Łukasz Warzecha: Przychodził pan do MSWiA w niezbyt dobrej atmosferze, po zaskakującej dymisji Ludwika Dorna. Mówiło się, że Kaczmarek, niezły prokurator, zaprzedał się politycznie. Czuje się pan zaprzedany?
Janusz Kaczmarek: Politykiem nigdy nie byłem i nadal za takiego się nie uważam. Oczywiście, w polityce jestem siłą rzeczy, bo przecież każdy rząd jest z definicji polityczny. Ustawa o prokuraturze mówi o niezależności prokuratora i ja się tego zawsze trzymałem. Nie przeczę, że mam swoje poglądy. Każdy ma. Od nich się nie ucieknie, byle nie miały wpływu na pracę.

Kiedy się jest prokuratorem, wierzę, że to możliwe. Ale kiedy się jest szefem MSWiA?
Proszę mi wierzyć, tutaj to także możliwe. Bezpieczeństwo jest apolityczne. Wiem, że ludzie kojarzą to ministerstwo przede wszystkim z policją, a jak policja, to postępowania, w tym w sprawach politycznych, i stąd poczucie, że to jest jakoś szczególnie upolityczniony resort.

I to poczucie jest fałszywe?

W dużej mierze tak.

Ale nie całkiem?

Całkiem nie, ale to dotyczy tylko niewielkiej części działalności tego ministerstwa. Tu jest takie multum specjalistycznych zadań, że po prostu nie da się tego resortu upolitycznić, nawet gdyby się chciało.

Weźmy najprostszy przykład: komendant główny policji. Wbrew oficjalnym oświadczeniom to jest zawsze polityczna nominacja. Z Konradem Kornatowskim jest nie inaczej.
Pan Kornatowski nigdy nie był w polityce. Nie był nawet policjantem, ale prokuratorem. Pamiętam zresztą, jak dawniej środowisko prokuratorów zarzucało mu, że jest bardziej propolicyjny niż proprokuratorski, a gdy dostał nominację na komendanta głównego, policjanci zarzucali mu, że jako prokurator nie rozumie środowiska policyjnego. Zapewniam pana, że w pracy policji miejsca na politykę także wiele nie ma. Nas interesuje, jak podnieść realny poziom bezpieczeństwa. Ostatnio po raz pierwszy zrobiliśmy badania, które pokazały, co w poszczególnych województwach i niektórych pojedynczych miejscowościach mieszkańcy uznają za największe zagrożenie. Odpowiedzi były różne: gdzieś chuliganeria, gdzie indziej włamania, gdzie indziej rozwydrzona młodzież albo brawurowe wyścigi samochodowe. Na podstawie tych badań decydujemy, jacy funkcjonariusze są na danym obszarze potrzebni i czym się mają głównie zająć.

To przecież żadne odkrycie. Taką metodę stosował już William Bratton, szef nowojorskiej policji, w połowie lat 90. Odkrywamy Amerykę? Dopiero teraz?
Niech pan sobie wyobrazi, że tak. Nikt wcześniej nic takiego nie zrobił. Lepiej późno niż wcale.

Ciekawe, jak policjanci mają załatwiać sprawy, które bolą obywateli, skoro ich samych boli to, że brakuje im pieniędzy na paliwo, piszą na maszynach do pisania sprzed 20 lat i siedzą w zagrzybionych komisariatach. Czy coś się wreszcie zmieni?
Zmieni to mało powiedziane. To będzie rewolucja. Po raz pierwszy, za sprawą ustawy modernizacyjnej policja dostaje tak olbrzymie pieniądze: przeszło 6 miliardów złotych. Ja się wręcz boję klęski urodzaju, bo nie wiem, czy służby logistyczne policji będą w stanie sobie poradzić. Do tej pory normą był dla nich niedostatek pieniędzy. A tak duże pieniądze policja dostanie nie tylko w tym roku, ale i w ciągu dwóch następnych lat. Ostatnio mieliśmy protest pielęgniarek, które skarżyły się, że zarabiają niewiele ponad 1000 złotych miesięcznie. Nie oceniam słuszności ich żądań, ale policjant, który zaczyna służbę, zarabia także 1200 złotych, tylko że on składa przysięgę, że poświęci swoje życie i zdrowie dla ratowania życia i zdrowia innych.

Pieniądze to jedna sprawa. Ale mnie się marzy, żeby polski policjant był jak brytyjski bobby: przyjazny, otwarty, skory do pomocy. Jest szansa, że tak będzie?
Do wzoru brytyjskiego policjanta faktycznie mamy jeszcze daleko. Jednak zaufanie do policji rośnie. W majowych badaniach zaufania po raz pierwszy wyprzedziła wojsko. Ufa jej 83 procent Polaków.

Pana obecność na stanowisku szefa MSWiA oznacza swego rodzaju amp;bdquo;unię personalną” z Ministerstwem Sprawiedliwości. Jest pan przecież człowiekiem Zbigniewa Ziobry...

Nie uważam się za niczyjego człowieka. Jeśli już mówić w kategoriach jakichś bliższych związków, to jest mi bliżej do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Znamy się dłużej i więcej współpracowaliśmy.

Jest amp;bdquo;unia personalna” z Ministerstwem Sprawiedliwości czy nie?
Nie chowamy przed sobą postępowań, które prowadzimy. Nie ma tu niezdrowej rywalizacji.

A była wcześniej?
Przy różnych ministrach w różnych rządach taka patologiczna rywalizacja się zdarzała.

Myślę o czasach pańskiego poprzednika.
Nie mogę powiedzieć nic złego o Ludwiku Dornie. Mam o nim jak najlepszą opinię.

Skoro mowa o rywalizacji - bardzo wielu dobrych policjantów odeszło do Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Nie ma pan problemu z tym, że minister Kamiński podkrada panu ludzi?
Boleję nad tym, że policjanci odchodzą do CBA. Ale z ubolewania niewiele wyniknie. CBA ma duże możliwości finansowe, więc trudno się dziwić ludziom, że tam przechodzą. W policji podobne zadania pełni Centralne Biuro Śledcze i my je dzisiaj dopieszczamy. Gdyby bowiem ludzie zaczęli odchodzić także z CBŚ, uznałbym to za groźne zjawisko. Na razie udało nam się temu zapobiec. Od trzech miesięcy do CBŚ więcej ludzi przychodzi niż odchodzi.

Chyba nie tylko na tym polega problem. Kompetencje CBŚ i CBA się nakładają i mówi się, że CBA podbiera policji dochodzenia.

Kompetencje faktycznie się nakładają, ale między mną a ministrem Kamińskim nie ma żadnych tarć. Uważam zresztą, że w sprawach korupcyjnych pierwszeństwo powinno mieć CBA. Do tego zostało powołane i w tej dziedzinie ustępujemy pola. Jeśli jakaś innego typu sprawa jest urobkiem policji, to ona powinna ją prowadzić.

Czy po pięciu miesiącach na stanowisku szefa MSWiA jest pan zwolennikiem wydzielenia z tego resortu części zajmującej się administracją?

Muszę być szczególnie ostrożny, odpowiadając na to pytanie. Na samym początku mojego urzędowania w MSWiA zdarzyła mi się taka przygoda. Jedna z redakcji zwróciła się do mnie o wywiad. W jego trakcie padło pytanie, czy uważam, że administracja powinna zostać oddzielona od spraw wewnętrznych. Odpowiedziałem, że moim zdaniem tak powinno się stać. Zastrzegłem jednak, że to mój prywatny pogląd i jako minister nie zamierzam tej koncepcji forsować. Wyjechałem na weekend do domu. W niedzielę wieczorem włączyłem telewizor i zobaczyłem, że na czerwonym pasku na dole ekranu podają informację, że ja chcę podzielić ministerstwo. A do tego komentarze kilku polityków, w tym moich poprzedników na tym stanowisku. Kilka dni później podczas Rady Ministrów premier zwrócił się do mnie: bdquo;Jeśli ma pan takie pomysły, to proszę je najpierw przedstawiać mnie”. Mało tego - dwa tygodnie później spotkałem się z ministrem spraw wewnętrznych Czech, który pytał mnie, czy w końcu chcę dzielić to ministerstwo, czy nie.

Dodajmy więc wyraźne zastrzeżenie, że pytam o pana osobisty pogląd. Co do samego podziału zmienił pan zdanie?
Nie. Ale widzę też dzisiaj, że byłoby to bardzo trudne do przeprowadzenia. Rozwiązania i procedury prawne, dotyczące tych dwóch obszarów działalności, są tak ze sobą posplatane, że rozplątywanie tego byłoby bardzo trudne. Mogłoby przynieść więcej strat i chaosu niż korzyści.

Zakładając, że rząd jednak przetrwa do końca kadencji. Co najważniejszego chciałby pan przez ten czas zrobić?

Najważniejszą dla mnie sprawą jest dzisiaj przystąpienie Polski do systemu Schengen. Wszystko musi być dokładnie dograne, a harmonogram jest niezwykle napięty. A przecież grupa nowo przyjętych krajów UE wchodzi do Schengen razem. Opóźnienie u nas będzie miało wpływ na pozostałych.

Grozi nam to?
Na szczęście nie, bo wszystko idzie zgodnie z planem. Druga sprawa to przyjęte przez nas zobowiązanie, dotyczące dowodów biometrycznych, reformy systemu PESEL i wprowadzenia e-administracji. Te plany mają zostać zrealizowane do końca 2008 roku. Są też inne sprawy - dla mnie bardzo ważne. Chciałbym, żeby w chwili, gdy będę z tego stanowiska odchodził, nastąpiła zmiana w poczuciu bezpieczeństwa Polaków. Chcę spowodować, żeby stale zwiększało się zaufanie do policji - co w tej chwili już ma miejsce, bo to pomaga nam w realnym ograniczaniu przestępczości.