W przepisach o zamówieniach publicznych rzeczywiście można by poprawić wiele. Od lat przedsiębiorcy są na przykład karani finansowo za to, że w ogóle ośmielili się wystartować w przetargu. Jeśli na żądanie urzędników nie uzupełnią dokumentów, przepada im wadium, czasem liczone nawet w setkach tysięcy złotych. Przepadek tej kwoty miał utrudniać zmowy przetargowe (by wycofywanie pod byle pretekstem oferty nie było bezkarne), a w efekcie bije w uczciwe firmy i zasila ich pieniędzmi urzędowe budżety.
Rujnujące dla przeciętnej firmy mogą być też koszty skargi na wyrok, który zapadł w sprawie przetargu. Opłata sądowa może sięgnąć nawet 5 mln zł. Trudno się więc dziwić, że nawet duże firmy wolą nie ryzykować i rezygnują z prawa do sądu.
Koniecznych zmian jest więcej. Prawo zamówień publicznych nie było wszak nowelizowane od ponad dwóch lat. Po takim czasie można by spodziewać się przeglądu całego aktu i skonfrontowania jego przepisów z rynkową rzeczywistością. Tymczasem rząd poprzestał na przygotowaniu projektu, który służy przede wszystkim wdrożeniu unijnej dyrektywy o zamówieniach w dziedzinie obronności. Dla polskiego przedsiębiorcy – żadna różnica.
Jedyna pociecha, że Urząd Zamówień Publicznych rozpoczął już prace nad kolejną nowelizacją.
Reklama
Tylko po co zmieniać dwa razy, skoro można było raz, za to dobrze?