Fundamentaliści islamscy poprzez internet oplatający siecią cały świat i podporządkowane im kanały arabskiej telewizji, pod dowolnym pretekstem są w stanie błyskawicznie zmobilizować rzesze manifestantów, rozpalić w nich fanatyzm i wreszcie sowicie wynagrodzić. Pieniądze odgrywają tu niebagatelną rolę, jako że bez wsparcia finansowego wojujący islam pozostałby lokalnym amatorskim ruchem. Taki system mobilizacji pokazał swą skuteczność po publikacji karykatur w prasie duńskiej. Obecna walka z papieżem pomoże mu się wzmocnić, aby w przyszłości jeszcze dotkliwiej uderzyć w następnego kozła ofiarnego.
Niezręczne położenie
Zagrożenie ze strony islamu podsycane jest przez zachodnie media, które bijąc głośno na alarm, wzniecają w nas strach. Dziwi więc i to bardzo, jak niewielkie wsparcie okazuje papieżowi Europa: opiniotwórczy komentatorzy, zwykle tak chętnie zabierający głos, dzisiaj milczą. Mało tego, inteligencja poprzestaje na roli obserwatora, jak gdyby mediacja pomiędzy papieżem a fundamentalistami islamskimi była co najmniej niewskazana. Jak wytłumaczyć ten brak reakcji? Z pewnością część lewicowej inteligencji, wrzucająca muzułmańskich jak i chrześcijańskich teologów do jednego kotła, z satysfakcją odnotowuje niezręczne położenie, w jakim znalazł się papież. Ratzinger jeszcze jako kardynał u tej właśnie grupy miał opinię szczególnie zatwardziałego. Być może owi intelektualiści doznali zawodu, że Benedykt XVI odstaje od tamtego wizerunku i nie popełnił dotychczas żadnego fałszywego kroku, nienagannie pełniąc rolę głowy Kościoła. W końcu jednak papież się potknął. Wczorajsi wrogowie Ratzingera nie biorą pod uwagę możliwości podania dziś ręki Benedyktowi XVI.
Mamy tu więc do czynienia z reakcjami czysto ludzkimi, do których należałoby dodać pewną chwiejność cechującą zarówno wspomnianych intelektualistów jak i polityków u władzy. Fundamentaliści muzułmańscy są groźni, mogą uderzyć albo mieć taki zamiar. Czyż nie jest bezpieczniej nie reagować, nie wystawiać się na cel? Historia z duńskimi karykaturami sprawiła, że Europa zaczęła bać się bojkotu, który jak wiadomo, uderza w gospodarkę, nie mówiąc o bezpośrednim ataku, który uderza jeszcze dotkliwiej. Można by pokusić się o porównanie takiej postawy z polityką nie drażnienia bestii uprawianą przez demokratyczne rządy europejskie w latach 30. wobec faszystowskich reżimów. Mimo że znalazłoby się parę podobieństw, hipoteza taka wydaje się przesadzona; islam to nie faszyzm. Ich cele i dążenia różnią się szczególnie tym, że jakkolwiek mniejszość muzułmańska w Europie jest liczna, to nie opanowanie Europy jest naczelnym priorytetem islamistów.
Muzułmanin niewojujący?
Ofiarami machiny napędzanej islamską wściekłością też nie będą w pierwszym rzędzie europejczycy. Fakt, chrześcijanie są zwalczani od Kaszmiru po Somalię. Islamiści nie pragną jednak podbicia Zachodu. Ich głównym celem jest przejęcie kontroli nad państwami muzułmańskimi, przywrócenie władzy kalifów właśnie tam, a nie osadzenie ich w Europie. W Libanie, Kaszmirze, Pakistanie, Iranie najwięcej ofiar stanowią muzułmanie. Wrogiem nr 1 dla muzułmańskiego fanatyka jest muzułmanin umiarkowany, muzułmanin niewojujący.
Przychodzi mi na myśl uwaga, którą w czasach, gdy broniłem Islamu umiarkowanego, oświeconego (poświęciłem temu książkę „Dzieci z Rifaa”, wydaną w roku 2003) wygłosił do mnie liberalny filozof Jean-Francois Revel: Jeśli znasz umiarkowanych muzułmanów, to mi ich pokaż! To prawda, mało ich widać, rzadko słychać. Strach lub konformizm każą im nie wychylać si, aby nie narazić się na oskarżenia o zdradę przez ich społeczność. Muzułmanie ci są rozproszeni (jak wszyscy ludzie liberalnego ducha, niezależnie od wyznania), nie dysponują środkami ani finansowymi, ani masowego przekazu. Zresztą, czy chcielibyśmy ich wysłuchać? Czy zachodnie media udzielają im głosu? W poniedziałek wieczorem na amerykańskim kanale CBS wypowiadała się umiarkowana muzułmanka, biorąc w obronę papieża i zachęcając do dialogu między religiami. I świetnie. Tyle że owa młoda, elegancka kobieta mieszka w Kalifornii, nosi ekstrawagancką fryzurę i uważa się za muzułmańską feministkę (ubolewając mimochodem, że papież feministą nie jest!). Wystylizowana á la Hollywood stanowiła taką samą karykaturę islamu jak jazgotliwy imam ze Srinagaru: jakikolwiek dialog pomiędzy tymi dwiema skrajnościami byłby niemożliwy. Dlatego większość muzułmanów milczy i jedynie demokracja mogłaby otworzyć im usta. Choć nie mam złudzeń, że wąska to furtka, zawsze to jakaś furtka.
W biernej postawie upatruję największą winę intelektualistów z opiniotwórczych mediów i neutralnych rządów europejskich. Sprzeciwiają się oni jakiejkolwiek religijnej hegemonii, ale nie sekundują papieżowi, gdy wzywa on do dialogu – tylko dlatego, że to papież. Sprzeciwiają się fanatyzmowi, ale potępiają politykę USA zmierzającą do wprowadzenia pokoju w świecie arabskim – bo USA nie wypada popierać. Ich neutralno-bierny stosunek do fundamentalizmu islamskiego zdaje się wyrażać przekonanie, że przejdzie on sam jak letnia burza. Mam na ten temat inne zdanie – sam na pewno nie przejdzie.
Guy Sorman, pisarz, filozof, publicysta, stały współpracownik DZIENNIKA. Zadebiutował w 1983 roku pracą „Neokonserwatywna rewolucja amerykańska”. Ostatnio opublikował portretującą przemiany we współczesnych Chinach książkę „Rok koguta” (2006).
W sporze o to, co papież powiedział bądź nie powiedział na temat islamu, treść papieskich słów, jak i sama osoba Benedykta XVI nie mają żadnego znaczenia. Papieskie przeprosiny lub ich brak niczego już nie zmienią; kogo zresztą i za co miałby przepraszać?
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama