W 24 godziny po unijnym szczycie i uchwaleniu nowego planu walki z kryzysem prezydent Francji Nicolas Sarkozy w telewizyjnym wystąpieniu był jakby odmieniony. Zamiast zwyczajowych tyrad wymierzonych w agencje ratingowe wygłosił coś niespodziewanego i wręcz przeciwnego. Przyznając, że Europa jest wprawdzie pod osądem agencji, zaznaczył: – Zamiast wściekać się na nie, powinniśmy ciąć deficyty, ograniczać zadłużenie oraz pracować więcej i lepiej.
Może plan ratowania zagrożonych krajów strefy euro niewiele da i będzie konieczny następny, ale po tych słowach Sarkozy’ego przynajmniej widać, że zaczyna się zmieniać myślenie polityków, pojawia się rozsądek. Przecież agencje były dla nich ucieleśnieniem zła na rynkach finansowych, a zarazem kozłem ofiarnym. Bez cienia zażenowania obarczano je winą za obecne kłopoty finansowe krajów strefy euro i zarzutami pod ich adresem przykrywano własną nieudolność.
Tak było jeszcze tydzień temu, gdy Fitch zagroził obniżeniem ratingu pięciu krajom, w tym Francji. Komisarz ds. rynku wewnętrznego Michel Barier zaproponował natychmiast, by agencjom zakazać publikowania ratingów krajów mających problemy i negocjujących pomoc z MFW czy Europejskim Funduszem Stabilizacji Finansowej. Czyli zbijmy termometr, a temperatura sama spadnie.
To zresztą nie pierwszy taki pomysł. W lipcu unijna komisarz sprawiedliwości Viviane Reding zaproponowała podzielenie agencji np. na sześć mniejszych. – Europa nie może dać się zniszczyć trzem amerykańskim firmom prywatnym – powiedziała. Inny pomysł polityków to powołanie niezależnych agencji kontynentalnych, np. europejskich czy azjatyckich. Może więc od razu stworzyć agencje narodowe (zresztą chińska już jest)? Można by wtedy liczyć na to, że będą dawały niskie ratingi obcym instytucjom finansowym, a swoim wysokie. Wtedy mogłoby być wesoło.
Reklama
Agencje ratingowe traktowane są jak małpa z brzytwą rujnująca światową gospodarkę. Obniżanie ocen konkretnych krajów przekłada się bowiem na wzrost kosztów obsługi ich zadłużenia. To z kolei powoduje, że trzeba im jeszcze więcej pomagać i powstaje błędne koło. W dodatku agencje często się mylą. Dawały dobre oceny toksycznym papierom opartym na nieruchomościach. Błędna była też lipcowa decyzja Moody’s o obniżce ratingu Irlandii, bo akurat ta gospodarka zaczyna się już podnosić. W tym samym czasie Standard & Poor’s źle podliczył wydatki Ameryki (pomylił się o bagatela 2 bln dol.), czym pogorszył jej ocenę. Ale kto się nie mylił podczas obecnego kryzysu, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Za agencjami nie przepada też nasz rząd. Według niego psują one atmosferę, przypominając natrętnie o potrzebie reform, jakby nie miały nic lepszego do roboty. A my przecież jesteśmy zieloną wyspą! I naturalnie reformujemy, tyle że metodą małych kroków, takich, jakimi z gracją porusza się baletnica w „Jeziorze łabędzim”. Efekt tego tańca jest taki, że Moody’s postraszyła nas właśnie obniżeniem perspektywy do negatywnej, jeśli nie zbijemy w przyszłym roku deficytu poniżej 3 proc. Z kolei S&P stosuje metodę kija i marchewki. Jak będą reformy, może nawet podniesiemy rating. Tylko jakie to ma znaczenie, skoro minister finansów Jacek Rostowski wyraźnie zaznaczył, że agencji się nie boi?
Werdyktów agencji warto jednak słuchać, bo częściej trafnie oceniają sytuację, niż się mylą. Nie znaczy to, że obecny system, w którym dominują trzy agencje: Standard & Poor’s, Moody’s i Fitch, jest dobry. Każdy kartel to nieszczęście. Trzy firmy z szefami, których nazwiska przeciętnemu Kowalskiemu nic nie mówią, decydują o losach całych państw.
Niestety, po pierwsze politycy nie wiedzą, jak z tego wybrnąć. Po drugie sami do takiej sytuacji doprowadzili, dając agencjom ogromne uprawnienia. Uczyniły z nich one bogów rynku. Duża część inwestorów instytucjonalnych, np. funduszy emerytalnych, jest zobligowana do zakupu papierów tylko z odpowiednio wysoką oceną agencji ratingowych. Gdy papiery ją tracą, trzeba je sprzedać. Inwestorzy często nie przeprowadzają już własnej oceny ryzyka, tylko zdają się na agencje. W dodatku przepisy utrudniają tworzenie nowych prywatnych firm tworzących ratingi. To dlatego krucjata polityków przeciw agencjom przypominała dotąd zachowanie strażaka, który najpierw roznieca pożar, a potem go gasi i wypina pierś do orderu. Na szczęście słychać już pierwsze głosy rozsądku.
Politycy nareszcie zrozumieli, że na problemy strefy euro najlepiej pomogą reformy, a nie ataki na instytucje, którym sami dali ogromne uprawnienia