie poznał. Daleko szukać nie trzeba, dwie trzecie narodu zmobilizował, by głosować przeciw sobie. To się może odmienić, niemniej prawdziwe i poważniejsze skutki kliniczne ukąszenia kaczyńskiego odczuwają jego bliżsi współpracownicy. Każdy na swój sposób, ale jedna cecha jest wspólna - tracą kontakt z rzeczywistością. O ile Jarosławowi Kaczyńskiemu raz zarzucano, że kompletnie nie rozumie Polaków, wikłając ich w historyczne, awanturnicze spory, a innym razem twierdzono, że to stuprocentowy cynik i pragmatyk (ale diagnozy jego osobowości zostawmy psychiatrom i pensjonariuszom skupionym wokół sanatorium "Polityka”), to jego ofiary bezsprzecznie lewitują gdzieś na obrzeżach dającego się objąć rozumem świata.

Reklama

Ludwik Dorn do niedawna upojony był wyłącznie swoją inteligencją, talentami retorycznymi i miłością własną. Można to było uznawać za przesadę, ale przekonanie o wyższości Dorna nad światem nie było przynajmniej całkowicie pozbawione podstaw. Jeżeli jednak dziś Dorn wyczuwa wokół siebie jakąś aurę, którą w wywiadach prasowych nazywa soft power, to znak, że należałoby odpocząć. W pana Ludwikowym zestawie za soft robi zapewne jego umiłowanie wina i natura poety, a za power generał Bieńkowski. Można by spróbować tłumaczyć mu, że owszem, każdy marszałek powinien mieć swego generała, ale przydałaby się i armia, lecz to marnowanie czasu. Dorn wie lepiej, a swą coraz bardziej wirtualną rzeczywistość ma rozpoznaną i zdefiniowaną. Teraz musi tylko znaleźć dla niej wyborców.

Inny pokąsany, Kazimierz Marcinkiewicz, jest na etapie toczenia piany z boleści. Ten ogromnie utalentowany polityk (proszę się nie śmiać, naprawdę tak uważam) postanowił pobić rekord świata w niszczeniu autorytetu. I przyznać trzeba, że różnymi metodami, z których wymieńmy tylko ośmieszanie i przedawkowanie, cel ten osiągnął. Niestety za obiekt niszczenia obrał autorytet własny.

Wirus jednak słabnie, co widać po tym, jak łagodnie obszedł się z Kazimierzem Ujazdowskim, który wykorzystany przez Kaczyńskiego po prostu dogorywa gdzieś na obrzeżach polityki. Jest i optymistyczna puenta, bo więcej ofiar nie będzie. Wszak ukąszenie kaczyńskie dotyka wyłącznie jednostki samodzielne. A Gosiewskiego, Kuchcińskiego i Brudzińskiego pogryźć mogą co najwyżej komary i gzy.