Chodzi o art. 59a ustawy o zakładach opieki zdrowotnej, który przewiduje, że jeżeli do świadczeniodawcy (np. szpitala) w ciągu roku trafią dodatkowe pieniądze z NFZ, to 40 proc. z tej kwoty musi być przeznaczone na podwyżki dla personelu medycznego. Przepis ten wywalczyły związki zawodowe w 2008 roku. Dyrektorzy szpitali płacili, nie mając wyjścia. Pielęgniarki i położne twierdziły jednak (i często było to uzasadnione), że im za mało, bo najwięcej pieniędzy trafia do lekarzy.

Reklama

Minister Zdrowia przypomniała sobie o tym przepisie właśnie przez samą końcówką wyborów. Szkoda, że nie wspomniała, że od wielu miesięcy w Sejmie leży rządowy projekt ustawy, który zakłada likwidację art. 59a. To, że on jeszcze funkcjonuje, pielęgniarki i położne zawdzięczają wyłącznie PSL i PiS. Temu pierwszemu, bo wycofał dla niego swoje poparcie. Temu drugiemu, bo szefem sejmowej Komisji Zdrowia jest Bolesław Piecha, który ustalając porządek jej prac, jakimś trafem omijał rządowy projekt.

Część pielęgniarek i położnych zachowała jednak zdrowotny rozsądek i do zapewnień pani minister podchodzi z rezerwą. To dobrze, mniej się rozczarują po wyborach.