Bogumił Łoziński: Na początku rządów Donalda Tuska pojawiło się wiele problemów w stosunkach państwo - Kościół, m.in. kwestia religii na maturze, brak polityki prorodzinnej czy dnia wolnego w Święto Trzech Króli. Minął ponad rok i żadna z tych spraw nie została rozwiązana, a pojawiły się nowe napięcia. Jak Ksiądz Arcybiskup ocenia relacje z obecnym rządem?
Abp Józef Michalik*: Rząd Donalda Tuska wykazuje kulturalną otwartość na problemy Kościoła, Komisja Wspólna spotkała się dwukrotnie, a więc nawet częściej niż za poprzednich rządów, ale mam wrażenie, że jest to otwartość strategiczna. W praktyce okazuje się, że rząd skoncentrował się na swoich planach, a sprawy ważne dla Kościoła są odrzucane lub odkładane na później. Oczywiście nie ma jakiejś wrogości, agresji, ale też nie ma woli rozwiązania przedstawionych kwestii, wrażliwości na nasz głos. Może to i lepiej, bo zbytnia bliskość mogłaby prowadzić do utraty wiarygodności Kościoła wobec ludzi.
Czy przekonują Księdza Arcybiskupa argumenty ekonomiczne, z powodu których rząd wystąpił przeciwko dniowi wolnemu w Święto Trzech Króli?
Zupełnie mnie nie przekonują. Według mnie ta sprawa także pokazuje, że nadal silne są dawne ideologie, które sprawiły, że ten dzień został w 1960 r. zlikwidowany.
Chodzi Księdzu Arcybiskupowi o ideologię komunistyczną?
To jest fakt. Przecież widać, że ten sposób myślenia tkwi w naszej aktualnej mentalności i wielu posłom, nie tylko w tej, ale i wielu innych sprawach, trudno się z niego wyzwolić.
Kościół upomina się o politykę prorodzinną, czy ten rząd podjął jakieś działania w tym kierunku?
Wszystkie polskie rządy lekceważą konieczność pomocy rodzinie. Te minirozwiązania, które za poprzedniej kadencji udało się wprowadzić, są raczej efektem przypadku. Nie ma polityki prorodzinnej rządu, żadnych zaplanowanych, długofalowych rozwiązań, nie widać otwarcia na macierzyństwo i ojcostwo, lekceważenie rodzin wielodzietnych, brak wyraźnej promocji rodziny w mediach publicznych, a Polska i Europa wymiera.
A może Kościół powinien mocniej nacisnąć rząd w tej sprawie? W Hiszpanii stowarzyszenia katolickie organizują wielomilionowe manifestacje w obronie rodziny?Kościół zawsze upominał się o sprawy rodziny środkami, jakimi dysponuje: w rozmowach z kolejnymi rządami, w listach pasterskich, w programach duszpasterskich czy homiliach. Teraz przygotowujemy specjalny memoriał do rządu w sprawie rodziny. Być może dojdzie do sytuacji, że w obronie rodziny trzeba będzie sięgnąć po tak radykalny środek jak manifestacja. Według mnie najważniejsze jest wpływanie na sumienia wszystkich Polaków, w tym także polityków, aby dostrzegli konieczność całościowej pomocy rodzinie.
W ostatnich miesiącach wielkie emocje społeczne wzbudza sprawa sztucznego zapłodnienia. Kościół naucza, że jest to metoda moralnie naganna i nie powinna być stosowana. Dlaczego?
Głos Kościoła w tej sprawie wyraża troskę o przyszłość człowieka i świata, ma charakter profetyczny. Odejście od praw natury jest zawsze niebezpieczne i nie będzie bezkarne. W czasie eksperymentu in vitro dochodzi do poczęcia życia w sposób sztuczny, niezgodny z prawami natury, w warunkach dalekich od naturalnych, bo tych się nie da sztucznie odtworzyć. Do tego w czasie tej metody giną ludzkie zarodki albo są wykorzystywane do innych, niegodnych celów. Ze względu na dobro człowieka, na przyszłość ludzkości, bo skutki tej metody mogą być katastrofalne np. w sferze genetycznej, nie możemy jej uznać za dopuszczalną. Nie mam wątpliwości, że jest to metoda niemoralna i każdy katolik powinien to uznać.
Oczywiście musimy być w tych sprawach delikatni i uszanować pełną godność ludzi poczętych in vitro, są dziećmi wspólnego Ojca Boga, musimy rozumieć ból kobiety, która nie może mieć dziecka, i ta metoda wydawała się jej jedyną szansą na spełnienie tego pragnienia. Nie można jednak nawet dobrych pragnień osiągać niemoralnymi metodami. Trzeba pamiętać o hierarchii wartości, o tym, że są wartości większe niż biologiczne macierzyństwo czy ojcostwo, chociażby poświęcenie dla drugiego człowieka czy oddanie życia za innych. Życie zawsze ma sens, nawet jeśli rodzicielstwa fizycznego nie da się zrealizować.
Czy politycy odwołujący się do chrześcijańskich wartości powinni dążyć do prawnego zakazu in vitro?
Metoda ta niesie tak wiele niebezpieczeństw dla ludzkości i jest tak moralnie naganna, że na pewno nie powinna być stosowana. Polityk katolik powinien dążyć do tego, aby stanowisko Kościoła w sprawie in vitro znalazło odzwierciedlenie w prawie.
Na polecenie premiera zespół pod kierunkiem Jarosława Gowina przygotował projekt ustawy o in vitro. Nie zakazuje on tej metody, ale zabrania niszczenia ludzkich zarodków i selekcji genetycznej, więc spełnia część postulatów Kościoła. Wielu polityków zadaje sobie pytanie, czy może go poprzeć, nie łamiąc kościelnego nauczania. Co by im Ksiądz Arcybiskup odpowiedział?
Ta sytuacja przypomina sprawę ustawy aborcyjnej z 1993 r., kiedy posłowie stanęli przed dylematem, czy poprzeć ustawę, która tylko częściowo zakazuje zabijania dzieci poczętych, czy głosować przeciw, dążąc do całkowitego zakazu. Część posłów słusznie była za tym drugim rozwiązaniem. Ich radykalne domaganie się całkowitego zakazu aborcji zmusiło parlament do wypracowania obecnego prawa ograniczającego zabijanie dzieci nienarodzonych. Jednak ci, którzy zagłosowali za nią, mieli dylemat moralny, czy można poprzeć ustawę z punktu widzenia Kościoła nie do przyjęcia. Odpowiedź na ten problem dał kilka lat później Jan Paweł II w encyklice "Evangelium vitae", w której uznał, że mieli obowiązek ulepszać nieetyczne prawo i dlatego jasno formułując swój sprzeciw wobec aborcji, zagłosowali za stanem prawnym, który ograniczał zabijanie dzieci poczętych. Jednakże dalej ciąży na prawodawcy obowiązek udoskonalenia prawa, czyli całkowitego wyeliminowania aborcji.
Czy taką zasadę można zastosować wobec projektu Gowina?
Prawnicy i etycy katoliccy uważają, że nie, dlatego że w 1993 r. obowiązywała ustawa z 1956 r., która pozwalała na aborcję bez ograniczeń, a w sprawie in vitro nie ma żadnych regulacji.
Jednak inni prawnicy uważają, że obecna sytuacja, w której in vitro jest dozwolone bez żadnych ograniczeń, jest też określonym stanem prawnym. Niezależnie od prawniczych dywagacji ten problem ma bardzo konkretny wymiar: każdego roku w Polsce ginie kilka tysięcy ludzkich zarodków powstałych na drodze in vitro. Ustawa Gowina przerywa ten dramat. Czy chociażby z tego powodu ludzie wrażliwi na życie powinni ją poprzeć?
To bardzo trudny dylemat. Kościół nie może odejść od zasad i akceptować zła nawet w małej części, głosowanie za ustawą sankcjonującą prawnie in vitro, nawet ze wspomnianymi ograniczeniami, byłoby taką akceptacją.
Czyli w imię zasad odrzucamy zło, a ludzkie zarodki niech giną?
Nie, absolutnie nie. Konieczność ratowania życia, ludzkich zarodków jest absolutnym obowiązkiem każdego z nas. I dlatego postulujemy ustawę w pełni etycznie poprawną. Gdy przyjdzie do głosowania, każdy poseł musi sam podjąć decyzję w swoim sumieniu. Może tu w jakiś sposób pomóc analogia: jeśli płonie las i po ocenieniu sił nie damy rady uratować go całego, to trzeba odgrodzić część, którą da się uratować. Być może lepsze zrozumienie problemu nawiązujące do godności człowieka, którą chroni konstytucja, pomoże posłom udoskonalić projektowaną ustawę i zdobędą się na profetyczny akt uchwalenia prawa chroniącego drogę naturalnego poczęcia człowieka, tym bardziej że aktualna metoda in vitro nierozerwalnie łączy się z eliminowaniem zarodków, czyli zabijaniem wielu poczętych dzieci.
W ostatnim czasie w mediach pojawiły się oskarżenia wobec Komisji Majątkowej m.in. o zaniżanie wycen czy niekonstytucyjność. Co Ksiądz Arcybiskup myśli o tych zarzutach?Komisja orzeka o zwrocie tylko tych dóbr, które zostały zabrane Kościołowi niezgodnie z prawem, działa w ramach obowiązujących przepisów i na pewno ich nie łamie. Dziś mało kto wie, że ta konfiskata odbywała się z olbrzymią krzywdą wobec ludzi. W ciągu kilkunastu lat prawie wszystkie sprawy zostały załatwione. Aby pokryć pozostałe roszczenia wystarczą 2 czy 3 promile ziemi z zasobów funduszu ziemi, nie jest to więc jakiś wielki problem. Według mnie brak jest dobrej woli ze strony rządu, aby zakończyć pracę tej komisji, co powinno jak najszybciej nastąpić, a wówczas zarzuty ustąpią. Nie powinno się zamykać oczu na okoliczność, że przedłużająca się sytuacja generuje różne niezdrowe i nieetyczne kombinacje związane z czerpaniem zysków przez osoby trzecie, które niby pomagają, a właśnie szkodzą Kościołowi, co ostatnio odnotowała także prasa. Komisja Majątkowa jest w tych przypadkach bezsilna.
Rząd przygotowuje się do reprywatyzacji. Czy Kościół wystąpi o zadośćuczynienie za wszystkie dobra zabrane przez komunistów?
Kościół powinien być traktowany na równi z innymi. Jeśli inne podmioty będą miały możliwość wystąpienia o takie zadośćuczynienie, to prawo takie powinien mieć też Kościół.
Czy według Księdza Arcybiskupa system finansowania Kościoła w Polsce, który opiera się na ofiarach wiernych, jest wystarczający? W ostatnim czasie widać, że Kościół ma problemy z utrzymaniem zabytkowych świątyń, klauzurowych klasztorów czy ogólnopolskich mediów.
Według mnie system finansowania z ofiar jest najlepszy z możliwych, ponieważ Kościół jest tu najbardziej wolny, zależny tylko od swoich wiernych, a nie od jakichś instytucji. Niestety staje się on coraz bardziej niewydolny. Ofiary wiernych ledwie wystarczają dla utrzymania tego stanu, który jest. Gdy trzeba na przykład remontować zabytkowy kościół, to już nie ma na to środków, a państwo nie tylko, że nie pokrywa kosztów, ale wydaje bardzo szczegółowe zarządzenia dotyczące konserwacji, których realizacja jest bardzo obciążająca finansowo i w wielu wypadkach przekraczająca możliwości parafii. Ministerialna pomoc urzędów konserwatorskich i innych jednostek państwowych z ostatniego okresu wydaje się zapowiedzią zrozumienia, jak ważny życiowo to problem.
Może Kościół w Polsce powinien dążyć do wprowadzenia rozwiązania włoskiego czy węgierskiego, w którym wierny może przeznaczyć kilka promili podatku na swój Kościół?Już aktualnie dążymy do wypracowania jakiegoś modelu. Kościół prowadzi wiele inicjatyw wychowawczych, rozwija szeroką akcję charytatywną i opiekuje się wieloma dobrami, które są dziedzictwem całego narodu i społeczeństwo, państwo powinno się włączyć w ich utrzymanie.
W tym roku przypada 20-lecie odzyskania przez Polskę wolności. Jak Ksiądz Arcybiskup ocenia ten okres? Czy dobrze skorzystaliśmy z wolności?
Aby ocenić to dwudziestolecie, musimy mieć świadomość momentu, z którego startowaliśmy. Z okresu totalitarnego reżimu wyszliśmy mocno okaleczeni, w złej kondycji ekonomicznej i moralnej. Elity były wyniszczone albo oderwane od narodu i służące władzy. Dlatego rok 1989 był wielką szansą dla Polski i trzeba uczciwie powiedzieć, że wiele zrobiliśmy, aby tę szansę wykorzystać. Powstają nowe szkoły, uczelnie, rozwija się częściowo gospodarka - niestety niekiedy bezmyślnie sprywatyzowana, bierzemy udział w światowej wymianie myśli intelektualnej. To wszystko jest niewątpliwie wielkim skokiem cywilizacyjnym. Oczywiście są i niedostatki, np. zdecydowanie za mało w tych dziedzinach jest wymiaru etycznego, pominięto obrzeża Polski, niszcząc tu pośrednictwo rolnicze, zaniedbuje się przetwórstwo, brak troski o miejsca pracy dla młodych, co odbije się mocnym rykoszetem na obliczu narodu.
Drogą do odzyskania wolności był Okrągły Stół, dziś przez wielu bardzo krytycznie oceniany. Jaka jest opinia Księdza Arcybiskupa na ten temat?
Trzeba docenić, że zmieniliśmy ustrój na drodze pokojowej, bez rozlewu krwi. Oczywiście można było to zrobić lepiej, np. zapewnić lepsze warunki rozwoju dla całego społeczeństwa, a nie tylko dla dawnej ekipy i rozmówców Okrągłego Stołu. Mimo zastrzeżeń oceniam tę drogę pozytywnie, co jednak nie znaczy, że naród nie ma prawa do prawdy o niedomówieniach dotyczących Okrągłego Stołu. Tu chodzi o ważną lekcję wychowawczą w perspektywie myślenia odpowiedzialnego za politykę Polski dzisiaj.
A jak Ksiądz Arcybiskup ocenia wejście Polski do Unii Europejskiej?
Do teraz są zwolennicy i przeciwnicy tego kroku. Uważam jednak, że to była dziejowa konieczność. Nie da się dziś w epoce globalizacji utrzymać w pełni niezależnego państwa. Kto tak myśli, ten się łudzi. Polacy powinni być w Unii z przesłaniem duchowym, moralnym, a także włączyć się z całą inteligencją i doświadczeniem historycznym, jakie posiadamy, aby nawiązać twórczy dialog z nową Europą.
Obecnie trwa proces autorów stanu wojennego na czele z gen. Wojciechem Jaruzelskim. Czy powinni zostać osądzeni?
Trzeba powiedzieć prawdę o stanie wojennym, o roli Jaruzelskiego i jego ekipy, dlatego ten proces jest uzasadniony. Jednak nie powinno to być mściwe mówienie prawdy. Stan wojenny był dramatem, harakiri zadanym własnemu narodowi. Trzeba jasno powiedzieć, że stan wojenny był złem i wszelkie manipulacje historyczne na ten temat są także złem, ale nie wolno przy takiej bolesnej okazji piec własnych politycznych pieczeni. Polska do 1989 r. nie była przecież w pełni wolna, a generał Jaruzelski jest też człowiekiem i musiał się liczyć i zmagać jako człowiek z otoczeniem bliższym i dalszym. I chyba inaczej był oceniany w 1989 r., skoro wybrano go prezydentem RP.
Od czterech lat rządzą w Polsce dwie partie odwołujące się do "Solidarności" i chrześcijaństwa, które jednocześnie w bezprzykładny sposób się kłócą i wzajemnie oskarżają. Z czego to wynika? Jak ocenia Ksiądz Arcybiskup aktualną kondycję naszego życia polityczno-społecznego?
Fakt to gorszący, że ludzie deklarujący wspólne wartości nie potrafią się porozumieć, a wynika to pewnie z różnych przyczyn: z powierzchownej wiary, może też z braku poczucia godności osobistej i braku wrażliwości estetycznej i etycznej oraz zdrowego patriotyzmu. Politycy ci tracą okazję do zdobycia autorytetu, skoro nie potrafią razem pracować dla dobra Polski, nie potrafią jednoczyć się wokół dobra wspólnego. Dominuje interes własnej partii lub własny.
Widać też, że nie wszyscy potrafią zachować właściwe relacje między sobą, odnosząc się z szacunkiem do ludzi inaczej myślących. U niektórych ludzi z tzw. elit politycznych widać też braki w elementarnym wychowaniu, np. wulgarny język! Zapewne jest to brak samokontroli, ale po części to owoc komunizmu, kiedy szydzono z takich wartości jak honor czy godność. Po 1989 r. tym nurtem szła "Gazeta Wyborcza", która wyśmiewała patriotyzm i wszelkie wartości ważne dla Polaków. Teraz mamy owoc tych działań. Oczywiście są wyjątki, ludzie, którzy dla wartości są gotowi poświęcić własną karierę, i to budzi nadzieję.
Jak po tych dwudziestu latach ocenia Ksiądz Arcybiskup stan Kościoła w Polsce?Miernikiem kondycji Kościoła w danym kraju jest jego wierność nauczaniu Chrystusowemu i myślę, że w tej sferze w pełni i uczciwie spełniamy swoje zadanie. Kościół był aktywnym uczestnikiem przemian w ostatnim dwudziestoleciu, chociażby w sferze obrony życia czy etyki społecznej. Na pewno sukcesem są liczne fakultety teologiczne i wprowadzenie katechezy do szkoły. Coraz większą rolę odgrywają w Kościele świeccy działający w stowarzyszeniach i ruchach. Utrzymujemy kontakt z Kościołami w sąsiednich narodach, wysyłamy misjonarzy. Katolicy są po części obecni w publicznych mediach. Oczywiście są i niedociągnięcia, przede wszystkim wady moralne: apatia, pesymizm. Ale dopóki ludzie mają świadomość zła i grzechu, nie jest z człowiekiem źle, jest nadzieja na pracę nad sobą, pokonanie egoizmu, otwarcie na Boga i ludzi. Wymiernym dowodem wrażliwości sumienia są oblegane konfesjonały.
Nie niepokoją Księdza Arcybiskupa spadające wskaźniki religijności? Np. liczba wiernych chodzących co niedzielę na mszę wynosi już mniej niż 45 proc., a w ostatnich dwóch latach o ponad 20 proc. spadła liczba kandydatów do seminariów.
Oczywiście są to dane niekorzystne, mówią, że nie wolno spoczywać na laurach, trzeba więcej gorliwości i mądrości wiarą inspirowanej, ale nie robiłbym uogólnień, bo wiary nie da się tylko mierzyć statystyką, wszak wewnętrzne wybory, nawrócenia przynoszą owoce trwalsze, chociaż niewidoczne. Zawsze były okresy, kiedy liczba chodzących do kościoła czy kleryków spadała, a potem rosła. Musimy skorzystać z doświadczeń własnych oraz innych krajów, które już przeżywały takie problemy. Jednocześnie trzeba kultywować to, co u nas jest wartościowe, pogłębiać życie modlitewne, nieść nadzieję i ufać ludziom.
A czy na ten spadek wskaźników religijności miały wpływ afery związane z lustracją czy molestowaniem seksualnym, jakie w ostatnich latach wstrząsnęły naszym Kościołem?
Na pewno te sprawy odbiły się bardzo niekorzystnie na obrazie Kościoła, ale oczyszczały i uczyły nas pokory. Tym bardziej że niejednokrotnie były nagłaśniane nieadekwatnie do problemu. Jednak nie sądzę, aby były to główne przyczyny, bo przecież słabości, grzechy ma każdy. Jeśli są problemy w Kościele, to wynikają one z oziębienia wiary naszych wiernych oraz niewłaściwej, codziennej postawy samych kapłanów, kiedy nie potrafimy we właściwy sposób budzić w ludziach głodu Boga czy dawać przykładu bezinteresowności. Wiara musi rodzić owoce, rodzić miłość, inaczej staje się letnia, zimna, pusta. I tu widzimy, że nigdy dosyć naszej pokory, naszych wysiłków, naszej troski o żywy kontakt z Bogiem i ludźmi.
A może wynikają z tego, że Kościół nie potrafi we właściwy sposób rozwiązywać swoich problemów? Na przykład biskupi przeprowadzili autolustrację, specjalne dwie komisje ogłosiły w 2007 r., że nie ma dowodów na współpracę ze służbami specjalnymi PRL któregokolwiek z żyjących biskupów, jednak efekty prac komisji zostały utajnione. Tymczasem od tamtej pory kilku biskupów ujawniało zawartość akt SB na swój temat, ostatnio abp Henryk Muszyński czy nuncjusz abp Józef Kowalczyk. Czy utajnienie efektów prac komisji nie jest błędem?
Nie jestem zwolennikiem ujawniania opracowań komisji, chyba że jakiś biskup chce to zrobić sam. Przecież my jesteśmy jedynym środowiskiem w Polsce, które zrobiło autolustrację, i tylko z duchownych, najbardziej szykanowanych przez UB ludzi, robi się jakichś agentów. To jest manipulacja i temat zastępczy. A co zrobili w sprawie autolustracji dziennikarze czy politycy? Nic. Nie poddali się jej, nawet jeśli niekiedy byli do tego zobowiązani przez sprawowane funkcje. Dziennikarze na ten temat milczą. Lustracja nie jest problemem biskupów w Polsce. Efekty prac tych komisji zostały przesłane do Stolicy Apostolskiej, bo to ona decyduje o mianowaniu czy odwoływaniu biskupa. Po zapoznaniu się z tymi materiałami nie zrobiła tego, uznając, że nie ma ku temu powodu.
Mimo iż ponad 90 proc. Polaków jest ochrzczonych, ponad połowa nie uczestniczy w życiu Kościoła. W grudniowej "Europie" ukazała się ankieta, w której kilkanaście znanych osób postrzeganych jako niechętne Kościołowi wypowiadało się na temat wiary. Okazało się, że wszyscy są bardzo otwarci na treści metafizyczne i na pewno nie można powiedzieć, że są wrogami Boga. Czy Kościół w Polsce ma pomysł, jak takich ludzi przyciągnąć do Kościoła?
To jest niewątpliwie jedno z najważniejszych wyzwań, przed jakim zawsze stoją Kościół i ludzie Kościoła, czyli wszyscy ochrzczeni. Problem włączenia w życie Kościoła ludzi, którzy od niego odeszli albo są daleko, powinien spędzać sen z powiek biskupom, księżom i zaangażowanym świeckim i wiem, że niekiedy spędza. Szczególną rolę mają tu chyba do odegrania świeccy, bo oni w swoich miejscach pracy może by potrafili znaleźć sposób na zainteresowanie Ewangelią ludzi swego otoczenia, prowadzić rozmowy o wierze i dawać jej świadectwo, a nade wszystko modlić się, być obok tych ludzi w trudnych momentach. Ostatecznie wiemy, że wiara jest łaską i daje ją Bóg, ale pośrednictwo człowieka jest konieczne.
A czy księża w seminarium są przygotowywani do rozmów z ludźmi, którzy są poza Kościołem?
Są do tego formowani, bo na tym polega ewangelizacja. Jednak według mnie to przede wszystkim powinna być rola świeckich, którzy muszą być do tego zadania odpowiednio przygotowywani, aby mogli samych księży uwrażliwiać na problemy przeżywane przez ludzi. Oczywiście zaangażowania jest za mało, ale świeccy z ruchów, stowarzyszeń czy z Akcji Katolickiej to zadanie powoli podejmują, zawsze szanując wolność wyboru i prawo do osobistej decyzji.
Myśli Ksiądz Arcybiskup, że członek Akcji Katolickiej przekona do Kościoła Agnieszkę Holland czy Sławomira Sierakowskiego?
Czemuż by nie, ale większą szansę ma tu chyba np. wybitny dziennikarz czy imponujący reżyser nieukrywający, ale i nienarzucający swojej wiary. Jak zalecają ostatni papieże, dzisiaj potrzeba bardziej świadków niż apologetyków.
W marcu mija pierwsza kadencja Księdza Arcybiskupa na funkcji przewodniczącego episkopatu. Jaki jest bilans tych pięciu lat?
Nie będę oceniał sam siebie, niech inni to zrobią. Mogę tylko powiedzieć, że zawsze starałem się zwracać uwagę na jedność w episkopacie. Moim priorytetem była jedność Kościoła w Polsce przy świadomości różnic w sposobach pracy duszpasterskiej czy metodach osiągania celów. Starałem się też nie narzucać innym swojego zdania, często rezygnowałem z własnego, ale nigdy wbrew przekonaniom, i to uważam za swój sukces.
*abp Józef Michalik jest metropolitą przemyskim i przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski.