Być może rząd przedwcześnie i nazbyt lekkomyślnie ignorował dobrze opracowane projekty wsparcia systemu bankowego, jak choćby ten przedstawiony jeszcze jesienią przez Stefana Kawalca.Interes publiczny wymaga bowiem, aby w czasie recesji rząd nie lekceważył niebezpieczeństwa jeszcze głębszego wysuszenia gospodarki z kredytu. Na bailout z bólem może być zgoda. Ale w żadnym razie nie ma zgody na to, aby nawet najraptowniejsze zmiany kursowe stały się pretekstem dla wymuszania na nas - klientach banków, przyzwolenia na istotne pogarszanie warunków wcześniej zawartych umów kredytowych. Zwłaszcza jeśli towarzyszyłby temu zawoalowany szantaż natychmiastowej egzekucji całości pożyczonych pieniędzy. I posługiwanie się nawykłymi do wyjątkowej bezczelności firmami windykacyjnymi.
Nie ma się co oszukiwać. XIX-wieczny argument o swobodzie umów i państwie-stróżu nocnym czuwającym nad ich przestrzeganiem nadaje się już tylko do historycznego lamusa. Powód jest prosty. Tam, gdzie naprzeciw nas staje wielka korporacja: bank, towarzystwo ubezpieczeniowe, linia lotnicza albo koncern telekomunikacyjny, nie tylko nie mamy niemal jakiegokolwiek wpływu na treść zawieranych przez nas umów. Jest gorzej: najczęściej nie znamy faktycznej treści umów, jakie zawieramy. I nie wynika to ani z tego, że jesteśmy jakimiś debilnymi obywatelami, ani też z nagannego braku troski o nasze własne sprawy. Nikt normalny nie poświęca jednak znacznej części życia na studiowanie trudno czasem dostępnych korporacyjnych regulacji stanowiących część zawieranych przez nas umów, tym bardziej jeśli i tak nie ma na nie żadnego wpływu. Dlatego właśnie banki mogą opisanymi przez „Dziennik” metodami „przez zaskoczenie” albo „na głupa” wmówić nam, że nie mamy innego wyjścia, jak zgodzić się na niekorzystne przewalutowanie pożyczki frankowej na złotówki albo ustanowienie dodatkowej hipoteki. I to nawet wtedy, kiedy w zawartych przez nas umowach nie ma po temu żadnych podstaw! Nawiasem mówiąc, mamy okazję poznać przy tym prawdziwy język, jakiego używają (przynajmniej niektórzy) nasi bankowi doradcy, mówiąc między sobą o nas i o naszych pieniądzach. Jakże jest on odmienny od wyściełanych aksamitem fraz bankowych reklam telewizyjnych!
Oczywiście - dla własnego bezpieczeństwa prawnego możemy nie brać żadnych kredytów, trzymać pieniądze pod poduszką, nie wsiadać do samolotów, nie używać telefonów komórkowych i nie kupować nawet samochodów, aby uniknąć umów ubezpieczeniowych. Ale jeśli nasze państwo takiej postawy od nas nie oczekuje - to musi nauczyć się nowej dla siebie roli obrońcy naszych praw wobec tych wszystkich molochów. Sam doświadczyłem niemal rocznego gnębienia przez molocha telefonicznego i wynajętą przez niego firmę windykacyjną, którzy groźbami i szantażem chcieli wyłudzić nienależne im pieniądze. Cudem się sam obroniłem! Dotychczasowe mechanizmy ochrony konsumentów i regulacji rynków są w praktyce niewystarczające. Jeśli więc rząd naczytał się Adama Smitha i będzie tylko liberalnie wzruszać ramionami zdziwiony, że się w ogóle w takich razach czegoś od niego chce - to za jakiś czas staniemy się nową społecznością półwolnych helotów, drżących każdego dnia przed coraz bardziej bezczelnymi roszczeniami korporacji, od których mieliśmy pecha kupić jakąś usługę.