Oczywiście jest kilku bardzo dobrych posłów i posłanek, ale tylko przypadkiem. Współczesna demokracja wszędzie ma kłopoty z prymitywnym mechanizmem powszechnych wyborów, ale w tym szczególnym przypadku było wiele pomysłów, jak od tego mechanizmu odejść, tak by wybrani zostali ludzie naprawdę kompetentni. Szkoda, ale świadczy to o stanie refleksji polskich (i nie tylko) par tii politycznych nad własną rolą, nad zasobami intelektualnymi, jakimi się dysponuje, nad poziomem kompetencji pojedynczych działaczy i całości partii.
Kto zresztą zna kogoś partyjnego, czyli rzeczywistego, płacącego składki członka partii politycznej? Ja jednego, i to nawet przywódcę partii, ale nie jako polityka, tylko ciekawego i inteligentnego człowieka. Do młodzieżówek partii politycznych garną się najgorsi studenci, znani nam z telewizji posłowie wszystkich partii w większości nie potrafią nawet po polsku przyzwoicie mówić, a głupota rysująca się na ich twarzach jest przygnębiająca. Nie jest to obraz zachęcający. Nawet przepisy niewiele pomogą, a zwłaszcza przepisy wymuszające działalność intelektualną partii. Teoretycznie duże sumy z dotacji powinny być przez partie kierowane na działalność intelektualną think tanków, ale w praktyce nawet jeżeli takie organizmy powstały, to ich poziom przypomina poziom wielu innych dyskusji i debat. Nie próbują zupełnie wykorzystać ludzi niezależnych i rozumnych.
Bezmyślność partii politycznych jest zrozumiała w kategoriach przetrwania. Za wiele pomysłów to za wiele ryzyka, chociaż czasami bezmyślność prowadzi do fatalnych konsekwencji, jak umieszczenie w budżecie dochodów z przyszłych mandatów, co było przejawem albo całkowitej głupoty, albo kompletnej arogancji, albo obu naraz i może Platformie Obywatelskiej zaszkodzić bardziej niż wiele innych niedociągnięć. Wydaje się, że główne partie polityczne w Polsce zatraciły to, co dla każdej organizacji publicznej jest kluczowe, czyli zdolność do samokrytycznego myślenia. A bez takiego myślenia brnie się w błędy, które były łatwe do uniknięcia. Ponadto bez takiego myślenia partia staje się właściwie niepotrzebna, wyjąwszy głosowania w parlamencie oraz ewentualny wpływ na sprawy lokalne. Partie stają się wydmuszkami, a politycy – nawet ci niegdyś bystrzy – powoli głupieją. Ponadto coraz łatwiej, w polskich warunkach, o przesuwanie granicy uczciwości.
Nie chodzi naturalnie o uczciwość w rozumieniu prawa karnego, czyli nie kradnij, bo kradzieże na ogół są karane, lecz o uczciwość w rozumieniu ludzkim. Czyli o zaniechanie powiązań z biznesem, o należyte wyposażanie polityków, a zwłaszcza byłych prezydentów, tak żeby nie musieli wchodzić w szarą strefę. Przecież tych byłych prezydentów nie mieliśmy kilka tysięcy, a ledwie trzech czy czterech i można by wydać na nich nieco pieniędzy.
Będzie zatem jak było, do Brukseli po wyborach pojadą znowu posłowie europejscy tylko z nazwy, a ordynacji wyborczej nie ruszy nawet potop czy trzęsienie ziemi. Jednak pojawił się bardzo interesujący fakt, który nieco zmienia nasze opinie o współczesnej demokracji, a mianowicie przejście do drugiej tury i bardzo prawdopodobne zwycięstwo kandydata na prezydenta Czech Karla von Schwarzenberga (po czesku Karela Schwarzenberga). Nie wiadomo, dlaczego polscy komentatorzy piszą o nim jako o niemieckim lub germańskim arystokracie, a jest to wielka rodzina austriacka i międzynarodowa. Schwarzenberg zaś (miałem okazję go spotykać) jest człowiekiem uchodzącym w Czechach za uczciwego. I na pewno jest uczciwy, a poza tym mądry i bardzo majętny, elegancki i inteligentny. Właściwie nie wiadomo, dlaczego zajął się w ogóle polityką, bo nie jest też szaleńczo ambitny. Wydaje się, że ma poczucie obowiązku, czy też zobowiązania wobec Czech, których jest od urodzenia obywatelem. I taki człowiek nagle się narodowi podoba? Zupełna sensacja, chyba że przypomnieć sobie, jak skorumpowani są i byli inni czescy politycy. Może w Polsce zatem warto do Parlamentu Europejskiego skierować arystokrację (jedną przedstawicielkę już tam mamy).