Rewolucje w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie – te już zakończone i jeszcze trwające – wyzwalają potencjał społeczny, który przełoży się na potencjał ekonomiczny. Stare reżimy pętały wolny rynek, budując oligarchie. Kiedy wreszcie runą, region uzyska warunki do rozwoju.
Komentatorzy na Zachodzie i świeckie elity w krajach ogarniętych rewoltami ostrzegają jednak przed przejęciem władzy – szczególnie z Egipcie i Tunezji, ale także Libii – przez islamskich fundamentalistów. Mają rację. Jeśli nawet radykałowie nie będą rządzić samodzielnie, wejdą w skład władz koalicyjnych i wymuszą na nich częściową islamizację swoich państw.
Wybory w Egipcie są planowane na listopad 2011 r., w Tunezji – na 23 października. W pierwszym kraju najsilniejszą partią polityczną jest Wolność i Sprawiedliwość powołana wiosną tego roku przez fundamentalistyczne Bractwo Muzułmańskie, według sondaży może ona liczyć na poparcie 20 – 25 proc. To za mało, by samodzielnie utworzyć rząd, wszystkie inne ugrupowania polityczne wypadają jednak w badaniach gorzej, co oznacza, że stronnictwo niemal z pewnością będzie osią przyszłej koalicji rządzącej.
W Tunezji z kolei fundamentalistyczna partia Nahda ma poparcie na poziomie 14, maksymalnie 20 proc., ale – podobnie jak w Egipcie – jest największym i najpopularniejszym ruchem, dystansującym świeckich konkurentów. Także i w tym wypadku trzeba się liczyć z silną obecnością fundamentalistów w przyszłym rządzie.
Wbrew obiegowym opiniom nic w tym złego. Przeciwnie. Intelektualne elity wyobcowane z własnych społeczeństw, dysydenci z obozu władzy, którzy zbuntowali się przeciw niej, a dziś stanowią trzon rodzących się w bólach nowych świeckich partii politycznych, czy reformatorsko nastawieni generałowie byli i nadal są podstawą oligarchii. Mogą co prawda wprowadzić demokrację w sensie formalnym, ale nie zmienią struktury społecznej i gospodarczej, bo nie są zainteresowani głębokimi reformami, te zbyt godzą w ich pozycję i interesy.
Tylko fundamentaliści mają mandat, by przeorać stare społeczeństwa oraz uwolnić tkwiący w nich potencjał. Za ich plecami nie stoi bynajmniej biedota żądna redystrybucji bogactwa, ale drobni i średni przedsiębiorcy, właściciele warsztatów, małych fabryk, sklepów, bazarowi kupcy tłamszeni do tej pory przez zrośniętą z władzą oligarchię. Ludzie ci chcą wprawdzie większej obecności islamu w życiu publicznym, ale przede wszystkim zależy im na reformach, które uruchomią w ich krajach mechanizmy wolnorynkowe, aby mogli się bogacić i inwestować.
Modelowym przykładem tego procesu jest Turcja. Pamiętając o wszystkich różnicach, podobnie może być w Egipcie, Tunezji, Libii, a może i Syrii, gdy runie już reżim Assada. Byle tylko nie ugruntowała się tam władza ulubieńców Zachodu pokroju Egipcjanina Muhammada El-Baradeia, dawnych aparatczyków reżimów, którzy nagle poczuli się opozycjonistami. Zamiast demokracji i wolnego rynku powstaną wówczas nowe reżimy, łagodniejsze, mniej represyjne, ale równie niechętne wolnej przedsiębiorczości jak stare. Oligarchia pozostanie.
Zachód dwa razy popełnił błąd, nie uznając werdyktu społeczeństwa w demokratycznych wyborach, które wygrali islamscy radykałowie. Pierwszy raz – w Algierii, gdzie w 1991 r. zwyciężył Islamski Front Ocalenia. Francja, a za nią inne państwa zachodnie, poparła zamach stanu i rządy junty wojskowej. Algieria zapłaciła za tę decyzję wysoką cenę – w wojnie domowej zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Francja miała wprawdzie zapewnione dostawy gazu i ropy, ale armia zbudowała patologiczny system, który spętał wszelką przedsiębiorczość, a społeczeństwo z relatywnie prozachodniego zmieniło się w antyzachodnie.
Drugi raz – w Palestynie. W 2006 r. wygrał tam radykalny Hamas i stworzył rząd z Ismailem Haniją na czele. Stany Zjednoczone oraz Unia Europejska odmówiły jednak uznania go i wstrzymały pomoc finansową dla Autonomii Palestyńskiej. Po walkach w Strefie Gazy w 2007 r. Fatah z pełnym poparciem Zachodu ogłosił stan wyjątkowy, przejął nielegalnie pełnię władzy na Zachodnim Brzegu Jordanu (Hamas w Gazie) i rozwiązał rząd Hanii.
Nie wiadomo, jak wyglądałoby panowanie Islamskiego Frontu Ocalenia w Algierii, bo nie miał on okazji rządzić nawet przez chwilę. Inaczej w wypadku Hamasu. Kiedy opanował Strefę Gazy, uderzył w klanowe struktury powiązane z Fatahem, otwierając rynek dla drobnych przedsiębiorców. Rynek w Strefie Gazy to głównie tunele i przemycane nimi towary z Egiptu. Przed rządami fundamentalistów kontrolowały je trzy rodziny nabijające sobie i politykom Fatahu kieszenie milionami dolarów. Hamas urynkowił tunele, mógł je kopać każdy, a na przemycany towar nałożono równe dla wszystkich podatki. W efekcie interes tunelowy prowadziły do niedawna setki rodzin, obecnie biznes podupada, ponieważ nowe władze Egiptu otworzyły granicę z Gazą – to, co przemycano, można wwozić legalnie.
Przykład Hamasu, a także Hezbollahu z południowego Libanu, pokazuje, iż mimo antyzachodniej i antyizraelskiej retoryki ruchy fundamentalistyczne potrafią być pragmatyczne, tak politycznie, jak i na polu gospodarczym. Skutecznie rozbijają miejscowe oligarchie i nie tworzą w ich miejsce własnych, co otwiera pole dla drobnych przedsiębiorców. Zostają oni obłożeni na ogół uczciwymi i niewygórowanymi podatkami, poza tym mogą robić co chcą, byle nie współpracowali z Izraelem.
Sporo wskazuje na to, że w Egipcie i Tunezji może być podobnie. Tamtejsi fundamentaliści bowiem nie idą do wyborów z hasłami totalnej islamizacji państwa, ale sprawiedliwszego (czyli bardziej otwartego na inicjatywę) społeczeństwa. W programie egipskiej partii Wolność i Sprawiedliwość można wyczytać, że chce szariatu tylko w prawie rodzinnym i spadkowym. Ponadto żąda wprowadzenia rządów prawa (zwykłego, nie islamskiego) w życiu społecznym i gospodarczym, chce pobudzać rozwój poprzez ułatwienia dla badań naukowych, przede wszystkim zaś przywrócić Egipcjanom poczucie, że są obywatelami odpowiedzialnymi za swoje państwo i za swój osobisty sukces.
Wypisz, wymaluj to hasła tureckiej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która z korzeni fundamentalistycznych wyrosła na nowoczesne, konserwatywne ugrupowanie prorynkowe. Jej dziewięcioletnie rządy dały Turcji okres gospodarczej prosperity. AKP dokonała tego, ponieważ także uderzyła w wojskowo-polityczno-gospodarczą oligarchię ukształtowaną przez dziesięciolecia świeckiego republikanizmu. Turcja przeżyła pod rządami islamistów rewolucję w jak najbardziej pozytywnym słowa tego znaczeniu. Można tylko życzyć Egiptowi i Tunezji, a po militarnym zwycięstwie nad tyranami także Libii i Syrii, by w ich przypadku było podobnie.
Państwa zachodnie nie mogą jednak po raz trzeci popełnić tego samego błędu. Musimy uznać zwycięstwa fundamentalistów islamskich, jeśli do nich dojdzie, i zacząć z nimi współpracować na pokojowej, a potem nawet przyjacielskiej stopie. W przeciwieństwie do świeckich elit i ich partii są bowiem solą arabskiej ziemi, a ponadto potrafią skutecznie reformować społeczeństwa w duchu większych swobód, może nie obyczajowych, ale na pewno gospodarczych.
Komentarze (7)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeJezeli juz poruszamy temat panst malo podobnych do Afryki Polnocnej to wspomnijmy o ... Japonii. Tam rowniez konserwatywne skrzydlo Samurajow wprowadzilo reformy umozliwiajace jej gwaltowna industrializacje.
Odnosnie Japonii to prosze sprawdzic wykres Nikkei 225. Ma on ksztalt odwroconej litery V, gdzie jej szczyt przypada na czas upadku Muru Berlinskiego. Przypadek:)
Pracownicy uniwersyteccy zazwyczaj zaskoczeni sa takimi wydazeniami jak te w dzisiejszym swiecie Arabskim a to dlatego, iz zyja w swym hermetycznym swiecie. Oprzyjmy sie o liczby, o ekonomie, dane statystyczne a staniemy sie wolni od zwodniczych wplywow propagandy.
Ten podpis mowi wszystko o autorze i palikotowskim poziomie jego dywagacji ...
tak dlugo beda demokratyczne az wladze nie zdobeda,
podobnie jak prawo i sprawiedliwosc,
strzezmy sie przed takimi demokratami.