Ale wszyscy też pojmujemy niedoskonałą demokrację partyjną jako instytucję stworzoną w celu, po pierwsze, uniknięcia wojen domowych oraz, po drugie, nieustannego zawierania kompromisów. Te ostatnie nie zawsze są uczciwe, czasem zgniłe, ale raz zawarte powinny obowiązywać. Ameryka na skutek całkowitego braku współpracy i porozumienia między głównymi partiami, a raczej na skutek szantażu radykalizmem, stosowanego przez dużą część republikanów, przestała być (oby tylko na czas krótki) sprawną demokracją. Jednak nie los Ameryki martwi nas najbardziej, lecz los Polski.
Znane problemy z budżetem w Stanach Zjednoczonych, przecież jednej z najwspanialszych demokracji na świecie, skłaniają do zastanowienia nad systemem partyjnym, czy raczej nad tym, jak dalece w demokracji partie mogą się wzajemnie kontestować. Wszyscy przecież zgadzamy się, że musi być opozycja, że rolą opozycji jest krytyka rządu, że opozycja walczy o przejęcie władzy, że wreszcie musi się różnić poglądami na wiele spraw, ale niekoniecznie na wszystkie.
Przecież w Polsce, z zupełnie innych powodów, mamy do czynienia z podobną sytuacją. Wspólnota demokratyczna jest stale wstrząsana wypowiedziami i zachowaniami w demokracji niedopuszczalnymi. Czyni to przede wszystkim jedna strona, ale lekceważenie rządu i innych władz konstytucyjnych staje się powoli normą akceptowaną także przez mniejsze ugrupowania polityczne. W najmniejszym stopniu nie mam zamiaru bronić rządu, a tylko zupełnie podstawowych zasad demokracji.
Myli się bowiem ten, kto sądzi, że demokracja to, przede wszystkim czy wyłącznie, arytmetyka wyborcza. Demokracja to idea wspólnoty interesów, wspólnoty zimnej, ale funkcjonującej. Niestety wygląda na to, że taka właśnie wspólnota interesów zaczyna być podważana. Kiedy w amerykańskich stacjach telewizyjnych oglądam obywateli, którzy jako zażarci republikanie mówią, że Barack Obama nie jest ich prezydentem, to czuję się jak w domu.
W dobrej historii powojennej demokracji zachodniej tylko komuniści i tylko w pierwszych powojennych latach kwestionowali w ten sposób zasadę demokracji jako wspólnoty. Potem nawet komuniści czy tak zwani eurokomuniści nauczyli się walczyć politycznie w ramach struktur demokratycznych. Przypomnijmy, że nawet nacjonaliści, którzy w XX i XXI wieku dysponowali i dysponują sporymi siłami w niektórych krajach, nie kwestionują zasad demokracji, co nie znaczy, że nie są niebezpieczni z innych powodów.
Lekceważenie i obrażanie, a nawet pomawianie o najgorsze intencje władz konstytucyjnych stanowi rodzaj anarchii, której demokracja jest całkowitym przeciwieństwem. Co gorsze, łatwo do takiego pomiatania władzami konstytucyjnymi przywyknąć i łatwo doprowadzić do erozji szacunku dla tych, którzy z wyboru kierują naszym państwem. Nie sądzę, by należało ich szanować szczególnie ze względu na nich samych, to naturalnie zależy od ich postawy i osobistego autorytetu, natomiast nie szanując decyzji wyborców, nie szanuje się całego społeczeństwa, które szybko się zrewanżuje odpowiednikiem brakiem szacunku dla polityków.
Na skutek tego zapędzamy się w kozi róg demokracji, a to oznacza zawsze jedno - społeczną nadzieję na silną władzę, która zrobi porządek z tym bałaganem, czyli w istocie odejdzie od demokracji. Można mieć rozmaite poglądy na temat zamachu majowego 1926, ale pewne jest jedno - demokracja wówczas polegała właśnie na braku szacunku i lekceważeniu świeżo odzyskanego państwa.
Zamach nam nie grozi, ale dłuższy okres braku akceptacji instytucji państwa jest całkiem prawdopodobny. Mamy po raz pierwszy od dawna porządne państwo i doprawdy opozycja może czynić wszystko, byle nie podważała idei państwowości. Taka opozycja jak w Ameryce i jak w Polsce jest bowiem antypaństwowa, chociaż działa z ideą państwa na sztandarach. Jeszcze moment, a granice elementarnych zasad demokracji zostaną przekroczone. I co wtedy zrobimy?
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama