Trybunał Europejski wypowie się, czy celnicy Unii mają prawo zatrzymywać i niszczyć podróbki, jeśli przewożone są one przez terytorium Wspólnoty tylko tranzytem, a ostatecznym odbiorcą jest ktoś mieszkający poza granicami UE. Sprawa trafiła aż do trybunału dzięki Philipsowi i Nokii, które to firmy czują się pokrzywdzone. Partię podrobionych telefonów komórkowych Nokii celnicy odkryli na lotnisku w Londynie, natomiast fałszywe golarki Philipsa w porcie w Antwerpii. Obie firmy spodziewały się, że podróbki zostaną zniszczone, ale tak się nie stało. Towar wyjechał poza Unię, do Ameryki Południowej, tam byli jego docelowi odbiorcy. Zarówno sąd brytyjski, jak i belgijski uznały, że unijne prawo (rozporządzenie 1383/2003) nie pozwala na rekwirowanie i niszczenie podróbek, jeśli jadą one tylko tranzytem. Obie firmy zwróciły się więc do trybunału europejskiego. Prawnicy czekają na wyrok z zapartym tchem, ponieważ każde rozstrzygnięcie będzie... złe.
Zdaniem Marcina Fijałkowskiego, rzecznika patentowego z firmy Baker & McKenzie, podtrzymanie przez trybunał dotychczasowej interpretacji sądów będzie krzywdzące dla europejskich firm, których produkty są masowo podrabiane. Ofiarami złodziei własności intelektualnej są już nie tylko wielkie, markowe firmy, ale wszyscy producenci, mający na rynku dobrą pozycję, na przykład nasz Reserved. Unijne prawo może też zachęcać złodziei do bezkarności, a „patent na tranzyt” wykorzystywany jest przez przemytników coraz chętniej. Ofiarami stają się nie tylko firmy, których produkty się podrabia, lecz także klienci. Jeśli bowiem klient kupuje np. podrabiane fałszywe za grosze, na bazarze, można powiedzieć, że sam jest sobie winien. Powinien się spodziewać, że może być fałszywe.
Zdarzają się jednak przypadki, że podrabiany sprzęt komputerowy trafia do autoryzowanych dystrybutorów, których uczciwości powinniśmy być pewni. Niektórzy jednak uczciwi nie są i występują w roli paserów.
Z kolei wyrok krańcowo odwrotny, czyli pozwalający celnikom na niszczenie podróbek, może być wykorzystywany przez wielkie międzynarodowe koncerny farmaceutyczne do walki z indyjskimi producentami leków generycznych. Czyli takich, na które ochrona patentowa w Indiach już nie obowiązuje, podobnie jak w kraju docelowym, ale na terenie UE patent jeszcze nie wygasł. Polska także produkuje wiele leków generycznych. Indie są obecnie ich największym światowym producentem, podobnie zresztą masowo produkuje się tam po prostu podróbki.
Reklama
Biedne kraje, czyli Indie, masowy producent leków generycznych, i na przykład Brazylia, która masowo je sprowadza, mogą traktować taką interpretację prawa jako wymierzoną przeciwko sobie.
Mają argumenty, z którymi także trzeba się liczyć – ich obywateli nie stać na znacznie droższe leki, ciągle chronione. My też przecież często wybieramy w aptece preparat polski, bo jest tańszy. Ich wybór polega zwykle na tym, czy leczyć się generykami, czy też w ogóle. Ewentualny wyrok TE, pozwalający generyki (które w obliczu prawa europejskiego są podróbkami) przejeżdżające przez terytorium Unii Europejskiej niszczyć, zmusi nadawców i odbiorców do rezygnacji z najkrótszej drogi dotarcia do klienta, czyli tranzytu przez terytorium Wspólnoty. Skazanie ich na dłuższy, a przez to także droższy transport, może być traktowane jako pozbawienie obywateli biednych krajów możliwości tańszego leczenia. W Ameryce Południowej, dokąd wysyła się masowo leki z Indii, ceny będą musiały pójść w górę.
Jakikolwiek będzie więc wyrok trybunału europejskiego, ktoś z pewnością uzna go za niesprawiedliwy.