Amerykańscy i angielscy komentatorzy ubolewają, że już nikt nie chce czytać wielkich klasycznych powieści, chociaż bardzo tanio można je kupić w każdej lepszej księgarni. U nas nikt nie chce ich czytać, co więcej w ogóle ich nie można kupić. Sprawdziłem dwie ważne dla mnie książki: "Braci Karamazow" Dostojewskiego oraz "Jądro ciemności" Josepha Conrada. Niedostępne, nie ma nowych wydań. Można ściągnąć z internetu, ale to co innego.
Podła władza komunistyczna miała to do siebie, że, wyjąwszy książki podejrzane z przyczyn politycznych, wydawała wszystkie arcydzieła literatury. W ten sposób we wczesnej młodości przeczytałem stosy Balzaka, Stendhala, Dostojewskiego czy Tołstoja, o Conradzie - jako niby-Polaku - nie wspominając. Oczywiście w przypadku Conrada nie publikowano "W oczach Zachodu", bo to było antyrosyjskie. Wiem, że fakt, iż te książki kosztowały grosze, wynikał z marnego rachunku ekonomicznego, ale pewne rzeczy nie mogą być drogie ze względu na ich rolę edukacyjną czy też znaczenie dla kultury. Wiem także, że współczesna młodzież nie będzie już czytała średniej polskiej literatury, ale wielka literatura światowa nadal jest wielka i nic tego nie zmieni.
Kiedy rozsądni konserwatyści, a w dziedzinie kultury jestem zdecydowanym konserwatystą, mówią o tym, że pewne wartości mają charakter trwały, to nie mają na myśli takich zjawisk jak pańszczyzna, tortury czy bicie dzieci rózgą w szkole, ale właśnie kulturę. Nic nie sprawi, że Szekspir i Dante, Dostojewski i Conrad przestaną być wielkimi pisarzami, tak jak nic nie sprawi, że Himalaje przestaną być wysokie. Możemy naturalnie tego nie wiedzieć, ale wypadałoby dać szansę tym autorom i ich dziełom.
Proponuję zatem Ministerstwu Kultury i innym odpowiednim instytucjom, a przede wszystkim tajemniczym ludziom, którzy w tajemniczych okolicznościach ustalają bezsensowne zestawy lektur obowiązkowych dla szkół, żeby zastanowili się nad tym, co zawsze było, jest i będzie wielkie. Proponuję, by znaleźć sposoby na to, żeby dostępny był zawsze, we wszystkich przyzwoitych księgarniach, zestaw podstawowych lektur ludzkości. O dziwo, na świecie wciąż tak jest i - z tajemniczych przyczyn - wydawnictwa oraz księgarnie nie bankrutują z tego powodu. Niewielkie dofinansowanie czy też wielka akcja na rzecz promocji wielkiej kultury - to już nie moja sprawa, zależy od pieniędzy, ale moją sprawą jest to, że z ludźmi, którzy nie czytali niczego, z tego co bezcenne, nigdy się nie porozumiem.
Reklama
I to nie dlatego, żebym nimi pogardzał. Nie daj Boże! Lecz dlatego, że nie będziemy mieli wspólnego języka, wspólnego świata wyobraźni ani wspólnej symboliki. I to nie z ich winy ani z mojej, tylko z winy tych, którzy młodych ludzi uważają za przybyszy z kosmosu, którzy czas spędzają tylko w internecie. Młodzi ludzie, a także dorośli, są znacznie poważniejsi i mądrzejsi, niż sądzą politycy, także ci od kultury - tu akurat nie mam najmniejszych pretensji do mądrego ministra Zdrojewskiego - więc dajmy im szansę.
Rzecz cała w tym, czy uważamy, że świat miniony, świat sprzed lat kilkudziesięciu czy też kilkuset już nie istnieje, czy nie poczuwamy się do ciągłości, czy nie mamy tych samych pytań i tych samych wątpliwości. Czy nie zastanawiamy się nad dobrem i złem ("Zbrodnia i kara"), nad sensem wolności gospodarczej i kultury burżuazyjnej ("Ojciec Goriot"), nad istotą miłości i zdrady ("Czerwone i czarne"), bo jeżeli jeszcze się zastanawiamy, to musimy czytać, gdyż przez stulecia inni się także zastanawiali i czasem podsuwali genialne sugestie. Po co mamy wszystko zaczynać sami od nowa?
A kto sądzi, że świat się tak zmienił, że te i podobne pytania już nie mają sensu, ten sam siebie skazuje na dzikość serca i na kod Leonarda da Vinci. O nic więcej nie proszę - politycy, sponsorzy, edukatorzy, wydawcy, księgarze i recenzenci - dajcie ludziom szansę!