Monika Olejnik
dziennikarka Radia Zet i TVN 24

Nie widzę żadnej strategii w postępowaniu Jarosława Kaczyńskiego. Mam wrażenie, iż sytuacja wymknęła mu się spod kontroli i sam nie wie, do czego zmierza. W rządzie jest ewidentny kryzys, wiemy, że coś się dzieje, ale nie wiemy, dlaczego. Nie mam pojęcia, o co chodzi w sporze między Jarosławem Kaczyńskim a Ludwikiem Dornem, który zapewne walnął pięścią w stół. Musiało pójść o coś niezwykle poważnego - bo przecież z pewnością nie o system informatyczny. Powszechnie wiadomo, iż Dorn był potwornie przywiązany do stanowiska szefa MSWiA i przez lata przygotowywał się do objęcia tej funkcji.

Nie wierzę też w spekulacje, że do rządu dołączy Jan Rokita. Każdy, kto go zna, wie doskonale, iż jest on bardzo lojalny wobec własnej partii i nie zależy mu na stołku. Tym bardziej że Jarosław Kaczyński zarzucał niedawno niedoszłemu premierowi z Krakowa, iż jest mordercą demokracji. I nie przypominam sobie, by cofnął te oskarżenia lub przeprosił. Podobnie niezrozumiała jest dymisja ministra Sikorskiego. Tak nie można uprawiać polityki. W rządzie zostają osoby mierne, a najlepsi ministrowie odchodzą, bo nikt za nimi nie stoi. Gdyby Sikorski był członkiem Samoobrony albo LPR, to pewnie by został.

Premier od początku podjął złą decyzję, zapowiadając, że odejdzie kilku ministrów. W rezultacie wszyscy szefowie resortów siedzieli jak na beczce prochu i od paru tygodni otwierali co rano gazetę, zastanawiając się, czy jeszcze pracują. To szalenie demoralizujące i dla nich, i dla pracowników, i dla wszystkich obywateli. Być może premier chce pokazać, że jest twardzielem i nawet przyjaźnie nie mogą wpłynąć na to, czy ktoś będzie w rządzie, czy nie.

Dorota Gawryluk
dziennikarka TVP

Zmiany w rządzie są naturalną rzeczą. A jest ich tyle, ile chce premier. Ma on przecież prawo kształtowania swojego rządu i z tego po prostu korzysta. Można oczywiście mieć wątpliwości co do sposobu ich przeprowadzania. Przecież jeszcze wczoraj premier powiedział, że nie będzie rewolucji w zmianach na ministerialnych stanowiskach, a dziś te rewolucje mamy.

Są one jednak nie rewolucyjne dla funkcjonowania rządu czy państwa - tylko dla braci Kaczyńskich. Odejście Dorna jest czymś przełomowym dla nich osobiście. To przecież najwierniejszy ich człowiek - on nigdy od nich nie odszedł. To przełamanie bariery psychologicznej i dlatego też bardzo rewolucyjne. A co poróżniło Jarosława Kaczyńskiego i Ludwika Dorna? Z tego co wiem, poszło o różnicę zdań na temat klucza nominowania wojewodów.

Chodziło również o sprawę zdymisjonowanego wojewody Dąbrowskiego. Kaczyński prezentował klucz partyjny - chciał na wojewodów szefów struktur partii, Dorn zaś przedkładał fachowość. Ktoś więc musiał odejść. Odszedł Dorn, a zostąpi go ktoś, kto zgodzi się ze zdaniem premiera w tej sprawie. Kaczyńscy mają bowiem wyznaczone cele i będą je realizować tylko z takimi ludźmi, którzy patrzą w tym samym kierunku.

Tomasz Lis
dziennikarz Polsatu

Kiedy pojawiła się informacja o tym, że Ludwik Dorn nie będzie już pełnił funkcji ministra spraw zagranicznych, a tylko wicepremiera, pomyślałem sobie, iż są dwie możliwości. Albo to jest genialny plan Jarosława Kaczyńskiego, który za chwilę ogłosi, iż ministrem spraw zagranicznych zostanie Jacek Saryusz-Wolski, a szefem MSiA - Jan Rokita, co oznaczałoby dezintegrację Platformy Obywatelskiej. Albo osiągnęliśmy stan absolutnej politycznej paranoi i aberracji.

Wszystko wskazuje na to, że prawdziwy jest raczej wariant drugi, czyli postępowania całkowitej dezintegracji pisowskiej ekipy, w której co prawda premier podejmuje decyzje, ale nie rządzi ani nie zarządza. Mamy typową dla Polski nielogiczną sytuację, w której powszechnie szanowany minister obrony musi odejść, bo domagał się dymisji podległego mu szefa kontrwywiadu. Dwoje wicepremierów: Zyta Gilowska i Andrzej Lepper obrzuca się publicznie wyzwiskami.

Odchodzi jeden z nielicznych ministrów, którzy mogą poszczycić się jakimiś sukcesami. Klucz tutaj jest jasny: krok po kroku Jarosław Kaczyński marginalizuje i eliminuje wszystkich, którzy cieszą się jakąś popularnością albo mają samodzielną pozycję polityczną, albo umieją się poruszać na politycznych salonach, albo znają języki, są sympatyczni i rokują jakieś szanse na karierę polityczną. Wyleciał Meller, wyleciał Marcinkiewicz, Sikorski.

Każdy, kto zagrozi dwuwładzy braci Kaczyńskich w Polsce, pożegna się ze stanowiskiem. Czarno widzę przyszłość ministra Ziobry, o ile nadal będzie przewodził w sondażach popularności. W tym kontekście spekulacje o ewentualnym dokoptowaniu do rządu Jana Rokity, który wcale nie ukrywa swoich ambicji, są absolutnie pozbawione sensu. Kaczyński nie ma innego planu niż zachowanie władzy tak długo, jak się da za każdą cenę. Jeśli dorzucić do tego poczty sztandarowe, fanfary i ogrzewany chodnik przed Pałacem Prezydenckim, to mamy pełny obraz politycznej groteski w formie Biznacjum.

Jacek Żakowski
publicysta Polityki

Nie wolno ot, tak sobie odwoływać ministrów i premierów. Mało tego. Odwołuje się jednego z najważniejszych członków rządu, a my nie wiemy, dlaczego. Takich zwyczajów nie ma w krajach demokratycznych. Bo rząd to nie jest jakieś prywatne gospodarstwo, którym zarządza kilku polityków, ale organ publiczny. I opinia publiczna ma prawo wiedzieć, jakie są powody tego typu zmian. Mam wrażenie, że to jakiś rodzaj gry.

Ale państwo to nie zabawka. Poważni politycy uprawiają poważną politykę i powołują poważnych ludzi na poważne stanowiska. A u nas mamy więcej dymisji, niż jest ministerstw w rządzie. I jeżeli premier Kaczyński uważa, że takie tempo i taki rodzaj zmian to rzecz normalna, bo takie sytuacje mają miejsce w każdym rządzie w Europie - to jest to bardzo zła wiadomość dla wszystkich ministrów w Europie - właściwie wszyscy powinni czuć się zwolnieni. Myślę, że gdyby wyliczyć średnią z kadencji zdymisjonowanych ministrów - wyniosłaby ona poniżej roku. To z pewnością nie jest poważne. Horyzont dziaania osoby obejmującej urząd ministra sięga bowiem kilku lat. I tylko w takiej czasowej perspektywie należy oczekiwać przyzwoitych rezultatów, wyników i w pełni zrealizowanych projektów.

To wcale nie jest kryzys rządu. To kryzys niedojrzałości emocjonalnej i politycznej środowiska sprawującego władzę do sprawowania odpowiedzialności za państwo. Jeśli to jest jakiś plan Kaczyńskich - to niestety, ale jest to plan infantylny, z pewnością nie polityczny.

Co jednak najważniejsze - rząd ma obowiązek poinformować mnie o przyczynach takich zmian. Mam to przecież zagwarantowane ustawą o dostępie do informacji publicznej. Tworzenie rzeczywistości, której musimy się domyślać, jest dowodem, że rządzący naszym państwem podważają fundamenty demokracji. Żaden szanujący się obywatel czy polityk nie powinien przyjmować posady w lekceważącym demokrację rządzie. A Rokita z pewnością nie. Myślę, że i Kaczmarek ma jakiś szacunek dla siebie.

Rafał Ziemkiewicz
publicysta Rzeczpospolitej

Fakt, że ministrem przestaje być najlepiej dogadujący się z premierem jego współpracownik, to duże zaskoczenie. Nie wiemy, o co poszło w sporze między premierem a Ludwikiem Dornem. Wydaje mi się, że jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o służby specjalne. To jest w tej chwili kwestia, na której koncentruje się uwaga całego rządu. Spór więc dotyczył najpewniej jakichś posunięć w kwestii cywilnych służb specjalnych, na które wicepremier nie chciał się zgodzić. To by skłaniało do takiej hipotezy, że Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że wyczerpały się hasła, na których dotąd jechał i wezwania do rewolucji, którą miał przeprowadzić. Najprawdopodobniej w zapowiadanym szumnie raporcie z likwidacji WSI wcale nie znajdą się żadne rewelacje, nic specjalnego nie pokazało też CBA. Nic właściwie nie osiągnięto w zakresie demaskowania wciąż opisywanego układu dawnych służb specjalnych. Zatem premier postanowił dokonać jakiejś ucieczki do przodu - i stąd zapewne możliwe przyczyny konfliktu z Sikorskim, a potem Dornem. Jestem pewien, że Kaczyński nie pozbył się Dorna, żeby przyciągnąć zbrodniarza Rokitę. Najprawdopodobniej w pracach rządu pojawił się nowy wątek, który uniemożliwił współpracę premiera z ministrem spraw wewnętrznych.

Sławomir Sierakowski
redaktor Krytyki Politycznej

Przegląd ministerstw miał wyeliminować najsłabsze ogniwa rządu. Okazuje się, że niezagrożeni są tacy mężowie stanu, jak Lepper, Giertych, Wiechecki. Za to dzień po dniu lecą głowy superministrów. Najgorsze w tym wszystkim jednak jest to, że premier Kaczyński za każdym razem nie czuje się zobowiązany wyjaśnić swoich decyzji. Dziennikarze snują więc domysły i gorączkowo czytają blogi posła Czarneckiego, a Polak czuje się w swoim państwie nie obywatelem, a poddanym.

Ponadto w rządzie mnożą się kolejne dziwne stanowiska: po utworzeniu ministerstw wyłącznie do celów koalicyjno-parytetowych, jak Ministerstwo Gospodarki Morskiej, teraz zaczynają powstawać ministerstwa bez teki (Gosiewski) i wicepremierostwa bez teki (Dorn). Całość coraz bardziej zaczyna przypominać prywatny folwark Kaczyńskiego. Od początku rządów PiS, raz za razem, ludzi z osobowością zastępują ludzie bez właściwości.

Coraz bardziej wydaje się, że Jarosław Kaczyński sukcesów w rządzeniu szukać zamierza w obszarze służb specjalnych i deubekizacji. Mówiąc krótko - w przeszłości. Resztę jest gotów poświęcić albo odsunąć na plan dalszy. Jeśli cena Macierewicza jest wyższa niż Sikorskiego, jeśli koszt kolejnych niezrozumiałych i - wydawałoby się - samobójczych posunięć jest dla Kaczyńskiego do przyjęcia, to być może wcale nie chodzi o taki, a nie inny styl władzy, ale o wartość tajnych informacji, które Kaczyński zamierza politycznie wykorzystać. Tak czy inaczej, chaos czy zapowiedź teczkowych fajerwerków to nie jest sposób na rozwiązanie jakichkolwiek problemów społecznych. Można było dojść do władzy, wmawiając ludziom, że całe zło bierze się z szarej sieci, ale zamiana absurdalnej retoryki przedwyborczej w program rządzenia nie może skończyć się niczym dobrym. A może Kaczyński nie jest wcale sprawnym i cynicznym populistą, tylko człowiekiem paru obsesji?

Janina Paradowska
dziennikarka Polityki

Dymisja Sikorskiego była od dawna przesądzona, narastał konflikt zarówno z Pałacem Prezydenckim, jak i z Antonim Macierewiczem i minister spraw zagranicznych Anną Fotygą. Więc ta dymisja wcale mnie nie dziwi, oczekiwałam jej, a nawet miałam wrażenie, że pan Radosław Sikorski już za długo tkwi na swoim stanowisku i że powinien był wcześniej demonstracyjnie odejść, gdy kilka razy został publicznie skarcony.

Natomiast nie jest dla mnie jasna sprawa Ludwika Dorna, ponieważ to najbliższy współpracownik premiera Kaczyńskiego. Jego tłumaczenie, że odszedł, bo dostał jakieś niemożliwe do wykonania zadanie w MSWiA, wcale mnie nie przekonuje. Moim zdaniem może tu raczej chodzić o spór czysto ambicjonalny - Dorn dowiedział się o próbie wciągnięcia do rządu Jana Rokity i dlatego postanowił podać się do dymisji.

Ale te wszystkie przecieki o rozmowach PiS z Rokitą też są mało wiarygodne, bo polityk Platformy byłby dla premiera Kaczyńskiego ważny jedynie wtedy, gdyby przyciagnął za sobą do klubu Prawa i Sprawiedliwości sporą, najlepiej kilkudziesięcioosobową grupę posłów PO. Sam Jan Rokita nie jest dla premiera zbyt wartościowy. Choć oczywiście nie ma żadnych wątpliwości, że Jarosław Kaczyński cieszyłby się ogromnie, gdyby przy jego pomocy udało się rozbić jedność Platformy Obywatelskiej.

Niewiarygodna wydaje mi się natomiast koncepcja, że premierowi chodziło o jakieś ukrócenie Ludwika Dorna, o ukaranie polityka, który zbytnio się wybijał w rządzie czy cieszył się nadmiernym zaufaniem Polaków. Wicepremier Dorn doskonale pracował w rządzie i nie miał większych ambicji politycznych, nie mógł Kaczyńskiemu w żaden sposób zagrozić.

Marek Migalski
politolog

Zapowiadana od dawna rekonstrukcja rządu zaczyna przypominać kryzys. Po dymisji Radosława Sikorskiego stanowisko stracił kolejny bardzo kompetentny i realizujący program PiS minister. Szefem MSWiA przestał być Trzeci Bliźniak - bo tak określano Ludwika Dorna - jeden z najbardziej zaufanych i najbardziej lojalnych współpracowników premiera. To sytuacja, której nie można lekceważyć. Jeżeli doszło do konfliktu między obydwoma liderami PiS, to świadczy to o poważnym kryzysie tego środowiska. Jeśli bowiem premier nie potrafi się porozumieć ze swą prawą ręką, wówczas pojawia się pytanie, czy w ogóle istnieją takie osoby, które mogą z nim współpracować. Niemożność dogadania się z Sikorskim, a później z Dornem nie najlepiej świadczyłaby o politycznej sprawności premiera, wskazywałaby raczej na to, że jego psychologiczne uwarunkowania biorą górę nad politycznym rozsądkiem.

To jednak, czy rzeczywiście doszło do poważnego sporu między Dornem a Kaczyńskim, wcale nie jest pewne. Dziwi na przykład fakt, że Dorn pozostanie wicepremierem. Jeśli miałby naprawdę utracić zaufanie premiera, po co wówczas miałby być jego zastępcą?

Dlatego warto się zastanowić nad tym, czy ostatnie zdarzenia nie mają charakteru rozgrywki taktycznej, której celem miałby być udział w rządzie Jana Rokity. Być może lojalny Dorn pod pozorem sporu z premierem ustąpił ze stanowiska, by zwolnić je dla niedawnego lidera Platformy Obywatelskiej. Być może też właśnie pokazanie Rokicie wolnego fotela szefa prestiżowego ministerstwa ma być dla niego ostateczną zachętą do porzucenia macierzystej partii.

Trudno w tej chwili powiedzieć, czy w wyniku obecnych zmian w rządzie, premier stworzy lepszy gabinet. Dymisja dwóch najlepszych ministrów zdawałaby się temu przeczyć.