Przez wieki wszystko było jasne. Prymas jest nie tylko pierwszym wśród biskupów, ale także w pewnych okresach świeckim władcą Polski. To szczególne miejsce umocnili jeszcze prymasi wieku XX, którzy stali się symbolami polskości, oporu wobec najeźdźców i nienaruszonej wiary. Pierwszym w tej linii był kard. August Hlond, zaraz po nim przyszła epoka kard. Stefana Wyszyńskiego. A ostatni jest właśnie kard. Józef Glemp. To on, gdy Polska odzyskała wolność, zaczął stopniowo demokratyzować styl sprawowania władzy prymasowskiej i odchodzić od starego jej modelu. Nie udało mu się jednak – i to jest istota obecnego problemu – wypracować nowego, symbolicznego miejsca dla metropolity warszawskiego i prymasa Polski (wciąż nie jest jasne, czy obie te funkcje pozostaną zjednoczone).

To, jakie ono będzie, zależy od nowego metropolity, od jego osobowości, umiejętności, ale i formatu. Stolica Apostolska wskazując nowego biskupa Warszawy, określi więc na lata model polskiego katolicyzmu. I zapewne dlatego wybór ten trwa tak długo, i jest tak trudny.

Papież zamiast biskupa


Nowy metropolita warszawski będzie się bowiem musiał zmierzyć z dziedzictwem Jana Pawła II w polskim Kościele. I nie chodzi tu o wielkość jego myśli, o przyswajanie sobie jego teologii, a o trudność ze zdefiniowaniem zakresów odpowiedzialności i władzy, jaką w minionym ćwierćwieczu wytworzył w polskim Kościele pontyfikat papieża Polaka. Do kwietnia ubiegłego roku bowiem – symbolicznie, w potocznym myśleniu, jedynym władcą polskiego Kościoła był papież. To jego słuchano, to on załatwiał wszystkie stające przed wspólnotą katolicką w Polsce wyzwania, i to on wreszcie naprawiał to, co zepsuli katecheci, księża, a niekiedy nawet biskupi. Gdy Jego zabrakło, duchowni (z chwalebnymi wyjątkami) nie byli nawet w stanie zorganizować wielkich mszy świętych czy otworzyć świątyń wiernym.
I nie wynikało to wcale ze złej woli, ale w pewnym sensie ze struktury polskiego katolicyzmu, w którym między papieżem a wiernymi byli wprawdzie biskupi, ale ich rolą była nie tyle bdquo;duchowa władza”, ile przekazywanie w dół cytatów z papieża i zarządzanie diecezjami. Ich świętość (w wielu przypadkach niekwestionowana), wiedza, duszpasterska mądrość – nie były istotne, bowiem przesłaniała je monumentalna postać Jana Pawła II, który samym swoim pojawieniem się w Polsce był w stanie zawiesić spory i naprawić wszelkie błędy hierarchii czy nawet polityków.

To jednak, co za życia papieża było błogosławieństwem, po jego śmierci stało się wyzwaniem, z jakim zmierzyć się musi polski Kościół. W najbliższych latach bowiem konieczna będzie odbudowa lokalnych autorytetów katolickich, rekonstrukcja symbolicznej władzy biskupów i wypracowanie nowego modelu współdziałania metropolitów najważniejszych miast w Polsce (Warszawy, Krakowa, Katowic, a zapewne także Wrocławia). Kościół nie może bowiem istnieć w swoistej pustce hierarchicznej, w której między wiernym a papieżem nie funkcjonują symbolicznie i realnie żadne inne struktury władzy duchownej.

Kościół jak każda instytucja potrzebuje bowiem lidera, kogoś, kto pokaże nowe horyzonty i wskaże cele, ku którym wspólnota ma dążyć. I właśnie brak takiego lidera, który zastąpiłby Jana Pawła II, jest obecnie najpoważniejszym problemem. Liderem polskiego Kościoła nie jest bowiem ani przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik, ani obecny prymas Polski kard. Józef Glemp. Miał się nim stać metropolita krakowski, ale i on – choć świetnie wypełnia obowiązki biskupa – raczej nim nie będzie.

Dwa miecze


A powodem tej niemożności jest to, co stanowi równocześnie największy atut kard. Stanisława Dziwisza, czyli jego ścisłe związki z Janem Pawłem II. Metropolita krakowski jest bowiem bez wątpienia kustoszem pamięci po papieżu, jest osobą, z którą ta pamięć się kojarzy, jest – w pewnym sensie – kimś, kto niejako przekazuje papieskie błogosławieństwo w dół. I widać to po stosunku, jakim obdarzają metropolitę krakowskiego politycy, ale i wierni, którzy dostrzegają w nim przede wszystkim widzialny znak obecności papieża.

I jest wysoce prawdopodobne, że ten rys posługi biskupiej kard. Dziwisza nada nową specyfikę całej metropolii krakowskiej. Stanie się ona miejscem, które już na wieki kojarzyć się będzie z posługą Jana Pawła II, a jego kolejni biskupi, pozostając następcami św. Stanisława, będą przede wszystkim kontynuatorami duchowego dziedzictwa papieża Polaka, będą tymi, którzy pilnować będą wierności papieskiej wizji Kościoła. Można nawet powiedzieć, że Kraków stanie się miastem, w którym sprawowana będzie nad Kościołem władza miecza duchowego. Pytanie tylko, gdzie powędruje miecz władzy doczesnej? Polskiemu Kościołowi potrzebna jest bowiem także materialna, czysto doczesna władza, którą w tradycji prymasowskiej symbolizował tytuł interrexa.

Naturalnym miejscem sprawowania takiej władzy jest Warszawa. Nowy metropolita tego miasta będzie się więc musiał zmierzyć nie tylko z duchowymi, ale także politycznymi i medialnymi wyzwaniami. I dlatego tak trudno jest wskazać odpowiednią osobę na to stanowisko. Przez lata biskupi nie musieli się zajmować wytaczaniem wizji, robił to za nich Jan Paweł II, a teraz gdy trzeba to już robić samemu, brakuje ludzi, którzy mieliby dość odwagi, by to wyzwanie podjąć i dość mądrości, by sprawować je w nowym, w pełni już demokratycznym stylu, w którym nie ma miejsca na narzucanie swoich opinii braciom w biskupstwie.

I nie chodzi tu wcale o brak osobowości w polskim Kościele. Tych nie brakuje (wystarczy tu wymienić osoby typowane przez media na następcę kard. Glempa: kard. Zenona Grocholewskiego, arcybiskupów Józefa Michalika, Józefa Życińskiego, Stanisława Gądeckiego, Stanisława Ryłk czy Sławoja Leszka Głódzia). Problem dotyczy raczej braku chęci do zajęcia symbolicznego miejsca Jana Pawła II i obawy przed koniecznością zmierzenia się z tradycją Prymasa Tysiąclecia oraz możliwości sprawowania realnej władzy.

Metropolita mediów i Sejmu

Nowy metropolita warszawski (niezależnie od tego, czy będzie mu przysługiwał tytuł prymasowski, czy nie) będzie nie tylko jednym z kilku najważniejszych (obok metropolity krakowskiego, śląskiego, gdańskiego i lubelskiego) hierarchów w Polsce, ale też biskupem mediów. To on będzie jako pierwszy proszony o komentarz w najważniejszych sprawach politycznych i społecznych. Dlatego tak istotne jest nie tylko to, by nie obawiał się on dziennikarzy (jak niestety wciąż jeszcze spora część Episkopatu), ale i by potrafił zgrabnie ich wykorzystywać do promowania swojej pracy duszpasterskiej i obecności publicznej. Nowy metropolita warszawski musi być zatem (jeśli ma w pełni realizować związane ze swoim urzędem obowiązki) człowiekiem mediów, kimś, kto je zna, rozumie, i nie daje się im wpuścić w kanał.
Równie istotne jest, by potrafił on odpowiednio ułożyć sobie relacje z politykami. Bo to, że będą oni do niego pielgrzymować (jak obecnie pielgrzymują do kard. Stanisława Dziwisza), jest więcej niż pewne. W stosunkach tych powinien on nie tyle autoryzować działania pewnych polityków (jak to – zapewne nieświadomie – czynił na początku swojego urzędowania kard. Dziwisz czy później abp Głód), ile zachowując właściwą swojemu urzędowi autonomię duchową, łączyć jak nigdy podzielony świat polityki i wykorzystywać swój autorytet do umacniania roli Kościoła w życiu państwa.

Nowy metropolita warszawski będzie jednak musiał także zmierzyć się z zupełnie nowym wyzwaniem dla polskiego Kościoła, jakim jest laicyzacja i realne odejście od wiary zdecydowanej części ochrzczonych wiernych. Z badań socjologicznych wynika bowiem, że w mieście tym praktykuje regularnie ok. 15 procent mieszkańców. Tyle zatem realnie wiernych będzie posiadał nowy biskup tego miasta. Pozyskanie reszty, odzyskanie tych, którzy praktykowali w miejscach swojego pochodzenia, a w kontakcie ze stolicą utracili jeśli nie wiarę, to przynajmniej jej widzialne znaki, stanie się także jednym z najistotniejszych jego zadań. A to oznacza, że zerwać trzeba z tradycyjnym modelem przekazywania katolicyzmu i pracy parafialnej i mocniej otworzyć się na doświadczenia Zachodu. Bez aktywnej pracy misyjnej, bez pełnego otwarcia parafii, tak by przestały być one zamkniętymi twierdzami, bez zaangażowania nowych ruchów religijnych, Warszawa może stać się duchową pustynią.

Ilość wyzwań stających przed nowym metropolitą warszawskim sprawia wrażenie, że sprostać im mógłby tylko superman: najlepiej połączenie subtelnego intelektualisty z dynamicznym duszpasterzem, człowieka mediów i polityki, a najlepiej jeszcze kaznodziei i publicysty. Słowem potrzebny byłby do tego nowy Karol Wojtyła albo Stefan Wyszyński. I właśnie z odnalezieniem go wśród polskich hierarchów i duchownych boryka się obecnie Stolica Apostolska.



























Reklama