Ze zdziwieniem dowiaduję się, że sąd ukarał surowo prof. Andrzeja Zybertowicza w procesie, który wytoczył mu Adam Michnik. Ale wielokrotnie większe zdumienie budzi uzasadnienie wyroku. To po prostu nie do wiary, że ktoś jest w stanie coś takiego wymyślić. I to ludzie uczeni w piśmie i mowie. Nie byle kto. Sędziowie Sądu Apelacyjnego. I to nie z byle jakiego miasta. Z samej stolicy. Elita polskiego sądownictwa.

Reklama

A jednak... "W ocenie sądu apelacyjnego stanowisko sądu okręgowego, zajęte w oparciu o ocenę wskazanych dowodów, zasługuje na uwzględnienie (Uwaga! Już tylko jeden krok dzieli nas od decydującego fragmentu, który otwiera prawdziwe otchłanie ludzkiego umysłu, nieznane dotąd cywilizacji), albowiem mieści się ono w granicach dowolnej swobody, której nie można przypisać cech dowolności". Do tej pory (od czasów starożytnej filozofii) tego rodzaju twierdzenia określano mianem wewnętrznie sprzecznych, a więc wyjętych spod praw logiki. Inaczej mówiąc, nieposiadających jakiegokolwiek sensu.

Apelacyjni sędziowie warszawscy postanowili, jak widać, zerwać ze szkodliwą tradycją, która ukształtowała naszą kulturę, a więc w jakimś sensie naszą rzeczywistość. Mam tylko nadzieję, że zrobili to całkowicie świadomie. Bo ta alogiczna argumentacja pozwoliła im skazać prof. Andrzeja Zybertowicza na dolegliwe kary, w tym - wcale niemałe - finansowe. Cóż takiego przeskrobał prof. Zybertowicz, że trzeba aż było złamać reguły sensownego myślenia, by go ukarać? Otóż naraził się Adamowi Michnikowi, a ten pozwał go przed sąd. Za obrazę dobrego imienia. Chodziło o słowa: "Adam Michnik wielokrotnie powtarzał: ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz m am rację". Dla większości ludzi było oczywiste, że te słowa są skrótem, pewnym streszczeniem myśli, którą Adam Michnik publicznie szermował. Jako pewnego rodzaju narzędziem intelektualnej uzurpacji. I tak też tłumaczył Zybertowicz swoje słowa przed sądem. Ten jednak był nieugięty.

Po skazaniu Zybertowicza (10 tys. zł grzywny, 2,5 tys. - koszta procesowe plus opłata za wykupienie ogłoszenia zawierającego treść podyktowanych przez sąd przeprosin), ten odwołał się do sądu apelacyjnego. W międzyczasie pod auspicjami "Rzeczpospolitej" zorganizowano kampanię w obronie prof. Zybertowicza. Pod specjalnym oświadczeniem podpisało się kilka tysięcy osób, w tym wielu wybitnych ludzi nauki i kultury. Byłoby dla mnie zaszczytem znaleźć się na tej liście. Nie podpisałem jej jednak tylko dlatego, że Andrzej Zybertowicz jest od lat moim przyjacielem. Nie chciałem więc stawiać się w sytuacji, w której ktoś mógłby mi zarzucić coś na kształt konfliktu interesów - broni go, bo jest tym prywatnie zainteresowany.

Reklama

Dziś jednak, kiedy Andrzej Zybertowicz ujawnił na łamach "Rzeczpospolitej" uzasadnienie decyzji sądu apelacyjnego, chodzi o coś więcej niż o jego obronę.

Delikatnie mówiąc, chodzi o kompletne rozregulowanie polskiego sądownictwa. Co i rusz sądy nasze wydają kuriozalne decyzje, wbrew najprostszemu poczuciu sprawiedliwości.Niestety, sędziowie często kierują się politycznymi sympatiami albo antypatiami. Za nic mają zaściankowość niektórych polskich przepisów i stosują je ślepo, wbrew europejskim tendencjom. Przy najmniejszych drobiazgach demonstrują swoją siłę i dominację na sali sądowej wobec podsądnych i stron, choć wielokrotnie sami pod żadnym względem nie dorastają im do pięt. Wyładowują na nich swoje frustracje. Ale kiedy przychodzi do pokazania profesjonalizmu, okazują się być niedouczeni, leniwi lub jak w opisywanym przypadku "kosmiczni".