Zasłona dymna w postaci powołania niezależnej komisji wyborczej w związku nie wystarczy, by zakryć tę porażkę nawet na pięć minut. Co jak co, ale nieuczciwości w liczeniu głosów na zjeździe nikt nigdy działaczom piłkarskim nie zarzucał. Problem był i jest gdzie indziej: oni liczą je wcześniej, między strzyżeniem u jak najbardziej krajowego fryzjera a wypadem na finansowany z pieniędzy PZPN luksusowy wyjazd. Tak zrobią i teraz.

Reklama

Fakty są takie: kurator wraca do Poznania, zjazd odbędzie się w terminie i miejscu wyznaczonym przez działaczy, wygra go ktoś ze starego grona. Jakkolwiek by liczyć, jakkolwiek by patrzeć, prezes PZPN Michał Listkiewicz i jego ludzie nie tylko dostali wszystko, co było w tej grze do wzięcia, lecz także upokorzyli tych, którzy rządowi w tym starciu kibicowali. Jestem w tym gronie i podobnie jak większość Polaków marzących o wyczyszczeniu stajni nieprawości i cynizmu, jaką jest piłkarski związek, w milczeniu przeżuwam tę gorycz.

Ale stało się także coś więcej: PZPN wychodzi z tego starcia mocniejszy niż kiedykolwiek. Kolejna ekipa połamała sobie zęby na równaniu, w którym po jednej stronie jest obecność w międzynarodowych rozgrywkach, a po drugiej to, że organizują je u nas ludzie, z których nie potrafimy i nie chcemy być choć trochę dumni. Ci ludzie dostali kolejne potwierdzenie, że są bezkarni, że nieważne, czy próbuje dobrać się do nich premier z charyzmą miękką (Buzek), twardą (Kaczyński) czy miłosną (Tusk), bo wynik zawsze jest ten sam. I nieważne, czy robi to, idąc na proste zwarcie, czy szukając sprytnego kruczka, jak to zrobiła ekipa Drzewieckiego. FIFA i UEFA stoją ponad polskim prawem.

I właściwie to mogłaby być kropka, ale jedno jeszcze wymaga wyjaśnienia. Skoro Platforma Obywatelska tak szybko się poddała, choć tak twardo deklarowała walkę, to po co właściwie w to wszystko wchodziła? Gdzie podziało się - 20 razy wymienione przez premiera Tuska w expose - słowo klucz: skuteczność? Podsumowanie całej operacji jest proste: nie było ani skutecznie, ani honorowo.