Powyższe zdania napisał kiedyś Roger Scruton, ale mam nadzieję, że podpisze się pod frazą na temat wyjątków każdy, kto liznął prawdziwej edukacji. Bo prawdziwa edukacja to zderzenie z magią – ktoś (wykładowca, trener, nauczyciel, katecheta, dziadek) budzi w nas umiejętności, których nawet byśmy się nie spodziewali, że mogą być nam kiedyś dane. W naszym człowieczeństwie zaszła zmiana na lepsze, dzięki nam samym, ale nam samym rozpędzonym przez Mistrza. Dobrze jest opłacać mistrzów jak najlepiej, ale faktycznie trudno się spodziewać, aby dało się łatwo przeliczyć magię na pieniądze.
Po drugiej stronie są wyrobnicy szkolnej, akademickiej, klubowej dydaktyki. Część z tych rzemieślników bierze pieniądze wprost od rodziców czy uczniów, część od bytów zbiorowych utrzymywanych z dotacji państwowych. Wbrew Scrutonowi myślę, że również ci nieżyjący z podatków nauczyciele mają na ogół poczucie niedoszacowania. Niektórzy słusznie, wielu niesłusznie.
Pęd do masowej nauki – byle jakiej, niestety – zniszczył jej sens. Masowe studiowanie Arystotelesa, podobnie jak masowe studiowanie prawa Unii Europejskiej, masowe studiowanie prawa prasowego w Ameryce i tak dalej jest parodiowaniem studiów. Niestety, prawda jest taka, że odsetek maturzystów przygotowanych do tego, by z pożytkiem zgłębiać trudne dziedziny, jest niezmiennie ten sam. Niewielki.
Pęd do nauki nie spowodował jakoś, by zwielokrotniła się liczba studentów fizyki molekularnej czy wydziałów budowy maszyn. Europeistyki i kulturoznawstwa – owszem. Łatwiej poudawać, że wspięliśmy się na akademickie wyżyny w dziedzinach niewymiernych niż w tych, w których na końcu równania musi wyjść prawidłowy (!) wynik. Ludzie prowadzący słabe zajęcia dla słabych studentów wiedzą, co robią. Wiedzą też jednak, że – trawestując klasyka – nie ma wykładu, nie ma mostu.
Reklama
Ludzie chcą słabych zajęć, w szlachetnym opakowaniu, to je dostają. Gdyby podwyższyć poziom uniwersytetu, wykładowca będzie w sali gadał do pustych ławek. Nie podwyższając go, prowadzimy teatr „Zyzio student”. Nic dziwnego, że pracy tak wielu ludzi edukacji towarzyszy przygnębienie. Nie lepiej też jest z absolwentami, którzy swoimi dyplomikami nie robią jakoś wrażenia na pracodawcach.
Przygnębienie, niestety, nie pobudza ludzi do czynu. Ogromny wzrost aspiracji edukacyjnych jest jedną z baniek mydlanek, które zapewne przekłuje kryzys.