W naszej prasie nierzadko można znaleźć porównania dopatrujące się podobieństwa między Jarosławem Kaczyńskim a Józefem Piłsudskim. Jeden z tygodników umieścił nawet na okładce zdjęcie Kaczyńskiego w maciejówce stylizowane na fotografię Marszałka z początku lat dwudziestych. Rzecz jasna nie chodzi o podobieństwo fizyczne, lecz o identyczny sposób uprawiania polityki.

Reklama

Pewną analogię można rzeczywiście dostrzec, zwłaszcza kiedy mowa o relacjach łączących obie te postaci z politycznym otoczeniem. I Piłsudski, i Kaczyński to niekwestionowani liderzy swoich formacji. To prawdziwi wodzowie cieszący się niepodważalnym autorytetem.

W obu przypadkach ta wyjątkowa pozycja bierze się z przekonania, że potrafią uprawiać politykę jak nikt inny, że są prawdziwymi geniuszami zarówno w wypracowywaniu strategii, jak i w wytyczaniu taktyki. W tej sytuacji można ich jedynie słuchać, a jakakolwiek dyskusja byłaby równoznaczna ze świętokradztwem.

Wspólny dla obu postaci kult przywódcy przesądza o podobnym funkcjonowaniu ich zaplecza. Jest ono zorganizowane hierarchicznie, stosownie do zaufania, jakim liderzy obdarzają poszczególne osoby. Najwyższe piętro jest bardzo ekskluzywne. W przypadku Piłsudskiego były to zaledwie trzy, cztery osoby, w zależności od okresu, jaki brać pod uwagę. Należeli do tego grona: Walery Sławek, Aleksander Prystor i Kazimierz Świtalski.



Dorn niczym Prystor

Podobnie jest u Kaczyńskiego, z tą wszakże różnicą, że w pierwszej kolejności liczą się tu więzy krwi, które u Marszałka nie odgrywały żadnej roli. Owszem, miał braci, choć nie bliźniaków, ale starał się ich trzymać z daleka od polityki, na przekór pomysłom własnych współpracowników, widzących wiele pożytków płynących z politycznego klonowania Piłsudskich.





Reklama

W Prawie i Sprawiedliwości, podobnie jak u piłsudczyków, grono największego zaufania też jest bardzo ekskluzywne, a nawet chyba węższe, bo poza bratem Lechem i Ludwikiem Dornem trudno byłoby tam kogoś ulokować. Dorn najbardziej przypomina Prystora, który też w pewnej chwili popadł w niełaskę. O ile jednak Prystor nigdy już nie odzyskał względów najwyższego autorytetu, to Dorn szybko powrócił na PiS-owski Olimp, choć tylko Kaczyński raczy wiedzieć na jak długo.

W przypadkach obu formacji "twarde jądro" otacza cała plejada gwiazd różnej jasności i odległości od centrum obozowej galaktyki. Niektóre potrafią rozbłysnąć bardzo mocno, w zależności od potrzeb chwili. Tak było w szeregach sanacji z Kazimierzem Bartlem, który w latach 1926-1930 pięciokrotnie był premierem. Tak też działo się z jego PiS-owskim imiennikiem, Kazimierzem Marcinkiewiczem.

Obu wyniosła doraźna potrzeba, podobnej zresztą natury. Bartel był wabikiem kokietującym zwolenników bardziej liberalnych metod rządzenia. Podobnie Marcinkiewicz miał uwodzić, jeśli nie całą liberalną Platformę Obywatelską, to przynajmniej część jej zwolenników. Obaj, choć wydawało im się, że są niezastąpieni, zostali przesunięci na boczny tor, kiedy minęła koniunktura, która zrodziła ich karierę.

Reklama

I obaj też pod wpływem tego zimnego prysznica odzyskali ostrość politycznego widzenia. Bartel nie zawahał się otwarcie zaprotestować przeciwko gwałtom czynionym w czasie tzw. wyborów brzeskich w 1930 r. Marcinkiewicz na razie nie posunął się aż tak daleko, ale już zaczął dostrzegać pierwsze mankamenty PiS, jak chociażby szkodzący mu "wewnętrzny zakon" złożony z danych członków PC.



Gosiewski jak Beck

Podobne analogie można by mnożyć. Jest np. wiele podobieństw między pozycją Józefa Becka i Przemysława Gosiewskiego, bez których przynajmniej w pewnym okresie Piłsudski i Kaczyński nie potrafili się obyć. Choć oczywiście trudno sobie wicepremiera Gosiewskiego wyobrazić w mundurze pułkownika artylerii konnej, w którym Beck wyglądał wprost zabójczo.





Owa symetryczność widoczna w funkcjonowaniu obydwu obozów nie bierze się jednak z indywidualnych podobieństw pomiędzy Kaczyńskim i Piłsudskim, czy sanacją i PiS. Zbliżone wzory zachowań są efektem szerszego zjawiska, jakim jest autorytarny sposób uprawiania polityki, oparty na dominującej pozycji przywódcy i bezwzględnym podporządkowaniu mu współpracowników i zwolenników.

Na tej zasadzie można dopatrywać się analogii między Kaczyńskim i wieloma innymi politykami, których przywództwo oparte było przede wszystkim na sile osobistego autorytetu, a nie na demokratycznej legitymizacji ich pozycji. Tak więc równie dobrze jak z Piłsudskim można zestawiać prezesa PiS z wieloma autorytarnymi liderami okresu międzywojennego: Miklosem Horthym, Konstantinem Pätsem, Antanasem Smetoną czy Karlisem Ulmanisem.

Również w II Rzeczypospolitej Józef Piłsudski nie miał monopolu na taki rodzaj przywództwa. W bardzo podobny sposób funkcjonował w obozie narodowym Roman Dmowski. Tam również nikt nie kwestionował jego wodzowskiej pozycji, która w najmniejszym stopniu nie zależała od pełnionych urzędów, lecz zbudowana była na osobistym autorytecie oraz przekonaniu o umiejętności genialnego uprawiania polityki.



Szukanie agentury

I jeśli już Jarosława Kaczyńskiego można z kimś porównywać, to właśnie z Dmowskim, a nie Piłsudskim. Z liderem endecji łączy bowiem prezesa PiS nie tylko autorytarny sposób sprawowania przywództwa, ale także wiele treści programowych, najbardziej przecież przesądzających o miejscu zajmowanym na scenie politycznej. Narodowo-zachowawczo-populistyczne poglądy Kaczyńskiego niewiele mają wspólnego z systemem wartości Marszałka, za to niemalże wprost kontynuują ideologię Narodowej Demokracji.





Bardzo podobny jest też sposób postrzegania polityki rządzonej jakoby przez tajemne i niecne siły sprawcze. W wydaniu endecji był to spisek żydowsko-masoński, ze wszystkich sił szkodzący Polsce i jak można blokujący prawdziwym Polakom drogę do władzy. PiS, dbający o polityczną poprawność i jak diabeł święconej wody unikający podejrzenia o antysemityzm, zastąpił tamtą hydrę wywodami o układzie: tajemnym, niskim, wyhodowanym przez upadający komunizm, ale tak naprawdę odgrywającym rolę tego samego opium dla ludu, którą w endeckiej demagogii odgrywali masoni i Żydzi.

W 1931 r. Dmowski pod pseudonimem Kazimierz Wybranowski opublikował powieść "Dziedzictwo". Pokazywała ona, jak Żydzi i masoni degenerowali polskie życie publiczne, jak je infekowali brakiem ideowości, egoizmem, niskimi instynktami, zdradą i posłuszeństwem wobec obcych. Gdyby w tych wywodach zastąpić żydowsko-masoński rodowód czarnych charakterów ich powiązaniem z układem, rzecz brzmiałaby całkiem aktualnie i łatwo można by się pomylić co do autorstwa owego dzieła.

Z Dmowskim łączy też Kaczyńskiego dyskredytowanie swoich przeciwników poprzez tłumaczenie ich działalności związkami z agenturą. Nieprzypadkowo dla endecji niepodległościowa działalność prowadzona przez Piłsudskiego przed 1914 r. na terenie Galicji była tylko niecną intrygą austriackiego wywiadu wymierzoną przeciwko mądrej koncepcji Narodowej Demokracji zmierzającej do poszerzenia swobód narodowych, a z czasem do odbudowy państwa polskiego.

Kaczyńskiego upodabnia też do lidera endecji budowanie pozycji własnej i obozu na bliskich związkach z duchownymi angażującymi się w politykę i życie publiczne. Prezes PiS dokłada wielu starań, aby całkowicie identyfikować się z ojcem Tadeuszem Rydzykiem i jego medialnym imperium głoszącym treści żywcem niemalże przeniesione z propagandowych arsenałów endecji.

Taka medialna aktywność ma długą tradycję zakorzenioną w II Rzeczypospolitej. Wzorem dla niej mógłby być np. ksiądz Kazimierz Lutosławski, popularny publicysta prasy endeckiej i poseł endecji na sejm. To on przodował w grudniu 1922 r. w atakach na wybranego na prezydenta Gabriela Narutowicza. To on zapełniał stronice endeckich dzienników wywodami, że "Piłsudski nie od dziś jest narzędziem międzynarodowego żydostwa do walki z Narodem Polskim, aby go do niepodległości nie dopuścić".

W świetle takiego cytatu żaden chyba słuchacz Radia Maryja i Telewizji Trwam nie będzie miał wątpliwości, że pomiędzy Piłsudskim i Kaczyńskim nie można, a nawet nie wolno dopatrywać się najmniejszych choćby podobieństw.



Kłopotliwe koalicje

Upodabnia też prezesa PiS do Dmowskiego znacznie większe niż w przypadku Piłsudskiego poszanowanie dla wyniku wyborów. Wprawdzie to Piłsudski wystąpił w 1918 r. w roli budowniczego polskiej demokracji, ale też to i on, marginalizowany w następnych latach przez demokratyczne mechanizmy wyborcze, dokonał w maju 1926 r. zamachu stanu i ustanowił rządy autorytarne mające z demokracją coraz mniej wspólnego.





Inaczej było z Dmowskim. Nigdy nie występował on w roli entuzjasty szeroko zakrojonej demokracji, ale szanował demokratyczne reguły sprawowania władzy, co najwyżej tak je modelując, aby ułatwiały przejęcie rządów przez jego obóz polityczny. Miała to zagwarantować odpowiednio zmodyfikowana ordynacja wyborcza, marginalizująca wpływ mniejszości narodowych i zwiększająca wyborczą rolę środowisk związanych z endecją i jej sojusznikami.

Kiedy się dzisiaj śledzi zabiegi Kaczyńskiego wokół zmiany ordynacji, trudno nie dostrzec za jego plecami cienia Dmowskiego, a nie Piłsudskiego, który władzę brał dzięki karabinom, nie zaś odpowiednio przeliczanym głosom.

Z poszanowaniem dla reguł demokracji wiązały się też endeckie działania na rzecz zawiązania koalicji umożliwiającej przejęcie władzy dzięki nie zawsze chwalebnym aliansom parlamentarnym.

Obóz Dmowskiego był bowiem ugrupowaniem najsilniejszym i najliczniej reprezentowanym w parlamencie, ale do bezwzględnej większości brakowało mu sporo głosów. Stąd wchodził w kłopotliwe czasami koalicje rządowe, nie tak mało komfortowe jak PiS z Samoobroną, ale też rodzące wiele środowiskowych napięć, a nawet konfliktów. Owo sięganie po władzę za cenę międzypartyjnych kompromisów też upodabnia Kaczyńskiego do Dmowskiego, a nie do Piłsudskiego, który rządzeniem dzielić się z nikim nie zamierzał.

Liderów PiS i endecji łączy również wspólny wybr najbardziej osobistych kwestii życiowych. Obydwaj nie założyli rodziny i skazali się na życie w samotności, nie zaznając innego romansu niż z polityką.

A jeśli jest jeszcze ktoś łudzący się co do podobieństwa Kaczyńskiego z Piłsudskim, niech odpowie na pytanie: czy wyobraża sobie Marszałka we wspólnym rządzie z Giertychem? Nie jest to pytanie abstrakcyjne, bo Piłsudski i Giertych dziadek działali w tym samym czasie. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Piłsudski nie dopuszczał myśli o wspólnym gabinecie z endekami.

Co więcej, ich miejsce widział w obozie odosobnienia w Berezie Kartuskiej, który przecież został utworzony w 1934 r. po to, aby internować radykalnych działaczy narodowych podejrzewanych, zresztą niesłusznie, o zabójstwo ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego.

Jeśli więc ktoś chce koniecznie stroić Jarosława Kaczyńskiego w rekwizyty II Rzeczypospolitej, musi się liczyć z tym, że spod maciejówki Piłsudskiego wyzierać będzie głowa i cała postać Dmowskiego. Jak ulał pasował też do niej będzie Giertych kokieteryjnie umieszczony w butonierce.