W Krakowie powstało nowe, nastawione na twórczość popularną, Wydawnictwo Otwarte. (W istocie firma ta jest, mocno podkreślającą swą odrębność, filią Znaku). Jakby inne wydawnictwa poczuły się taką inicjatywą zagrożone – byłoby to zrozumiałe. Poczuł się nią jednak zagrożony (na łamach „Gazety Wyborczej” nr 225) krytyk literacki Dariusz Nowacki i to jest zrozumiałe nieco mniej.

Reklama

Nowacki poczuł się zagrożony jako czciciel bezinteresowności w sztuce, który na myśl, że książki można sprzedawać, a co gorsza na nich zarabiać, dostaje idealistycznych drgawek. Poczuł się zagrożony jako strażnik kultury wysokiej – brzydzi go, że wydawnictwo ma w ofercie „romansidła, tanie kryminały i horrory, tomiki pisane przez gwiazdki popkultury”. Brzydzi go obłuda nobliwego Znaku, któremu pewnych rzeczy nie wypada wydawać, a ponieważ chce z nich mieć zysk – przekierowuje je do Otwartego.

Jest to przypadek – jak donosi krytyk – mającego się niebawem ukazać tomiku Agnieszki Maciąg – poetki „odrobinę gorszej od Miłosza”. Otóż nie zdaje mi się, by wiersze Maciąg były kiedykolwiek w „Znaku” i by zostały stamtąd dokądkolwiek „przekierowane”; wątpię, by te – zupełnie nieporównywalne z wierszami Miłosza – utwory przyniosły jakikolwiek dochód – wiem z całą pewnością: Nowacki pisze o książce, której nie miał w ręce. Mógł w związku z tym z całą swobodą powiedzieć: Maciąg jest odrobinę lepsza od Miłosza – szyderstwo byłoby komiczniejsze; złą wolę – okrytą pozorem troski o literacką jakość – mniej by było widać.

Żeby wiersze dymać, trzeba je przeczytać. Bystry przecież i biegły w sztuce czytania Dariusz Nowacki najwyraźniej ma obecnie jakąś abnegacką fazę: dyma bez czytania. Może i z powodu tej dosyć dla krytyka kłopotliwej zapaści – najbardziej przez Wydawnictwo Otwarte poczuł się zagrożony jako krytyk właśnie. Poczuł się zagrożony jako reprezentant krytyki literackiej, która jego zdaniem jest przez Wydawnictwo Otwarte okradana.

Reklama

O ile nad komercyjną ohydą jest w stanie przejść do porządku – „geneza Otwartego jest prosta i zrozumiała, nie ma na co wydziwiać” – o tyle służące tej ohydzie okradanie krytyki jest nie do przyjęcia. Okradanie to polega, zdaniem Nowackiego, na zapożyczaniu języka i widoczne jest głównie w internetowych materiałach promocyjnych. Np. opisujący w tych materiałach pierwszą książkę nowej oficyny (powieść Marty Kuszewskiej „Niewyspani”) zwrot: „ważny polski debiut” – jest przywłaszczeniem – to przecież krytyka ma wyrokować, który debiut jest ważny. Owszem: jakby była, to by wyrokowała.

Teza, że zwrot: „ważny polski debiut” należy wyłącznie do języka krytyki literackiej i każde występowanie tego zwrotu w innym rejestrze językowym (np. w języku reklamy) jest jego kradzieżą – dosyć zaskakuje. Rozumiem, że w IV RP nawet literaturoznawcom puszczają nerwy, rozumiem pryncypialne usztywnienie stanowiska, ale niedobrze jest zachowywać się niczym grafomani z prozy Abrama Terca, którzy wzajem odkrywszy w swych opowiadaniach frazę: „Z dala słychać było pomruk nadciągającej burzy” – jęli sobie gremialnie zarzucać plagiat.

Poza wszystkim: jakiego zwrotu ma na okładce książki użyć wydawca? PRZECIĘTNY DEBIUT! SŁABA POWIEŚĆ! DZIEŁO MIZERNE! UTWÓR CAŁKOWICIE CHYBIONY! Nawet jakby dział promocji ogarnęła tego rodzaju obłąkańcza szczerość – to i tak wszystko to są zwroty ukradzione! Jak w takim razie Nowackiego zaspokoić i uspokoić? Opatrując wydawany debiut informacją, że o jego wadze rozstrzygnie Dariusz Nowacki na łamach „Gazety Wyborczej”? Serio?

Reklama

Wydając debiutanta, każde (nawet, a może zwłaszcza najnikczemniejsze) wydawnictwo traci. Debiut przynoszący zyski zdarza się raz na Masłowską, czyli prawie w ogóle. Dziwić się w tej sytuacji, że wydawnictwo – specjalnie wydawnictwo ostentacyjnie preferujące plebejskie środki wyrazu – stosuje w swych materiałach promocyjnych pewną nadmierność – to jest dziecinada.

„Kto niby ma uwierzyć w »ważny polski debiut«, jeśli pojawia się on w kontekście stworzonym przez Otwarte?” – pyta dramatycznie sam Nowacki. Jak nikt nie uwierzy to – szczerze mówiąc – w czym problem? Jeśli wszystko jest fikcją, a fikcja ta na dodatek wie, że jest fikcją, to kto okrada krytykę? I z czego? Jeśli to, co ukradzione, i tak idzie w fikcyjny gwizdek, to w czym problem?

Problem oczywiście w tym, że oganiający się przed wyimaginowanymi złodziejami z Wydawnictwa Otwartego Nowacki morduje przy okazji wydaną przez to wydawnictwo całkiem niezłą, sprawną i rokującą autorkę. Atakując internetowe strony wydawnictwa, płynnie przeskakuje na strony wydawanej przez to wydawnictwo książki i dawaj: lecą wióry! Przy czym Nowacki – mam nadzieję – zdaje sobie sprawę z tendencyjności swego ataku; wie, że wszystkie jego zarzuty są odwracalne – jak książka Kuszewskiej jest faktycznie niecenzuralną wersją jakiegoś serialu, może to być całkiem ciekawe; jeśli autorka jest zawodową scenarzystką, może to dawać jej biegłość (i daje); a już tak streścić, jak streszcza „Niewyspanych” krytyk, można doprawdy wszystko. „Nie warto dłużej znęcać się nad »Niewyspanymi«, to łatwizna” – stwierdza na koniec z wielkodusznością i nie zauważa, że w istocie mówi: to nie tylko egzekucja, to także egzekucja świadoma.

Dziwne. Akurat Marta Kuszewska nie zasługuje, by dać jej choć szansę? Nawet jeśli jest paradoksalną ofiarą drażniącej machiny promocyjnej własnej oficyny, nie da się jej czytać bez tego kontekstu? Za duży to jest wysiłek umysłowy? Znacznie prościej wzgardliwy opis nowego wydawnictwa poszerzyć o wrogą lekturę debiutującej pisarki? Przecież Nowacki chyba wie, że w gruncie rzeczy każdy „polski debiut jest ważny”, że nikomu nie należy się taryfa ulgowa, ale każdemu należy się przynajmniej milczenie i oczekiwanie na drugą książkę. Może wie, może nie wie. Może w ogóle nic nie wiedzieć, bo przybrał dość karkołomną pod każdym względem pozę. Jedną ręką broni się przed złodziejami, drugą zarzyna młodą pisarkę.

Z jednej strony szlachetne żale nad perfidnie okradaną krytyką, z drugiej strony krwawy damski boks na ringu otoczonym półmilionową widownią. Jak się wydaje werdykty na łamach gazety o wielusettysięcznym nakładzie, ma się przecież potworną siłę rażenia. Chyba że ma się zarazem przykrą świadomość, iż bez względu na nakład gazety, pomieszczonej w niej recenzji literackiej i tak nikt nie czyta. Owszem: może to wieść do popłochu poznawczego, do barbarzyństwa wszakże nie powinno. Niestety z takich terytoriów zaczerpnąłem tytuł felietonu. Ukradłem go nie tyle z języka krytyki literackiej, co z jej aktualnych zasobów duchowych.

PS Żenadą zupełnie poza kategoriami jest cytowanie w recenzji wrogich zdań pisarza Piątka. Nowacki miast te żółci cytować, winien pouczyć zawistnika, że nie należy publicznie o kolegach i koleżankach po piórze źle mówić. Jeśli z pisarzem Piątkiem jest istotnie tak fatalnie, że zawadzają mu nawet debiutanci – należy to przemilczeć, a nie nagłaśniać. Nagłaśniając takie wstydy, czyni się pisarzowi Piątkowi krzywdę.