Coraz częściej w całym, niestety, demokratycznym świecie dominuje przekonanie, że ważniejsze są kompetencje, czyli eksperci, niż głos obywateli społecznie zaangażowanych. Pojawia się, co więcej, obawa przed nadmiernym udziałem tych obywateli w procesach decyzyjnych. W ten sposób oglądamy powolne, ale nieustające ograniczanie demokracji na rzecz nowoczesnej wersji absolutyzmu oświeconego. W Polsce mówi na ten temat nawet premier, jedynie prezydent próbuje zachęcać obywateli do rozwijania społeczeństwa obywatelskiego czy chociażby do tworzenia grup walczących o swoje interesy.
Powiada się nam, że eksperci wiedzą lepiej, więc powinniśmy ich słuchać, że ludzie kompetentni są ważniejsi niż nieuporządkowane głosy obywateli. Otóż rzeczywistość całkowicie przeczy takim tezom. Eksperci oszukali ministra skarbu (ciekawe zresztą, jaki będzie los pani prezes PGNiG), eksperci źle wymyślili reformę emerytalną, eksperci układają koszmarne programy szkolne, które powodują, że ludzie po maturze umieją tylko napisać test. Eksperci – zawsze bawi mnie tytuł: główny ekonomista banku – doprowadzili do światowego kryzysu i teraz eksperci mają nas z tego kryzysu wyciągnąć. Czyżby eksperci pięć lat temu nie zdawali sobie sprawy z tego, na czym stoi gospodarka Cypru? Jeżeli nie zdawali sobie sprawy, to są do niczego, a jeżeli zdawali sobie sprawę, a nie mówili, to są oszustami.
Demokracja opiera się na założeniu, że obywatele mają prawo wtrącać się do wszystkiego, z wyjątkiem spraw supertajnych, których jest doprawdy niewiele. Ponadto mają prawo wiedzieć, jak są podejmowane decyzje. Nieustające wpadki prokuratury, zatrważające historie dotyczące państwowej pomocy społecznej. Te wszystkie historie medialne, ale i potworne dotyczące zachowania sądów czy ludzi przetrzymywanych bez powodu w aresztach. Załatwianie spraw lokalnych dzięki stosowaniu aparatu przemocy i zwalnianiu niewygodnych pracowników tylko na podstawie pomówienia, krótkiego aresztu i wystarczy – kuzyn już czeka na posadę. Z jakiej racji mam sądzić, że od ministra po wójta przez setki tysięcy urzędników rządzą nami i administrują ludzie kompetentni?
Od kilku dni mamy nowy rozkład jazdy, zmiany niewielkie, ale istotne. W dzień wprowadzenia rozkładu na dworcu Warszawa Centralna wisiała wiadomość, że o zmianach można się dowiedzieć w informacji. Nowych rozkładów jazdy nie wydrukowano, nie było też stosownej informacji w internecie. Ile razy można powtarzać ten sam błąd? Oczywiście, jest na to sposób, wyrzuci się jednych, a przyjmie innych. Ale na jakiej podstawie się sądzi, że są to ludzie kompetentni?
Reklama
Wyjątkową okazją dla popisu demokracji jest zebranie wiejskie, bo to rzadka okoliczność, kiedy w naszych czasach mamy do czynienia z demokracją bezpośrednią. Jednak zebrania wiejskie służą jedynie do tego, żeby władza poinformowała obywateli, a nie ich słuchała. Można naturalnie zabrać głos, ale po co, skoro radni i tak sami podejmą decyzję, a najczęściej zatwierdzą decyzję wójta. Ale na jakie licho radni są w ogóle potrzebni, skoro nie można powiedzieć, żeby to byli ludzie kompetentni i eksperci. Kompetentny jest lub bywa tylko wójt.
A zatem problem nie polega na złych urzędnikach, na bezkarności prokuratorów, policjantów czy innych służb finansowych. Problem jest znacznie poważniejszy. Nie jest to nawet tendencja do przewagi władzy wykonawczej nad wszystkimi innymi, chociaż także, ale przede wszystkim tendencja do kierowania demokracją na skróty.
Nie miałbym nawet tak wiele przeciwko absolutyzmowi oświeconemu, gdyby był to ustrój, który nie wymyka się spod kontroli. Wymyka się jednak nieuchronnie. Odpowiedzialność za stopniowe zdewastowanie naturalnych skłonności demokratycznych spada na rządzących we współczesnych demokracjach. Sami doprowadzili nas do skraju przepaści i teraz sami liczą na to, że dzięki ekspertom i ludziom kompetentnym nas uratują. To są jednak bardzo niebezpieczne złudzenia, gdyż społeczeństwo zawsze jest mądrzejsze od władzy, a nie na odwrót.