Najpierw jednak podekscytowany szef rządu zapakował się z małżonką do samolotu i pofrunęli na wakacje. Tournee po Ameryce Południowej ma trwać osiem dni, z czego jednego dnia będzie trzeba popracować, a dwa polatać. Plan na pozostałe dni napięty jak nerwy marszałka Niesiołowskiego: Lima, Cuzco, Machu Picchu, Concha y Torro. Na szczęście to ostatnie tylko do degustacji. Po prostu Los Andes Cordillera, Montania, Patagonia, ostępy strome, dzikie, gdzie kondor z nagłym krzykiem wzlatuje w nieboskłon.

Reklama

Podobno plan podróży przygotowywano pod gust Pani Premierowej, która uwielbia Inków, kulturę inkaską oraz kawę inkę. Premier (uwielbia krówki) zapałał za to chęcią przejażdżki koleją rodaka, niejakiego Malinowskiego, co to pod 5 kilometrów ponad morze podjeżdża. Tubylcy, by przeżyć takie różnice ciśnienia, używają liści koki, ale to ostatnio w otoczeniu Tuska drażliwy temat. Tak samo jak koszty, bo w ramach oszczędności premier obiecywał latać samolotami rejsowymi, ale w końcu jeden z postulatów już zrealizowano. Miało być tanie państwo i jest. W końcu Tuskowie nic nie płacą.

Te miłe okoliczności przyrody zakłóciła niestety nagła erupcja schetynizmu, która o 6.00 rano dotknęła weryfikatorów WSI w postaci wycieczki krajoznawczej panów z ABW. Panowie oficerowie zrobili kipisz, a obserwujących to dziennikarzy pognali, rekwirując im na pamiątkę zadzierzgniętych więzów kamery, komórki i wszystko inne, kazali im się rozebrać i sobie podotykali, a następnie udali się do innych zadań.

Jakieś półtora roku temu wybuchła afera z podsłuchiwaniem dziennikarzy, co uznano za koniec demokracji, która nie bardzo wiadomo kiedy się w niedorzeczu Wisły zaczęła, ale za to kończyła najmarniej kilkanaście razy. Jeśli podsłuchiwanie było końcem wolności i uruchomiło listy Fiuta, to rekwirowanie kamer dziennikarzy jest jak ustawy norymberskie albo czystki moskiewskie 1937 r. Powinny więc odezwać się autorytety z ekspertem od rogacizny (specjalność: podział na bydło i niebydło) na czele.

Reklama

Na koniec drobiazg – funkcjonariusze pana Bondaryka dobrali się akurat do ekipy TVP, z którą to telewizją partia ich mocodawcy jest w konflikcie. Co by się działo, gdyby za Kaczyńskiego CBA pogoniło TVN, można się domyślać. I jeszcze jedno. W czasach potyczek poprzedniego reżimu z imperium Walterów oskarżano TVP o brak solidarności zawodowej. Gdy ABW szamotało się z dziennikarzami TVP, trzy najważniejsze informacje na portalu tvn24.pl dotyczyły… odstrzału łosia.