Jedną z nich sformułował dawno temu Karol Marks, kiedy oskarżył przedsiębiorców (kapitał) o wyzysk. Czym się różni zysk od wyzysku? Ha, tu zaczyna się problem.
Najprościej można powiedzieć, że wyzyskiwani są wszyscy, kiedy przedsiębiorstwo ma zysk, gdyż oznacza to, że ich praca nie jest opłacana tyle, ile jest warta. Znacznie trudniej policzyć to w niegospodarczych dziedzinach życia, czyli przede wszystkim w budżetówce, bo nie ma tu zysku w najprostszym ujęciu. Jednak stosując zasadę ekstrapolacji, można śmiało uznać, że wyzyskiwani są wszyscy. To jednak brzmi jak nonsens. Kiedy więc mamy do czynienia z wyzyskiem? Tu jest identycznie jak w przypadku prawa: teoretycznie wszystko można uregulować, a praktycznie bardzo trudno nakreślić niewątpliwe granice. Jedyne narzędzie, jakim dysponujemy, to wyczucie czy też poczucie przyzwoitości. A poza tym ingerencja państwa, które podjęło się pewnej roli nadzorczej. I państwo od tego przede wszystkim jest, jak się z obowiązków nie potrafi wywiązać, to jest do chrzanu.
Otóż dowiaduję się, że nie tylko w okolicznych wsiach, ale również w pobliskim mieście, które kiedyś było wojewódzkim, na budowach zatrudnia się niemal każdego, także uczniów odpowiednich techników, i proponuje płacę od 5 do 8 zł za godzinę, oczywiście na czarno. Jak łatwo obliczyć, daje to od 800 do 1300 zł miesięcznie. W gruncie rzeczy podobnie jak zarabiają ci, którzy mają płace zbliżone do najniższych, ale regulują wszystkie obowiązujące podatki, składki na ZUS i tak dalej. Można śmiało uznać, że jedni i drudzy są wyzyskiwani, chociaż oni się cieszą, że mają pracę. W przypadku robotników budowlanych i wielu pokrewnych zawodów jest to naturalnie praca okresowa, a ich liczba jest oceniana na co najmniej milion. Według bardzo ostrożnych wyliczeń rocznie Skarb Państwa traci na wpływach z podatków pół miliarda, a ZUS ponad pół miliarda. Jeżeli do tego dodać wszystkie półlegalne metody oszukiwania państwa, czyli przyjmowanie tylko na staż i tym podobne, to straty budżetu są kolosalne. Do tych strat należy jeszcze dodać straty społeczne i emerytalne. Przecież kto pracuje na czarno, ten nie jest ubezpieczony, a choruje równie często jak inni i olbrzymia większość lekarzy leczy go tak jak innych, i słusznie. Państwo więc stać na ściganie lekarzy, ale nie na zapobieganie wyzyskowi i kontrolowanie go.
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego w sporym mieście można budować domy przy pomocy armii zatrudnionych na czarno. Jak to jest, że około 4 miliony Polaków zatrudniają opiekunki do dzieci lub sprzątaczki na czarno (Ukrainki). Mówi się wiele i strasznie gardłuje w sprawie umów śmieciowych, ale to jednak są umowy. Chociaż i nawet w przypadkach umów normalnych w Warszawie często pierwsza pensja urzędniczki wynosi poniżej 2000 zł brutto, co znając warszawskie ceny jest śmiechu warte. Wszystko to oznacza, że brak jest jakiegokolwiek nadzoru nad stosunkami pracy, że wykorzystywanie ludzi określane niegdyś mianem „manchesteryzmu” (praca dzieci na przodkach, kobiet w fabrykach bawełny przez 14 godzin dziennie) już nie występuje tak drastycznie, bo wszyscy by widzieli i podniosłyby się liczne głosy protestu, ale że występuje w postaci pokrewnej.
Reklama
Kiedy więc słyszę, że wprowadza się słuszne reformy w służbie zdrowia, w emeryturach, w prokuraturze i wielu innych dziedzinach, pytam: gdzie jest nadzór nad tym wszystkim. Czy aż tak wielka jest korupcja, że miliony mogą pracować na czarno? Czy to po prostu zaniedbanie, a ponadto – jak zwykle – nieliczenie się z ludźmi, którzy z racji swojej marnej kondycji nie będą ani protestować, ani skarżyć się do sądu. Podejrzewam, że to drugie. Mam silne wrażenie, że w nieźle rozwijającej się Polsce możemy z wielu rzeczy być dumni, tylko biedni są i pozostaną biednymi, a głosu nie mają, bo są z politycznego punktu widzenia nieważni.
Jak to możliwe, że całe osiedla budują zatrudnieni na czarno i państwo nic z tym nie robi?