Raport „Polska 2030” jest – bez względu na niezwykle liczne szczegółowe uwagi, jakie można na jego temat sformułować – wyjątkowym osiągnięciem zarówno jego autorów, jak i rządu, który poparł jego stworzenie i publikację. I uczynił to bez żadnych okazji politycznych (wyborczych). Od razu trzeba wyrazić zdumienie, że tak mało się na ten temat pisze. A większość publikacji ogranicza się do zdawkowych spostrzeżeń publicystycznych.

Reklama

Za wyjątkowo trafne uważam obserwacje zawarte w raporcie, a dotyczące spójności i solidarności społecznej oraz kapitału ludzkiego. Autorzy dostrzegają dramatyczny i trwały charakter nierówności w polskim społeczeństwie (w tym ubóstwa) oraz zaskakująco niski poziom społecznego zaufania, chociaż wskazują, co jest raczej oparte na słabych podstawach, na jego nikły wzrost miedzy 2006 a 2008 rokiem.

Ale właśnie ta obserwacja, bo przecież wzrost zaufania wiąże się niewątpliwe z przemianami politycznymi, skłania mnie do refleksji na temat tego raportu, która nie ma charakteru krytycznego, a raczej dotyczy warunków wstępnych realizacji dobrze w zasadzie wybranych celów. I to nie realizacji administracyjno-praktycznej, bo o tym w raporcie jest wiele mowy, lecz warunków politycznych.

KRYZYS. TO NIE BĘDZIE JUŻ TAKI SAM ŚWIAT

Jak wiemy z poprzednich publikacji tej samej grupy doradców, raport powstawał w zasadzie przed kryzysem. Jednak kryzys tylko wydobywa potrzebę sformułowania warunków politycznych niezbędnych dla realizacji Polski naszych marzeń, a marzenia te raport opisuje całkiem trafnie. Rozumiem, że grupa ekspertów – i to związanych z rządem – nie mogła podjąć wprost problematyki politycznej, my jednak możemy.

Reklama

Najpierw zatem trzeba sobie uprzytomnić, że po zakończeniu kryzysu ekonomicznego (kwestia co najmniej kilku lat), nie wrócimy po prostu do demokracji wolnorynkowej, tak jakby się nic nie stało. Z poprzedniego wielkiego kryzysu i jego pośrednich konsekwencji (II wojna światowa) wyciągnięto, co się bardzo rzadko zdarza w historii, wyjątkowo sensowne wnioski. Autorzy Karty atlantyckiej już w końcu wojny wiedzieli, że nie wolno pozwolić na doprowadzenie społeczeństw do takiego stanu materialnej i psychologicznej upadłości, jak to się stało na skutek wielkiego kryzysu oraz na skutek fatalnych decyzji z Wersalu 1918 roku, dotyczących nie tylko Niemiec, ale też kształtu demokracji międzywojennych. To intelektualiści, politycy i polityka zdecydowały o sukcesie lat powojennych, w tym o sukcesie gospodarki, a nie gospodarka sama go spowodowała. I podobnie będzie teraz, po kryzysie, a każdym razie miejmy taką nadzieję.

CZY BĘDZIE CO ZBIERAĆ?

Reklama

Jakie czynniki należy wziąć pod uwagę w tych rozważaniach (czy marzeniach)? Względnie trwałą erozję zaufania czy – jak lubi Robert Putnam – kapitału ludzkiego, gdyż szkody spowodowane przez banki i inne instytucje publicznego zaufania będą miały charakter długoterminowy. Radykalizm indywidualizmu, gdyż w warunkach zagrożenia i tak liberalnie i indywidualistycznie nastawione jednostki i rodziny, będą broniły siebie i – w miarę możności – zagarniały cudze. I wreszcie, co wynika z dwu poprzednich obserwacji, osłabienie i tak zanikającego znaczenia instytucji przedstawicielskich, a przede wszystkim samej idei reprezentacji.

Są to czynniki najważniejsze, które w decydujący sposób wpłyną na kształt przyszłego ustroju politycznego, jeżeli potrafimy wyciągnąć wnioski z jego mankamentów, które doprowadziły do kryzysu. Czynniki te, wprawdzie w rozmaitym stopniu, będą odgrywały decydującą rolę we wszystkich demokracjach, jednak nas interesuje polska specyfika i polskie nadzieje. Jak widać, trzeba będzie odbudowywać politykę w warunkach radykalnie zmniejszonego zaufania i braku silnych podstaw dla solidarności społecznej.

UMOWA SPOŁECZNA? DO RENEGOCJACJI

Otóż, porzucając już porównania z innymi krajami, my powinniśmy marzyć o tym, by w 2030 roku polska polityka – jeżeli ma umożliwić przemiany postulowane przez autorów raportu – miała następujące cechy: silna rola państwa, którego politycznym przedstawicielem powinien być prezydent dysponujący bardzo szerokimi uprawnieniami. Ponieważ opis sytuacji po kryzysie przypomina hobbesowskie przechodzenie ze stanu natury do stanu politycznego, więc prezydent powinien być suwerenem, któremu pomagają partie polityczne, stosownie do wyniku wyborów tworzące rząd, jednak spierające się tylko i wyłącznie o sposoby realizacji wyznaczonych uprzednio celów, a nie o same cele. Zatem priorytety polityczne powinny być określone – jeżeli wolno tak powiedzieć – na mocy przedpolitycznej decyzji. Decyzja ta może zapaść tylko w rezultacie odnowionej umowy społecznej, a składniki – w formie jasno wyłożonych alternatyw – tej umowy powinny być zaproponowane po debacie publicznej przez takie grona jak to, które stworzyło raport. Potem zapewne niezbędne byłoby referendum, które określi priorytety na najbliższe dekady po kryzysie.

Wtedy cała władza polityczna musi przejść w ręce suwerena, który przede wszystkim ma obowiązek nadzorować przestrzegania zasad prawnych i administracyjnych, a także wszystkich form umów zawieranych między grupami i jednostkami, tak by naruszanie tych zasad i umów bardzo drogo kosztowało ewentualnych wrogów umowy społecznej.
Kto jednak kontrolowałby prezydenta (suwerena)? Jest wiele możliwych rozwiązań, spośród których jednak trzeba wykluczyć możliwość zmiennej demokratycznej presji wyborczej.

Polityka polska, polityka moich marzeń, może wydawać się nieco osobliwa, jeżeli jednak zastanowimy się nad celami stawianymi przez autorów raportu i nad tym, co powyżej zaproponowałem, to okaże się, że rozbieżność jest niewielka. Zasadniczy natomiast charakter ma różnica w sposobach osiągania tych celów.
Sposoby, jakie sobie wyobrażam, wynikają z dwu zasadniczych założeń: nie istnieje nic takiego jak „dobre społeczeństwo” i tym bardziej nie istnieje nic takiego jak „dobra” natura ludzka. Nie oznacza to, że człowiek jest z natury zły, a tylko tyle, że jest egoistyczny, aspołeczny i zainteresowany wyłącznie obroną siebie samego i swoich najbliższych, o ile nie zrozumie, że w jego interesie leży współpraca społeczna. Ponieważ jednak człowiek dalece nie jest istotą w pełni racjonalną, targają nim ambicje i namiętności, więc do współpracy społecznej trzeba go skłonić.

NOWA SOLIDARNOŚĆ

Skłonić – może oznaczać: zmusić, ale oczywiście zawsze jest lepiej, jeżeli uda się go skłonić przy pomocy argumentów i jeżeli zgoda na przymus jest dobrowolna, a niewymuszona fizycznie czy prawnie. W Polsce skłonność do współpracy społecznej, a w związku z tym zarówno stopień zaufania społecznego, jak i solidarności społecznej zawsze były na bardzo niskim poziomie. Wskazują na to rozmaite historyczne okoliczności i można naturalnie znaleźć liczne historyczne powody takiego stanu rzeczy.
Po 1989 roku okazało się, a obecnie sytuacja ta jest bliska apogeum, że partie polityczne i politycy nie potrafią niemal nic uczynić dla wzmocnienia społecznej spójności, lecz – przeciwnie – czynią bardzo wiele dla jej osłabienia. Bez względu więc na sympatie polityczne, na polityków nie można liczyć, jeżeli rozważamy realizację takich celów, jakie postawili autorzy raportu. Przeciwnie, nawet cele, które nie mają takiego wymiaru społecznego jak zaufanie czy solidarność, lecz – wydawałoby się – jedynie praktyczno-administracyjny, jak budowa infrastruktury, stają się przedmiotem sporu politycznego. Powiedzmy jasno: klasa polityczna obecnie pomaga tylko w dzieleniu Polski i budowaniu antagonizmów. W 2030 roku taka klasa polityczna nie tylko nie będzie potrzebna, ale już w pierwszych latach wychodzenia z kryzysu dominacja takiej klasy politycznej może oznaczać dla Polski nieszczęście.

PARADOKS SAMOOGRANICZENIA

Po 1989 roku, z tak wielu powodów, że trudno jej tutaj wyliczyć, nie powstała wspólnota polityczna, która stanowiłaby podstawę dla polskiego państwa. Nie widać żadnych nadziei na jej powstanie. Konieczna jest zatem nie kolejna wymiana członków klasy politycznej, lecz zmiana zasad jej istnienia i działania. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ucierpi na tym demokracja, tak jak jest teraz rozumiana. Jednak można mieć poważne wątpliwości, czy demokracja jest w Polsce obecnie (zresztą nie tylko w Polsce) formą ustrojową sprzyjającą realizacji chociażby tych celów, jakie zostały zaproponowane w raporcie. Czy oznacza to zatem, że proponuję odejście od demokracji?

Wbrew tendencjom obecnym w dzisiejszym świecie, wbrew filozofom i publicystom, którzy chcieliby ustroju mieszanego, czyli demokracji połączonej z formami absolutyzmu oświeconego (na przykład Fareed Zakaria w „The Future of Freedom: Illiberal Democracy at Home and Abroad”, 2008), a de facto odgórnego zmniejszenia roli demokracji, sądzę, że tylko zwiększenie roli demokracji może doprowadzić do pożądanych celów i niezbędnych form ustrojowych. Jednak zwiększenie to musi polegać na powstaniu demokracji samoograniczającej się. Pojecie „samoograniczania” jest Polakom dobrze znane i nieźle przez nich wypraktykowane.

ZNÓW MOŻEMY BYĆ PIERWSI

Bez społecznej zgody na samoograniczenie demokracji niczego się nie osiągnie. Pytanie, jakie należy tutaj postawić, brzmi następująco: co jest lepsze – brak społecznego zaufania i solidarności, czy silne społeczne zaufanie i solidarność, powstałe po części w rezultacie przemocy prawnej (a nawet fizycznej), na którą społeczeństwo wyraziło zgodę w demokratyczny sposób. Oczywiście taki stan rzeczy nie musi trwać wiecznie, jednak w okresie przejściowym, pokryzysowym jest niezbędny na kilka dekad. Powrót do demokracji wolnorynkowej, w której całkowicie nad polityką dominują słabo kontrolowane lub w ogóle niekontrolowane mechanizmy gospodarcze, wydaje się nie tylko zgubny, ale i nieprawdopodobny.

A zatem debata wokół raportu „Polska 2030” jest nadzwyczaj potrzebna i powinniśmy się cieszyć, że mamy do niej okazję. Wszelako w debacie tej trzeba uwzględnić polityczne uwarunkowania realizacji dobrze sformułowanych celów. I to powinien być pierwszy krok w tej debacie, gdyż najbardziej niebezpieczne jest przeświadczenie, że demokracja jakoś sama sobie poradzi i że jest mechanizmem w pełni samoregulującym się. Wiemy, że nie i wiemy, że można wyciągać wnioski z błędów (a przecież to błędy polityczne doprowadziły do kryzysu). Niech Polska będzie krajem, który proces ten rozpocznie.

_______________________________

*Marcin Król (ur. 1944), publicysta polityczny, filozof i historyk idei, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Założyciel pisma „Res Publica”