Rozpoczynając pielgrzymkę do Afryki, papież powiedział, że prezerwatywa nie jest najlepszym lekarstwem przeciwko AIDS. Lepsza jest wstrzemięźliwość i samokontrola. Przyznam szczerze, iżdeklaracja Benedykta XVI wcale mnie nie zachwyca. Prezerwatywa w Afryce naprawdę często ratuje życie, a nie tylko zapobiega jego poczęciu. Podobnie nie zachwyca trwająca mniej więcej od upadku komunizmu całkowita rezygnacja Kościoła z tematów innych niż seks, jego kontrola i jego straszliwe dla ludzkości konsekwencje. Tym bardziej że wiąże się to z porzuceniem społecznego nauczania Kościoła, skierowanego właśnie do społeczeństwa jako pewnej wspólnoty. Kościół adresuje się dzisiaj do jednostek (bo to one są podmiotami aktów seksualnych), co najwyżej do rodzin - jako miejsc seksu uporządkowanego. A ten wybór dokonany przez Kościół sprawia, że w czasach i tak tryumfującego indywidualizmu, egoizmu i społecznego rozpadu, katolicyzm przestaje być znakiem sprzeciwu w jakimkolwiek sensie. Co najwyżej indywidualny lub rodzinny egoizm katolików ma się wyrażać w inny sposób niż egoizm niewierzących. Z daleka od seksu, ale z równą obojętnością na losy społeczeństwa, które dziczeje sobie za oknami domu zamieszkiwanego przez wielodzietną katolicką „rodzinę na swoim”, gdzie mama nie wychodzi do pracy, zajmując się rodzeniem i wychowaniem dzieci, a tata kręci lody w spółkach Skarbu Państwa, reklamie, mediach, bankach inwestycyjnych, globalnych korporacjach i temu podobnych, nie do końca świętych miejscach. Ale dopóki seks w takiej rodzinie jest katolicki, dopóki nie powstają żadne ponadnormatywne zygoty, a na stryszku leży dziadek po śmierci mózgowej, podłączony na wieczność do aparatury medycznej, wszystko jest w porządku. Nie ma żadnego pretekstu do krytycznego zainteresowania Kościoła, o ile oczywiście tacy przykładni katolicy nie wpadną na szatański pomysł zapytania o zawartość teczek biskupów.

Reklama

Refleksja nad upadkiem społecznego nauczania Kościoła powinna się jednak toczyć w samym Kościele, wśród katolików. Co najwyżej wśród ludzi czy organizacji społecznych katolicyzmem jakoś zainteresowanych, nawet jeśli z zewnątrz. Świeckie, laickie państwo nie powinno wymuszać na Kościele takiego czy innego kształtu jego nauczania. Jeśli oczywiście liberalna zasada zachowania pewnego dystansu pomiędzy Kościołem i państwem jest nam naprawdę bliska. Nie tylko wtedy, gdy Kościół jest za silny, ale także wówczas, gdy Kościół jest słabszy, a o wiele silniejsze od niego jest laickie państwo. Podobną sytuację mamy z tzw. legalnymi związkami homoseksualnymi. W Polsce, gdzie Kościół jest zbyt silny, homoseksualiści nie mogą nawet oficjalnie zarejestrować swoich związków. A w Anglii, gdzie katolicyzm jest słaby, świeccy politycy i pracownicy społeczni wymuszają na katolickich organizacjach adopcyjnych przekazywanie dzieci parom gejowskim. Mimo że dla katolików jest to problem sumienia, a oprócz katolickich działają w Anglii także inne organizacje adopcyjne, więc geje ogarnięci pasją macierzyństwa i tak mogą ją zaspokoić, bez konieczności łamania sumień katolików.

Czy naprawdę tak trudno jest zrozumieć obu stronom tego sporu, że liberalizm wymaga wstrzemięźliwości, szczególnie w sytuacjach, kiedy jesteśmy naprawdę silniejsi od swojego przeciwnika czy konkurenta? W Polsce Kościół jest za silny, więc zasada rozdziału Kościoła od państwa łamana jest na niekorzyść świeckiego państwa. Ale w Belgii Kościół jest wystarczająco słaby, aby laickie państwo zostawiło go w spokoju. Nie toczyło z nich anachronicznej XIX-wiecznej wojny na wyniszczenie lub przynajmniej upokorzenie.

Ambicje świeckiego parlamentu i rządu Belgii, żeby wpływać na kształt misyjnej działalności Kościoła w Afryce, pociągają za sobą jeszcze jedno ryzyko. Ktoś może sobie przy tej okazji przypomnieć, co belgijskie świeckie państwo samo w Afryce czyniło. I to nie tak jeszcze dawno. W Kongu król Leopold II, a później świeckie, demokratyczne władze Belgii i belgijscy świeccy biznesmeni, urządzili sobie na przełomie XIX i XX wieku cichy kolonialny holokaust, którego ofiarą padło około 2 milionów ludzi. Czyszczenie własnej moralności poprzez zajmowanie się kształtem misyjnej działalności Kościoła wcale świeckiemu belgijskiemu państwu chwały nie przynosi.