Główna sprawa jest prosta jak drut. Wolność słowa polega na tym, że każdy może pisać, co mu się żywnie podoba; każdy może drukować, co dusza zapragnie i każdy może przeciwko temu co napisane i wydrukowane występować na wszelakie sposoby, w tym - ma się rozumieć - drogą sądową. Jak uznam, że zostałem jakimś tekstem znieważony, mam święte prawo podać autora do sądu i niech nikt mi nie tłumaczy, że wąsko rozumiem własne znieważenie, i że powinienem okazać wspaniałomyślność i odpowiadać polemiką. Nie. Są rzeczy, z którymi się jadowicie polemizuje, są rzeczy, które się wzgardliwie pomija i są rzeczy, z którymi się idzie do sądu. Prawdopodobnie proporcja między tymi nurtami jest miarą kondycji życia - powiedzmy - publicystycznego. Pierwsze powinny zapewne tworzyć nurt główny, drugie wąski i podziemny, trzecie powinny być nieliczne, ale niech Pan Bóg broni, by ich miało nie być wcale. Szczerze mówiąc, wiszą proporcjonalne architektury. Nawet jakby normatywizm został zaburzony, jakby na przykład wszyscy omijali się z wyniosłym milczeniem albo jakby się wszyscy ze wszystkimi sądzili - wielkiej tragedii ani żadnej ekstraparanoi by nie było. Byłoby atrakcyjniej, choć nie ma co narzekać: jest bardzo atrakcyjnie.

Reklama

2) Niezwykle atrakcyjnym zjawiskiem jest na przykład fakt, że ludzie, którzy od lat na Michniku psy wieszają, którzy samo zło mu przypisują, którzy z zasług jego szydzą, którzy zdradę i tajne wiodące Polskę na manowce rządy mu przypisują, którzy nie tylko go opluwają, ale wręcz z opluwania go żyją - domagają się odeń wspaniałomyślności.

Jakiejż jasności po tak ciemnej postaci oczekujecie? Albo macie go faktycznie za Boga wszechmogącego, którego obelgi wasze i bluźnierstwa się nie imają, i który w nieskończonej swej wyrozumiałości wszystko wam wybaczy albo własne nań ataki macie za nic; albo jesteście nielogiczni, bo po pierwszym szwarccharakterze Rzeczpospolitej dobra się spodziewacie; albo nienawiść zamąciła wam władze sądzenia i niczego nie rozumiecie. Zasypiać się i budzić z nienawistnym widmem naczelnego "Wyborczej", to owszem jest tragedia, bywają jednak większe. Dlaczego każdy może oszczercę podać do sądu, a Michnik nie powinien? Zbyt wpływowy jest? Zbyt możny? Zbyt rozumnym jest nadczłowiekiem? Przeciwnie: Jest tak głupi, że bierze za oszczerstwo zwykły chwyt publicystyczny? I zamiast polemizować, maszeruje do sądu? Od kogo się tedy domagacie polemiki? Z durniem i nikczemnikiem pragniecie - z całej duszy - wymieniać poglądy? Wielkodusznie dajecie mu ostatnią szansę: tyle zła wyrządził, że pora się opamiętać i przynajmniej biednemu Zybertowiczowi odpuścić? I czemu na dodatek - kneblując wolność słowa - wygrywa proces za procesem? O doraźne naciski mniejsza! Ale duch swobody jest gnębiony! Wszak tego rodzaju precedensy mogą mieć dalekosiężne skutki - dziennikarze w obawie przed drakońskimi albo tylko upokarzającymi wyrokami miarkować się będą i cenzurować? Aż tak rachityczna w każdym paśmie jest ta formacja? Boi się sądu, a jadowitej kalumnii tak napisać, żeby ewentualny proces wygrać, nie umie? Doprawdy świat jest pełen zagadek.

3) Co do Zybertowicza - rzeczywiście bym odpuścił. Wytrawny ten parodysta dyskursu naukowego o smutnej twarzy podupadłego klowna należy do porządku rozrywkowego i ani poważne traktowanie jego "arcyprecyzyjnych" skeczów, ani szydzenie zeń: że np. tyle ma racji, ile siedział - jest nie na miejscu. Facet nawet jakby miał dożywocie - rzęziłby więcej. Perypetia kwestii smaku polega na tym, że tak czy tak został sztandarowym antagonistą naczelnego "Wyborczej". Został wyniesiony na męczeńskie wysokości, na których utrzyma się długo. Błąd. Nikt nie jest doskonały. Nawet - okazuje się - Michnik. W sumie nie dziwota. "Rzeczpospolita" ogłosiła listę paru tysięcy podpisów osób popierających Zybertowicza. Po odjęciu wynika, że Michnika popiera grubo przeszło trzydzieści dziewięć milionów - presja tego rodzaju poparcia społecznego musi siłą rzeczy prowadzić do drobnych potknięć, może nawet do - nie zdziwiłbym się - odrobiny wody sodowej? Komentujący podpisy naczelny "Rzepy" - wspomina o zwycięstwie ślepej miłości do Michnika nad władzą sądzenia. Wywód psuje wprawdzie wyraźny brak orientacji autora co do pojęcia: wartość logiczna zdania, ale po pierwsze to jest dla intelektualisty drobiazg, po drugie rzecz inspiruje. Warto zapytać: Co robi z władzą sądzenia nienawiść? Nawet nie ślepa?

4) Kogo nienawidzisz, tego nie zrozumiesz. Możesz go zranić, zabić, obrzucić błotem, wykoślawić, ale wiarygodnego wizerunku nie dasz. Z nienawiści nie da się nawet ułożyć dobrego pamfletu, dobry pamflet musi mieć, prócz ujętej w lekką formę jadowitości, pewne przestwory ironiczne - nienawiść na takie dystanse nie pozwala. Z resentymentu nigdy nie powstanie żadna dobra książka. Nienawiść bywa uczuciem słusznym, owocnym nigdy. Nienawiść do komunizmu jest być może trafna, z samego tego uczucia wiarygodne rozliczenie nie powstanie nigdy. Geniusz Sołżenicyna polegał na tym, że w "Jednym dniu Iwana Denisowicza" dał obraz "dobrego dnia" w obozie, dał bohatera nie tylko wyzbytego z jakiejkolwiek nienawiści, ale wręcz pozytywnego, swoiście zadowolonego z życia, tego dnia Iwanowi Denisowiczowi w obozie wszystko się udało - w ostatecznym efekcie oskarżenie systemu jest miażdżące. Czy Sołżenicyn był wolny od nienawiści? Wątpię. Ale o jego twórczości nie da się powiedzieć, że była nienawista. Była bezwzględna, bezlitosna, okrutna, ale nie była nienawistna. Dar epiki jest darem odmierzania, a jeszcze bardziej odtwarzania proporcji. Oczywiście jest to przykład jedyności artysty niepowtarzalnego, a nie żadna receptura. Rodzimym autorom zaangażowanym, starym i zwłaszcza młodym zapaleńcom rozrachunku, bezkompromisowym poszukiwaczom prawdy o peerelowskim zniewoleniu odradzam brawurowe pisanie np. monologu dobrego ubeka albo układanie pastoralnych scen z życia internowanych. Niech was pan Bóg broni - trzymajcie się tego, co was kręci: dociekania mianowicie natury ludzkiego skurwysyństwa.

5) Autorki filmu "Trzech kumpli" uganiają się na ekranie za rozmaitymi ubekami, pragnąc wydobyć z nich deklaracje, jakimi to byli ubeckimi świniami. Jeden zupełnie bezczelny ubek nie tylko nie udziela oczekiwanej odpowiedzi, ale wręcz ogania się reklamówką. Okropne maniery mają ci ubecy! Nawet ten niedawno zmartwychwstały, co Wałęsy nie pozyskał, dawaj: z piąchami do kamery. Pewnie, że chwalić się chłop nie ma czym - agenta nie pozyskał, ale żeby zaraz z piąchami?

Z całego towarzystwa - niepodobna nie pomyśleć - jeden Maleszka umie się zachować, niestety tylko dzięki temu, że jest w ukrytej kamerze, a i to nie do końca. Zamiast odpowiedzieć: donosiłem, bo byłem i jestem świnią, powtarza w koło: Dlaczego donosiłem? Dobre pytanie. Dlaczego donosiłem? Dobre pytanie.

Reklama

Maniakalnie powtarzana mantra wygląda na dosyć kluczowy moment materiału. Może nieszczęśnik daje jakiś sygnał? (Domyślam się jaki). Autorek filmu nie ciekawi to zupełnie, sfotografowały objaw zdziwaczenia starego kapusty i fertig. W końcu nie dziwota, film nie chce dawać obrazu rzeczywistości, chce być materiałem interwencyjnym w sprawie spowijającej do dziś Polskę pajęczyny dawnych służb. Jaki program, taki rezultat - agenta należy wpierw zdemaskować, potem obnażyć. Zrozumieć? Któż by się cackał z bydlakami i wiwisekcją ich rozterek paprał! Ukryta kamera? W porównaniu z ich metodami jest niczym. Faktycznie.

6) Michnik też filmowany z ukrytej kamery, też, a nawet bardziej jeszcze zawodzi - pytany o Maleszkę nie odpowiada, że dumny jest ze zbieżności postawy Maleszki z programem ocalania przez "Gazetę Wyborczą" układu mafijno-ubecko-komunistycznego - mówi coś zgoła innego i coś zgoła oczywistego. Rozczarowane autorki ratują pożądaną wymowę, zdobiąc wypowiedź Michnika mrocznym podkładem muzycznym. Ruch skądinąd - jak na najbardziej samotnego człowieka, jakiego w życiu spotkałem - trafny.