Nie tylko Paul Kagame wygląda poza najbliższą kadencję. W Bujumburze plakaty na ulicach zachęcają do dyskusji nad Planem Burundi 2025. Autentycznie. Oczywiście żadnych debat nie ma, bo też nie dla ferworu intelektualnego owe dokumenty napisano. A więc po co? W Rwandzie – con amore, bo prezydent Kagame i tak wygra każde wybory, w których wystartuje. Zresztą już zapowiedział obywatelom: „Jak mnie nie wybierzecie, wrócę do lasu”. I to bynajmniej nie na grzyby. W Burundi jednak panuje fasadowa demokracja i o głosy wyborców trzeba zabiegać. W kraju, który ledwo skończył z wojną domową, perspektywy na następną pięciolatkę nie mogą podbić niczyjego serca. Cóż, stara bieda. Ale już dwadzieścia lat, a to przepraszam, tu można popuścić wodze fantazji.

Reklama

Mam niejasne wrażenie, że podobna myśl towarzyszyła polskim autorom strategii Polska 2030 – popuścić wodze i wlać w serca Polaków nieco otuchy zapowiedzią płynącego Wisłą miodu i mleka. Niech się cieszą, niech na naszych zagłosują.
Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie uważam, że żadnych strategii pisać nie wolno. Wręcz przeciwnie. Tyle że plany te powinny mieć za sobą jakąś ideę, wizję Państwa, które chcielibyśmy zbudować. Wizja „wszystkim będzie dobrze” jest po prostu nieuczciwa, bo nikt nie jest w stanie tego zagwarantować. Strategia pisana fair to dokument ponadpartyjny, przygotowany przez ekspertów, a nie poprzebieranych za nich polityków. To dokument zapowiadający poważne, często bolesne, przekształcenie państwa.

Dwa przykłady: po II wojnie światowej najbiedniejszą częścią Niemiec była rolnicza Bawaria. Władze landu wyczuły, że nie wytrzymają europejskiej konkurencji w produkcji żywności, więc Bawaria stała się niemieckim centrum nowoczesnych technologii i przemysłu samochodowego. To samo stało się z krajem tartaków, będącym dziś krajem Nokii, a na naszych oczach podobny proces zachodzi w Bombaju, który staje się światowym rezerwuarem kadr dla bankowców i informatyków!
Polska nie może z dnia na dzień ogłosić się europejską Doliną Krzemową, nie może (przepisy europejskie o pomocy publicznej!) dofinansować firm technologicznych. Ale mogłaby ogłosić, że co roku będzie przeznaczała 5 proc. budżetu na naukę. Jasne, to kosztuje – wspieralibyśmy naukę na przykład, zamiast podnosić emerytury i pensje dla budżetówki.

Ale czy znajdzie się rząd gotowy choćby dyskutować o takiej strategii? O budowie nowej, konkurencyjnej Polski, ale, niestety, nie dla nas, lecz dla naszych dzieci? Wątpię. Raczej zamiast realnej strategii napisze kolejny hurraoptymistyczny dokument o miodzie i mleku.
A nam pozostanie się cieszyć, że w dziedzinie planowania i tak jesteśmy pięć lat przed Murzynami.