Geremek udzielił czołowemu publicyście tego dziennika także innych wypowiedzi, z których ten zrozumiał, że "Polska cofa Europę do roku 1939". Lada dzień harcerze Kaczyńskich zajmą radiostację Gliwice, a nasze Rosomaki w nagłym Blitzkriegu ruszą na Zaolzie. Bo w końcu wszyscy w Europie wiedzą, że II wojnę światową rozpętał Polak, szeregowy Franek Dolas, czytamy w DZIENNIKU.
Ale dość żartów. Problem jest poważny, bo Geremek zwraca się do zachodnich elit, a jego głos naprawdę się liczy. Profesor jest jednym z faktycznych ojców założycieli polskiej demokracji. Działał w przedsierpniowej opozycji demokratycznej, w sierpniu 1980 pojawił się jako ekspert w strajkującej Stoczni Gdańskiej. Później negocjował przy okrągłym stole, był też ministrem spraw zagranicznych, wcale nie gorszym od Anny Fotygi, a może nawet odrobinę sprawniejszym.
I właśnie dlatego nasz ojciec założyciel jest dzisiaj wyjątkowo toksyczny: w swojej powtarzanej na łamach zachodnich gazet i podczas konferencji prasowych w europarlamencie diagnozie autorytarnej Polski, gdzie demokrację zastąpił populizm, gdzie na ulicach grasują bez przeszkód demony antysemityzmu, homofobii i etnicznej nienawiści.
Ofiara własnych błędów
Wbrew temu, jak jego wypowiedzi muszą interpretować czytelnicy "La Repubbliki", "Le Figaro", "Die Welt" czy niektórzy europarlamentarzyści, Bronisław Geremek nie padł jednak ofiarą puczu, ale własnych politycznych błędów. Po Leszku Balcerowiczu przejął niegdyś kierownictwo Unii Wolności i tę jedną z najważniejszych polskich partii, współrządzącą przez dwie co najmniej kadencje, pełną historycznych nazwisk i mającą na swoim koncie realne osiągnięcia w tworzeniu polskiej demokracji - złożył nieodwołalnie do grobu. Jako lider UW doprowadził do wypchnięcia z partii grupy popularnych, młodszych polityków o liberalnych poglądach, którzy później założyli Platformę Obywatelską. W ten sposób utożsamił w społecznym odbiorze Unię Wolności z gromadą patetycznych i wiecznie naburmuszonych starców, z miniaturowym gabinetem figur woskowych Madame Tussaud. Tak więc Bronisław Geremek swój wielki egzamin demokratyczny miał i zdał go na ocenę niedostateczną.
Co więcej, Bronisław Geremek nie znajduje się w Brukseli na politycznej emigracji. Nie tylko że w każdej chwili może do krajowej polityki wrócić, ale w zasadzie wcale się z niej nie wycofał. Geremek, wbrew temu, w co każe wierzyć czytelnikom zachodniej prasy, naprawdę nie jest Bieriezowskim. W przeszklonych kawiarniach europarlamentu nie zasadza się na niego Anna Fotyga z radioaktywnym polonem w saszetce Earl Greya. W Warszawie czeka na jego powrót "Gazeta Wyborcza", czeka LiD, czekają sondaże wskazujące na możliwość powstania koalicji, w której profesor znów będzie jedną z ważnych postaci.
Wyborcy nie lubią szantażu
W tej sytuacji, porównując Kaczyńskich do Putina, udając Bieriezowskiego, Geremek osłabia swój własny autorytet polskiego demokratycznego polityka. Bo co to za demokratyczny polityk, który szanuje demokratyczną grę tylko wówczas, kiedy w nią wygrywa? A gdy wyborcy i jego własna nieudolność odsuną go od władzy, wywraca stolik i zaczyna nazywać demokrację dyktaturą, a własną przegraną - tryumfem populizmu?
To jest zwyczajny szantaż: jak mnie nie wybierzecie, jak nie oddacie mi władzy, to wykończę was przed kamerami niemieckiej telewizji i obsmaruję we włoskich gazetach. A takiego szantażu wyborcy w żadnej demokracji nie lubią. Wystarczy profesorowi przypomnieć, że kiedy pod koniec własnej nieudanej kampanii wyborczej Segolene Royal ostrzegła, że jeśli Francuzi wybiorą Sarkozy’ego, przedmieścia Paryża zaleje przemoc, a Francja stanie się chorym człowiekiem Europy - jej notowania spadły o kolejny punkt.
Zgoda, Sarko to nie Kaczyński i nie zaprosiłby do swego gabinetu polityka, który wszystkich wcześniejszych francuskich ministrów spraw zagranicznych nazwałby natychmiast sowieckimi agentami. Wielu polskich polityków, zarówno po stronie władzy jak i opozycji, od półtora roku przekracza granice, których w demokracji przekraczać nie wolno. Ale to nie usprawiedliwia Bronisława Geremka, który od Antoniego Macierewicza powinien się okazać bardziej powściągliwy - szczególnie na forum międzynarodowym.
Adam Michnik lubił doradzać polskim antykomunistycznym radykałom naśladowanie łagodnego hiszpańskiego wychodzenia z frankizmu. Teraz warto doradzić jemu i Geremkowi uważne spojrzenie na hiszpańskie standardy. Hiszpania jest dzisiaj rozpalona do białości przez ideowy konflikt, który nie ustępuje gwałtownością temu, jaki mamy w Polsce. Wyciąga się tam z grobów ofiary wojny domowej i rzuca je na front walki politycznej. Geje maszerują w pochodach, a katolicy w kontrmanifestacjach. Nawet Benedykt XVI podczas swojej wizyty w Barcelonie potraktowany został jak polityczna odsiecz. A jednak tamtejsi politycy zatrzymują się przed granicą swobodnego obsmarowywania własnego kraju w zachodnioeuropejskiej prasie. Nie wyzywają się też w "Le Figaro" czy "La Repubblice" od bolszewików i pogrobowców generała Franco. Wiedzą doskonale, że w polityczno-gospodarczych mistrzostwach Europy grają w jednej, hiszpańskiej drużynie. I wiedzą, że wizerunek stabilnego demokratycznego kraju - bez względu na to, czy rządzi nim akurat prawica czy lewica - jest atutem w każdej europejskiej grze.
We władzy pokłóconych starców
Ale wiem, że to wołania na puszczy. Geremek czy Michnik polityki i namiętności politycznych uczyli się w PRL-u, a swoje dzisiejsze wystąpienia w "New York Times", "La Repubblice" czy "Le Figaro" naprawdę mylą z wywiadami, jakich udzielali zachodnim dziennikarzom w latach 70. czy 80. ubiegłego wieku. Wówczas ich słowa, powracające do Polski za pośrednictwem Radia Wolna Europa, zagrzewały radykalną młodzież do walki z reżimem. Czasy się jednak zmieniły. Polacy nie muszą się już przebijać przez ryk zagłuszarek, żeby usłyszeć, że żyją w autorytaryzmie. O Kaczyńskim jako Putinie mogą sobie poczytać u Żakowskiego czy Kaczorowskiego, wystarczy, że zejdą do kiosku z prasą, albo jeszcze prościej - włączą telewizor.
Tymczasem w polityce europejskiej liczy się przede wszystkim wizerunek. Nasz jest dzisiaj fatalny. Gdyby to była wyłącznie konsekwencja błędów koalicji, wystarczyłoby ją odsunąć od władzy. Ale na ten fatalny wizerunek starają się także zapracować ludzie, którzy chcą do władzy po odsunięciu Kaczyńskich powrócić. A tu już smutek chwyta. Wizerunek Polski jest niszczony przez styl całych dzisiejszych polskich elit politycznych. Wyrosłych na walce o demokrację, ale prawdziwej demokracji nie akceptujących. Dawni ludzie z KOR i z ROPCIO, z WZZ i podziemnej "Solidarności" wyborców rozumieją wyłącznie wtedy, gdy ci dają im władzę. Demokratyczne mechanizmy akceptują wyłącznie, kiedy sami zwyciężają. Bo jeśli przegrywają, to demokracja staje się w ich oczach populizmem, a werdykt wyborców traci wszelką prawomocność.
Problem jest tym poważniejszy, że pod władzą pokłóconych starców z opozycji demokratycznej pozostaniemy jeszcze przez lata. Obóz braci Kaczyńskich i Antoniego Macierewicza, jeśli kiedykolwiek zostanie od władzy odsunięty, będzie swoich wyznawców bez skrępowania nauczał o tryumfie Targowicy, tak jak przed kilkunastu laty o tryumfie Targowicy mówił obóz Olszewskiego. A przegrywający kolejne wybory Geremek będzie bez skrępowania opowiadał zachodnim elitom o polskim autorytaryzmie, nawet jeśli takie pospieszne uogólnienie jest dla Polski bardzo kosztowne.
Ojcowie założyciele polskiej demokracji, którzy o tę demokrację przez pół życia walczyli, teraz ją konsekwentnie niszczą. Pokazują młodszym od siebie i mniej zasłużonym politykom czy wyborcom, jak być demokratycznym politykiem nie należy. To dla nas gorzka lekcja, bo wcale nie chcieliśmy oglądać, jak nasze ideały znów sięgają bruku. Nie mamy z tego żadnej satysfakcji, a straty wizerunkowe dla Polski są ogromne.
Muzeum "Solidarności"
Może zatem czas stworzyć muzeum żywych figur woskowych, w którym najwięksi bohaterowie polskiej historii - każdy w swojej gablocie - będą jeszcze raz przeżywać swe najlepsze czasy. Kiedy wszyscy ich podziwialiśmy, bo było za co. Geremek w swojej gablocie znów będzie jechał do strajkującej stoczni, wygrywał wybory z czerwca 1989, a nawet znowu będzie ministrem spraw zagranicznych, często sensownie negocjującym polskie interesy w UE. Antoni Macierewicz będzie po raz kolejny zakładał KOR i przemykając się przez milicyjne blokady zbierał podpisy najsłynniejszych polskich wykształciuchów pod ułożoną razem z Naimskim deklaracją solidarności z robotnikami Radomia i Ursusa. W muzeum ojców założycieli będą także wspaniale zdobione, miękko wyściełane i koniecznie dźwiękoszczelne gabloty Adama Michnika, Stefana Niesiołowskiego i wielu, naprawdę wielu innych.
W takim muzeum ojcowie założyciele polskiej demokracji byliby dla nas nieporównanie bardziej pożyteczni niż dzisiaj, kiedy rządz Polską albo zajmują eksponowane miejsca w szeregach opozycji.
A jednak bracia Kaczyńscy są Władimirem Putinem, groźniejszym jeszcze od tego na Kremlu, ponieważ dwugłowym. Tym razem zapewnia o tym Bronisław Geremek. Jego głos dotarł do Polski z łamów włoskiego dziennika "La Repubblica", przebijając się przez łomot zagłuszarek.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama