Wbrew megalomańskim poglądom o naszej wyjątkowości – czy to pozytywnej, czy negatywnej – akurat w tej dziedzinie nie różnimy się aż tak bardzo od reszty świata.

Gwałtowny rozwój komunikacji społecznej, lawina technologicznych odkryć, kompromitacja ideologii i zastąpienie jej regułami wolnego rynku, moralna relatywizacja – wszystko to powoduje poważne zachwianie uświęconych dotychczas zasad przyzwoitości obowiązujących w polityce. "Polityka jest brudna" – to coraz częściej głoszony pogląd, któremu towarzyszy coraz niższa frekwencja wyborcza.

Reklama

Wydarzenia ostatnich dni postawiły przed opinią publiczną dwa problemy. Jeden to granice moralne politycznych negocjacji, czyli czym się one powinny różnić od targu przekupek na bazarze. Drugi, to problem, jakie metody są etycznie dopuszczalne przy zdobywaniu informacji. Innymi słowy w obu przypadkach musimy sobie postawić pytanie, kiedy cel uświęca środki?

Moralne granice negocjacji

W tym, co się zdarzyło w ostatnim tygodniu, najbardziej zdumiało mnie zaskoczenie polityków i dziennikarzy politycznych. Kiedy ogląda się oburzenie starych politycznych wyjadaczy uczestniczących w dziesiątkach, jeśli nie setkach takich rozmów, to nasuwa się pytanie o granicę hipokryzji. Okazuje się, że hipokryzja w polityce nie ma granic. Nie rozumiem również, jak taki proceder, rozwijający się szczęśliwie już od co najmniej 15 lat, mógł umknąć uwadze wnikliwych dziennikarzy politycznych. Sądzę, że tak nie było. Wszyscy o tym doskonale wiedzieli i godzili się z tym, ba, zbudowali nawet do tego celu język, który opisuje negocjacje polityczne jak proces handlowy. Polityka jest brudna, a dobry polityk to nie taki, który dotrzymuje zobowiązań wyborczych i reprezentuje lepszy lub gorszy program, ale taki, który potrafi przetrwać w tej dżungli. We współczesnej interpretacji polityka to nie poszukiwanie rozwiązań konfliktów interesów istniejących wewnątrz społeczeństwa, nie budowanie kompromisów, nie budowanie spójności wspólnoty obywatelskiej, lecz bezwzględna walka o władzę w imię interesów grupowych. Co gorsza, ten pogląd jednoczy prawicę i lewicę. Ten pogląd jest równie popularny w Polsce, jak w USA i Europie. Taką wizję polityki budowali przez lata, wspólnym wysiłkiem, z wzajemną inspiracją politycy i dziennikarze, i z taką wizją pogodziło się społeczeństwo. Co najwyżej przestało przychodzić na wybory.

Reklama

Ci z polityków, którzy tej wizji nie podzielali, musieli odejść z polityki lub też plączą się po Senacie, w którym większościowa ordynacja wyborcza zapewnia większą niezależność od bieżących koniunktur politycznych i układów partyjnych.

Czy warto było za cenę wątpliwych koncesji politycznych doprowadzić do rozwiązania WSI, powołania CBA, zagrożenia wpływom nieformalnych grup "trzymających władzę"? Moim zdaniem tak, mimo iż nie potrafiłbym tego zrobić. Ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że cena jest wysoka. Minister Lipiński – polityk wysokiej klasy – musi negocjować z posłanką Beger, a to z kolei rodzi zagrożenie demoralizacją i cynizmem, szczególnie w środowisku młodych działaczy, którzy dopiero uczą się, czym jest polityka i jak ją uprawiać.

Hipokryzja dziennikarzy

Nie sposób również nie zadać sobie pytania, dlaczego to dopiero dziś dziennikarze podnieśli alarm w sprawie patologizacji polityki? Być może zaważyły na tym względy estetyczne, barwna postać posłanki czy uświadomienie sobie, jak naprawdę wyglądają negocjacje. Niezwrócenie jednak uwagi, że odbywa się to wszystko w przededniu wyborów samorządowych, po rozwiązaniu WSI, powołaniu CBA, w przededniu budzącej przerażenie lustracji majątkowej, śledztwa w sprawie banków, zmian w NBP i Trybunale Konstytucyjnym – niezauważanie tego wszystkiego jest polityczną ślepotą.

Reklama

Sprawa jest poważna i uważam, że powinna być zbadana przez parlamentarną komisję śledczą. Może szkoda, że konstytucja nie przewiduje w takich wypadkach możliwości zaangażowania Senatu uczestniczącego w znacznie mniejszym stopniu w politycznych przepychankach.

Warto się również zastanowić nad dostosowaniem do polskich warunków "kodeksu etyki parlamentarzysty" opracowanego w Wielkiej Brytanii pod kierownictwem lorda Nolana. Nie przyniósł on wprawdzie rewolucji w praktyce parlamentarnej, ale próbować trzeba. Może my stworzymy lepszy.

Kiedy cel uświęca środki

Druga sprawa to problem zdobywania informacji. W kulturze europejskiej było przyjęte, że przyzwoici ludzie nie czytają bez zezwolenia cudzych listów, nie podsłuchują rozmów, nie podglądają przez dziurkę od klucza. Takie zachowania traktowano jako nieobyczajne.

Oczywiście od zawsze istniały różnego rodzaju służby specjalne, których istnienie trudno uzasadnić na gruncie etyki normatywnej. Wprowadzanie w błąd, kłamstwo, prowokacja, szantaż, korupcja, przemoc – to zwykłe narzędzia pracy tajnych służb. Co je właściwie broni? Jedynie stan wyższej konieczności. Obrona przed jeszcze większym złem. Dlatego też służby takie istnieją we wszystkich państwach, choć przez bardzo długie lata Wielka Brytania negowała istnienie MI5, MI6. Powstanie totalitarnego państwa – czy to komunistycznego, czy to faszystowskiego – doprowadziło do niewiarygodnego rozwoju tych służb. Odpowiedzią na to był "Rok 1984" Orwella, w którym Wielki Brat nadzoruje życie wszystkich obywateli. Wpływ Orwella był na tyle znaczący, że wszystkie próby rozszerzenia nadzoru państwa nad obywatelami budzą ciągle poważne dyskusje.

Jednakże rozwój technologiczny rodzi "nowe". To, na co państwo miało monopol, a więc podsłuch, podgląd, prowokacja – zostaje sprywatyzowane, staje się dobrem powszechnym. Budujemy społeczeństwo, w którym każdy może podsłuchiwać każdego. Tego już Orwell nie wymyślił. Niemniej, niezależnie od tego, jak by mi się to wydawało obrzydliwe, spotyka się to z akceptacją elit, akceptacją prawie wszystkich dziennikarzy. Oczywiście przy założeniu stanu wyższej koniecznoci. Tyle że ten stan zaczyna obejmować wszystko – od praktyk politycznych począwszy, oczywiście w imię społecznego dobra, po podglądanie życia prywatnego artystw – w imię wolności mediów.

Sądzę, że budujemy dość koszmarny świat.

Kryzys zaufania

Reasumując, można przypuszczać, że startująca właśnie kampania wyborcza przyniesie nam jeszcze wiele pikantnych informacji, natomiast nie sądzę, by podniosła ona jakość wybieranych samorządów. Obawiam się, że pogłębi ona jedynie kryzys zaufania do polityków i instytucji państwa, a także zniechęci społeczeństwo do ich kontroli poprzez udział w wyborach, ale może o to chodzi.

Obawiam się również, że odważna postawa panów Morozowskiego i Sekielskiego z posłanką Beger na czele nie wpłynie na poprawę obyczajów parlamentarnych, a zaowocuje jedynie znaną z filmów gangsterskich procedurą oklepywania się w poszukiwaniu podsłuchów przed podjęciem negocjacji.

O tym, jak przełamać kryzys zaufania powodujący atomizację społeczeństwa, myśli się mało.


Zbigniew Romaszewski, polityk; fizyk. Od 1976 r. współpracownik Komitetu Obrony Robotników oraz członek KSS "KOR" (m.in. zbierał informacje o łamaniu prawa przez sądy i milicję). Współorganizował w 1979 r. Komitet Helsiński zajmujący się przestrzeganiem praw człowieka w PRL. Od 1980 członek NSZZ "Solidarność"; uczestnik obrad Okrągłego Stołu. Od 1989 nieprzerwanie senator, związany z prawicą