Ale nie tylko o takie blokowanie chodzi. Kiedy w Polsce T-Mobile (chcąc chronić swoich użytkowników) zapowiedział blokowanie reklam w swojej sieci mobilnej – to tak naprawdę też planuje złamać zasadę neutralności. Bo choć wydawać by się mogło, że czym innym jest blokowanie dostępu do treści w sieci a czym innym blokowanie reklam, to jednak, dane to dane, a bajty z tekstów na portalach niczym się tak naprawdę nie różnią od bajtów, z jakich składają się reklamy internetowe.
Pozornie decyzja T-Mobile oczywiście wydaje się wielkim ukłonem w stronę użytkowników – kto chce być bombardowanym reklamami i jeszcze płacić za związany z nimi dodatkowy transfer? Jednak nie oszukujmy się, za gestem operatora stoi nie tyle troska o klienta, co czysty rachunek ekonomiczny. T-Mobile wcale tego nie ukrywa i jasno mówi: blokad nie będzie, jeśli właściciele portali, serwisów społecznościowych i każdy, kto na takich reklamach zarabia, część swojego zysku przekaże na rozbudowę infrastruktury.
Za pomysłem T-Mobile stoją poważne argumenty: sieć trzeba utrzymywać i rozbudowywać, a za to płacą operatorzy. Jednak im bardziej rośnie obciążenie łączy – choćby i reklamami – tym bardziej wzrastają też koszty ich utrzymania. Dlaczego by do tych kosztów nie dokładali się także inni czerpiący zyski z sieci? I właśnie tu jest dno polskiej dyskusji o „neutralności sieci”. Bo zapewne T-Mobile wcale na blokowanie reklam się nie zdecyduje. Za to rozpętał dyskusję o współudziale w utrzymaniu sieci i może doprowadzić do poważnych zmian na tym rynku. Oby jednak za zapychające się łącza nie zapłacili i tak sami internauci.