Do czego przyzwyczajony jest prawicowy świadomy wyborca? Ano do tego, że jeżeli do władzy dochodzi prawica - zwykle w warunkach trudnej koalicji - to zarówno media liberalne, jak lewicowe atakują wroga bez pardonu. Świadomy prawicowiec nie daje się jednak przekabacić złu. Tak było w bohaterskich niemal czasach Porozumienia Centrum (które zresztą szybciej znalazło się w opozycji, niż to sobie marzyło), tylko trochę lepiej za Krzaklewskiego i Buzka.
Być z prawicą nieraz oznaczało "być dzielnym". Toteż tylko z minimalną przesadą można tak scharakteryzować wiernego wiarusa prawicy: wypróbowany w boju, pod ostrzałem wrogich tyrad autorytetów, a nieraz i w warunkach ostracyzmu towarzyskiego zachowuje klasę i powtarza: "Bądź wierny, idź".

Wiarus wystawiony na próbę
Przez krótki miesiąc miodowy współpracy Prawa i Sprawiedliwości z Platformą Obywatelską ("nasi przyjaciele z PiS" - czy ktoś to jeszcze pamięta?) oraz względnej łagodności telewizji Jana Dworaka i "Gazety Wyborczej" dla braci Kaczyńskich opisany wyżej syndrom wierności nie miał wielkiego zastosowania w praktyce. Jednak czas zgody trwał krótko, koalicja PO - PiS rozpadła się, zanim zaczęła rządzić, emocje antypisowskie złączono z emocjami antyrydzykowymi - i poszły konie po betonie. Wierny prawicowiec znów stanął po jednej stronie, a wielogłowa hydra zaczęła nacierać w takiej gorączce, jakiej nie widziano nad Wisłą od czasu obalania rządu Jana Olszewskiego. Wiarus prawicy ponownie musiał wybierać, czy stanąć po stronie dobra, czy po prostu dać nogę.

Rozumiem mechanizm psychologiczny, który spowodował, że dobro prawicy zostało utożsamione z atakowanym rządem Jarosława Kaczyńskiego. Rozumiem też, że logiczną konsekwencją tego mechanizmu było wybaczanie Kaczyńskiemu więcej, niżby im prawicowiec był skłonny wybaczyć w warunkach względnego zawieszenia broni ze strony "Gazety Wyborczej", "Polityki" i TVN. Tylko w takich warunkach lwia część elektoratu PiS oraz jakoś tam przychylnych mu publicystów mogła uznać koalicję rządową z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną za wybaczalną. W istocie Liga Polskich Rodzin była partią, która zbudowała swoją siłę na negowaniu stanowiska Jana Pawła II wobec Unii Europejskiej, natomiast Samoobrona była partią zbudowaną na puszczaniu oka do publiczności: przecież wiecie, co my za jedni, prawda? Wątpliwym kwalifikacjom moralnym tych ugrupowań towarzyszyła niewątpliwa niekompetencja kadr, które bez żenady zaczęli wpychać do rządu i samorządu liderzy koalicjantów Prawa i Sprawiedliwości.

Dla mnie ta koalicja oznaczała przyznanie, że czas na głębokie reformy kraju już się skończył (za krytykę nieudolności i zaprzaństwa PiS w DZIENNIKU dostało mi się od moich prawicowych kolegów, zarówno tych, którzy pisali polemiki, jak i tych, którzy poprzestali na słownej reprymendzie. Co tu kryć, nieźle się teraz z nich obśmiewam!).

Wiarus wywiedziony na manowce
Dzisiaj widać, że było jeszcze inaczej. Jarosław Kaczyński nie miał na serio zamiaru wprowadzać reform, które stały za IV Rzeczypospolitą. Uznał, że skoro IV Rzeczpospolita wymaga koalicji z Platformą Obywatelską, a ta okazała się nieobliczalna, to lepiej będzie ograniczyć się do minimalnego zestawu ciosów odwetowych wobec środowisk zbyt długo chronionych przez III Rzeczpospolitą. Tak zatem, zamiast IV Rzeczypospolitej, dostaliśmy samo jej słowne opakowanie (niestety PiS nie było w stanie zrezygnować z błyszczącego papieru pakowego).

Zawartość paczki jest natomiast znacznie skromniejsza: rozbić WSI, podciąć skrzydła Wachowskiemu - młodsi to już pewno nawet nie wiedzą, kim on był, żadna strata - potrząsnąć aparatem sprawiedliwości, podrażnić dziennikarzy, zbudować jak najmocniejszy PR.

Prawicowym wiarusom została wiara, że to wszystko, co piszą wrogowie prawicy, to - jak to w końcu często bywało - nieprawda. Że Przemysław Gosiewski nie otworzył stacji we Włoszczowie, że minister Radosław Sikorski nie był wcale dobry, że szybka wymiana ministrów spraw zagranicznych i skarbu to wcale nie były kompromitacje rządu, że minister Giertych ma program naprawy szkoły, że ministerstwo rybołówstwa jest Polsce bardzo potrzebne jako ministerstwo promocji młodzieży w życiu publicznym itd., itp.

Żal mi takiego "wiarusa prawicy", wywiedzionego na manowce przez liderów Prawa i Sprawiedliwości oraz publicystów, którym uwierzył. Kiedy napisałem w blogu u Igora Jankego (Salon 24) niewinny tekścik, że "Jarosław Kaczyński nas wykiwał", przeczytałem niejedno emocjonalne wystąpienie tych, którzy wciąż wierzą. Podobny los spotkał Igora Jankego, który obruszył się na nocną zmianę w telewizji publicznej i przestał prowadzić w niej swój program. I jemu blogerzy zarzucili, delikatnie mówiąc, zdradę ideałów. Widziałem takich zapatrzonych w premiera ludzi na wiecu pod warszawskim Pałacem Kultury. Wiarus "swoje wie" - i już. Szkoda mi tej wiary, ponieważ jest źle ulokowana.

Wiarus demoralizowany
Warto wierzyć w ideały IV Rzeczypospolitej. W tym projekcie, tworzonym kiedyś przez Rafała Matyję na łamach "Nowego Państwa", pisma wydawanego przez Jarosława Kaczyńskiego i Adama Lipińskiego, zawiera się esencja zmian koniecznych. Koniecznych po to, byśmy mogli być dumni z Polski.

Jeśli kogoś gorszy takie płynące z serca wyznanie, to niech lepiej dalej nie czyta. Kto natomiast nie wstydzi się przyznać, że w słowach "nasza ojczyzna" jest coś cennego i bliskiego, a zarazem stawiającego do pionu - bo jednak tak wielu w naszych dziejach tak wiele zapłaciło za swój patriotyzm - ten jest szczególnie cenionym Czytelnikiem.

IV RP współcześnie oznacza destrukcję setek układzików - środowiskowych i zawodowych - których wspólnym mianownikiem jest nieuczciwość "reguł gry". Ponieważ to zjawisko dotyczy zarówno rejonowej przychodni, jak i państwowych agend, reforma musi być zarazem przeprowadzana przez struktury państwowe i w ramach tych struktur.

Aby przedsiębiorczemu Polakowi chciało się pracować w Polsce, nie wystarczy odwiedzać go w Irlandii. Trzeba by widział, jak pękają w Polsce największe przeszkody legislacyjne, w tym wysokie koszty pracy. Aby było mniej nieuczciwości w walce o koncesje i zezwolenia, państwo musi umieć wyjść z rynku - i to nie tak, by zostawić za sobą gospodarkę dalej spętaną ograniczeniami, tyle że nadzorowaną przez niezależną (lub na poły niezależną) od państwa autonomiczną biurokrację.

Aby mniej było demoralizacji w szkołach, nie wystarczy pohukiwać o dyscyplinie, lecz trzeba przez wiele lat inwestować w kadrę nauczycielską. Aby nie demoralizować Polaków bezkarnością osób nieuczciwych, trzeba zdziesiątkować system rent, L-4, płatnym urlopem imienia Małgorzaty Raczyńskiej.

Wreszcie, aby nie pogrążać demokracji, trzeba ograniczyć skalę awantur politycznych. IV Rzeczpospolita jest również Rzecząpospolitą stabilnej i mniej komicznej demokracji parlamentarnej, w której uprawianie jawne polityki nie sprowadza się do wielogodzinnych maratonów telewizyjnych.

Wiarus musi czekać
To projekt trudny, nie na darmo w kampanii wyborczej bracia Kaczyńscy mówili o "rewolucji moralnej", czym dobrze uchwycili sprawę: reformom politycznym muszą towarzyszyć emocje obywatelskie i głos sumienia. Jest jednak projektem możliwym do przeprowadzenia. Ale nie przeprowadzi go w tym rozdaniu politycznym Jarosław Kaczyński. Poszedł w inną stronę - deagenturyzacji przeprowadzonej na szczudłach koalicjantów oraz PR-owskich popisów (np. tele-aresztowania). Jest politykiem, ma prawo do takiego wyboru. Natomiast stary wiarus prawicy ma prawo przyjąć prawdę do wiadomości. To jeszcze nie jest walka o IV Rzeczpospolitą.
Obecna polityka Kaczyńskiego ma swoje dobre i złe strony, ale opowiedzenie się za jego rządem nie stanowi plebiscytu "za" czy "przeciw" IV RP.

Bój o uczciwą, przyjazną Polakom, sprawiedliwą i nowoczesną, chociaż tradycyjną ojczyznę jest jeszcze przed nami. Kiedyś Jarosław Kaczyński wygłosił pamiętne przemówienie na Uniwersytecie Warszawskim o tym, że należy realizować "program Lecha Wałęsy" (to był wtedy taki ówczesny program doniosłych zmian) albo z Lechem Wałęsą, albo obok Lecha Wałęsy, albo przeciw Lechowi Wałęsie. Przy pewnej zmianie personaliów - wszystko pasuje.