Tak naprawdę ani teraz, ani nigdy w historii nie było między nami dobrze. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, nigdy nie potrafiliśmy w pełni się porozumieć. Zawsze za to na naszych stosunkach bardzo mocno ważyła historia i usilne udowadnianie sobie nawzajem, kto komu wyrządził większą krzywdę. O ile w Polsce nikogo nie trzeba przekonywać, że to Rosjanie Polakom, o tyle Rosjan przekonać do ich odpowiedzialności za polskie krzywdy byłoby trudno. Oni tych krzywd nie chcą widzieć.
Dla nas wszystko jest jasne. Najpierw zabory, potem wojna w 1920 r. A później 17 września 1939 r. i szczególnie bolesny do dzisiaj Katyń, o którym Paweł Kukiz, znany z antyrosyjskich i antykomunistycznych poglądów, przejmująco śpiewa na płycie „Siła i honor”: „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica. Polej wódki, Grisza. Zaraz oddasz strzał. W tył głowy, do dołu, ciało na ciało się zrzuci, Saszka ugnieść je musi, a spychacz zepsuł się nam. (...) To tylko polski pan”.
Tym „panom”, którym cudem nie roztrzaskano potylicy wśród podsmoleńskich drzew w 1940 r., już wkrótce groziły wywózki na Sybir. Tych, którzy walczyli i przeżyli sierpień 1944 r. w Warszawie, gdy Armia Czerwona bezczynnie przyglądała się powstaniu z Pragi, rok później prześladowano, a część powieszono na szubienicach ustawionych w więzieniu przy Rakowieckiej. Tym, którzy nie walczyli, groziło 45 lat fizycznej i intelektualnej niewoli, opozycjonistom – skryte mordy polityczne. Wszystko z rąk lub bezpośredniej inspiracji Rosjan. Gwałty popełnione na polskim narodzie już polskimi rękami pod sowieckie dyktando też trudno byłoby zliczyć: grudzień 1970 r. w Gdańsku, pacyfikacje osiem lat później w Ursusie i Radomiu, stan wojenny i strzały w kopalni Wujek, zabójstwo Grzegorza Przemyka i ks. Jerzego Popiełuszki. Za to wszystko kiedyś trzeba było Rosjan znienawidzić. I wielu Polaków nienawidzi ich do dzisiaj.
Z kolei Rosjanie nie mogą zapomnieć nam 1610 roku, kiedy po raz pierwszy i jedyny staliśmy się ich władcami, zajmując Kreml, a rosyjska mennica rozpoczęła bicie srebrnych kopiejek z imieniem nowego cara i króla Polski Władysława IV Wazy. I chociaż triumf trwał jedynie do wiosny 1611 r., kiedy wybuchło antypolskie powstanie, w wyniku którego nasze wojska upadły, dla części Rosjan do dziś jest to zniewaga nie do zapomnienia. Problemem wydaje się również nasze zwycięstwo w Cudzie nad Wisłą 1920 r., kiedy to polskie oddziały odepchnęły od Warszawy bolszewików, tłumiąc na pewien czas ich paneuropejskie ambicje terytorialne. Ta zadra również psuje krew po obu stronach do dzisiaj.
Reklama

Winny Wschód

Ale nie tylko za to. Po „przyjacielskiej” agresji Putina na Krym CBOS przeprowadził badanie, z którego wynika, że stare demony odżyły, że nasza niechęć do Rosjan wcale się nie zatarła, a czas wcale jej nie stępił. Jest wciąż silna, co więcej, najsilniejsza od 25 lat polskiej wolności. Uzmysłowiliśmy sobie, że gdyby nie „ruski” but, gdyby nie panoszące się pijane hordy w szpiczastych czapach z czerwoną gwiazdą, które przez niemal pół wieku były ciężarem trudnym do wytrzymania, Polska nie musiałaby dzisiaj nadrabiać zaległości w stosunku do Grecji czy Portugalii, ale mogłaby z nimi rywalizować jak równy z równym. Nie dotykałby nas kompleks małego latyfundium wielkiego uzurpatora. Moglibyśmy już dawno poczuć się pełnoprawnym członkiem europejskiej rodziny, którą nasi królowie i szlachta kształtowali choćby prawodawstwem, np. Konstytucją 3 maja. Naszych sąsiadów interesowało wtedy nie stanowienie praw na czas pokoju, ale branie siłą tego, co im się nie należy. Choć w żadnym oficjalnym poważnym źródle formalnie takich wniosków nie wyartykułowano, wielu z nas i przed 1989 r. – po cichu, a później już głośno – takie trwałe konstatacje wyniosło z rodzinnych domów.
Być może także dlatego CBOS ustalił, że zdecydowana większość Polaków (65 proc.) ocenia fatalnie relacje polsko-rosyjskie (badanie „Polacy o stosunkach polsko-rosyjskich i polityce wschodniej Polski” przeprowadzono metodą wywiadów bezpośrednich wspomaganych komputerowo w dniach 8–14 maja 2014 r. na liczącej 1074 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski). 27 proc. określa je jako nijakie, a jedynie 3 proc. uważa za dobre. W opinii Polaków relacje polsko-rosyjskie nie tylko są złe, ale – zdaniem większości (74 proc.) – są gorsze niż rok temu. Niemal połowa z nas uważa, że przyjazne i partnerskie stosunki pomiędzy Polską a Rosją są niemożliwe i nigdy nie będą miały miejsca. Gdy dorzucimy do tego jeszcze wnioski z ustaleń dotyczących polskiej antypatii do innych narodów – Rosjan nie znosi 39 proc. Polaków (są na trzecim miejscu po Romach i Rumunach), to możemy być pewni, że do niczego dobrego nas to wszystko nie wiedzie.
– Prowadzone przez blisko trzydzieści lat badania wskazują, iż Polacy dość dobrze odczytują aktualny stan stosunków polsko-rosyjskich. Obecne oceny są najgorsze w historii badań prowadzonych przez CBOS. Polacy coraz mniej optymistycznie postrzegają możliwość przyjaznego i partnerskiego ułożenia relacji z Rosją. Zapewne takim konstatacjom sprzyja obserwacja działań wobec Ukrainy – kraju o porównywalnym potencjale ludnościowym, a ponadto położonego w naszym bezpośrednim sąsiedztwie. Sympatia Polaków do Rosjan również jest coraz mniejsza – ocenia Barbara Badora z CBOS.
Sympatię zastępuje antypatia, m.in. z uwagi na krążące w przestrzeni publicznej dość ostre sformułowania. Kilka próbek z ostatnich miesięcy. Jarosław Kaczyński: „Rosja może nas zaatakować”. Donald Tusk: „Putin ma XIX-wieczny stosunek do polityki, gdzie decydują potencjały, a wygrywa silniejszy. To polityk, który nadużywa potencjału w polityce”. Paweł Kowal: „Powinniśmy bić na alarm. Bo po Ukrainie będzie Polska, Litwa, Łotwa czy Estonia”. Zbigniew Ziobro: „Smoleńsk kładzie cień na relacjach polsko-rosyjskich. To wina Tuska i Putina”. Jarosław Gowin: „Jeżeli za podsłuchami stoją Rosjanie, to Polska jest bezradna”. Jacek Kurski: „Putin to mały Hitlerek”. Adam Hoffman o katastrofie smoleńskiej: „Putin uznał, że należy usunąć zagrożenie”.
Być może przytoczone słowa nie padałyby z ust polskich polityków, gdyby nie przeświadczenie dużej części z nas, że Rosjanie od wieków grają na nieszczęście Polski. Wszystko, co robią, bezpośrednio lub nie ma na celu osłabienie naszej pozycji. Już w XVIII wieku opracowali metodę, która jest skuteczna do dzisiaj. Jej istota, o której szerzej za chwilę, sprowadza się właściwie do jednego zdania: tak namieszać nam w głowach, byśmy sami sobie skoczyli do gardeł. I choć jeszcze jakiś czas temu trudno byłoby w skuteczność takiej perfidii uwierzyć, dzisiaj wiemy, że się to w dużym stopniu udało.
Kiedy bowiem w 1791 r. uchwalaliśmy wspomnianą Konstytucję 3 maja, caryca Katarzyna II już wiedziała, jak nas niszczyć. W rozmowie ze współpracownikiem Nikitą Paninem przytoczonej przez Waldemara Łysiaka („Plan carycy Katarzyny”) miała mówić tak: „Istnieją różne narody, a raczej różne narody mają różnego ducha. Jedne można podbić i przesiedlić w celu zagarnięcia ich ziem, a świat nie podniesie wrzasku – to małe narody, plemiona. Z innych można uczynić małym wysiłkiem niewolników i będą chętnie lizali rękę pana – to narody o podłej duszy, od kolebki niegodne samostanowienia, w wielkich obszarach Azji roztopią się bez śladu. Z trzecimi wreszcie nie można zrobić ani tego, ani tego, przynajmniej nie od razu – to Polacy. Nie można zaanektować ich państwa, bo trzeba byłoby się dzielić z Prusami, Austrią, Turcją i Bóg wie jeszcze z kim; narzuca to europejska równowaga sił. Po drugie nie można tego zrobić od ręki, gdyż są to znakomici żołnierze, a cały naród, gdy otwarcie zagrożony, przypomina wściekłego wilka w nagonce. Zbyt dużo by to kosztowało, należy więc zdemoralizować ich do szpiku kości. Trzeba rozłożyć ten naród od wewnątrz, zabić jego moralność. Jeśli nie da się uczynić zeń trupa, należy przynajmniej sprawić, żeby był jako chory ropiejący i gnijący w łożu... Trzeba mu wszczepić zarazę, wywołać dziedziczny trąd, wieczną anarchię i niezgodę. Trzeba nauczyć brata donoszenia na brata, a syna skakania do gardła ojcu. Trzeba ich skłócić tak, aby się podzielili i szarpali, zawsze gdzieś szukając arbitra. Trzeba ogłupić i zdeprawować, zniszczyć ducha, doprowadzić do tego, by przestali wierzyć w cokolwiek oprócz mamony i pajdy chleba. Będą walczyć długo, bardzo długo, nasze prochy przepadną, ale przyjdzie czas, gdy sami sprzedadzą swój kraj, sprzedadzą go jak najgorszą dziwkę. My rozpoczniemy ten proces”. Bez względu na to, na ile przypisane carycy słowa są zapisem strategii rosyjskiej władzy, a na ile projekcją naszych o Rosji wyobrażeń, czyż nie okazują się trafne? Czy dzisiaj nie jesteśmy tak właśnie wewnętrznie zepsuci? Dobrze wiemy, że nas zdemoralizowano i to też jest – naszym zdaniem – wina Rosji.

Dobrze mieć wroga

Nader ostro sprawę stawiają ci, którzy uważają, że Polska historycznie była wrogiem Rosji, ponieważ w istotnych momentach potrafiła z całą stanowczością i typowo polskim heroizmem skutecznie przeciwstawić się imperialnemu pędowi do podboju świata mogącemu nieraz postawić glob na granicy konfliktu. Publicysta Piotr Piętak pisze na portalu Konserwatyzm.pl, że „w XX wieku, kiedy sowiecka mutacja Rosji podbijała świat dwukrotnie, rzuciliśmy ją na kolana, pokonując raz militarnie i raz ideowo, doprowadzając w konsekwencji do rozpadu ZSRR. Rosjanie nigdy nam nie zapomną roku 1920 i lat 1980–1988. Najpierw pod Warszawą polska armia rozbiła w puch dzikie hordy uzbrojone w uniwersalną ideę socjalizmu. Potem polskie zwycięstwo było jeszcze bardziej spektakularne. Polscy robotnicy w pokojowej rewolucji unicestwili aparat komunistycznego państwa, który przez dziesiątki lat mordował, torturował i szpiegował polskie społeczeństwo, próbując doprowadzić do jego całkowitej moralnej dezintegracji. Jest to zwycięstwo, które Rosjan i ich elitę upokarza jeszcze bardziej niż rok 1920. Dzisiaj Putin, jego filozofia polityczna, karmią się tym upokorzeniem, jakie ZSRR i Rosji zadała Solidarność. To Solidarność i Polska są głównym wrogiem dzisiejszej Rosji”.
Prof. Andrzej de Lazari, historyk rosyjskiej myśli politycznej i literatury z Uniwersytetu Łódzkiego, szef Interdyscyplinarnego Zespołu Badań Sowietologicznych, ocenia, że między Polską a Rosją zawsze będzie rodzaj specyficznego napięcia. Jak twierdzi, żyjemy trochę za blisko siebie, trochę za często walczyliśmy. Jak mąż i żona po rozwodzie, nie chcemy widzieć w naszej historii obopólnej winy. – Rusofobia w Polsce bierze się z potrzeby posiadania wroga, daje nam łatwe poczucie jedności. Ale to wielki absurd. Bo gdybyśmy mieli wroga z kosmosu, to czy na świecie byłby jakiś inny problem? Wszyscy bylibyśmy braćmi. W obecnej rzeczywistości społeczno-politycznej w Polsce nie wypada za wroga uznawać Żydów lub Niemców, dlatego stają się nim Rosjanie.
Prof. Lazari w „Katalogu wzajemnych uprzedzeń Polaków i Rosjan” podważa nieco jedynie historyczny sens polsko-rosyjskich nieporozumień i wyszczególnia katalog cech przynależnych od wieków obu narodom, które powodują, że niezwykle trudno o porozumienie. Mimo bliskości geograficznej mentalnie oddzielają nas miliony kilometrów. Na przykład podejście do indywidualizmu. W Polsce zawsze postawa kluczowa, własne ja stawialiśmy i stawiamy w centrum wszechświata. Jesteśmy egoistami, czasem skrajnymi. W Rosji przeciwnie – ja i indywidualizm nie miały znaczenia tak za cara, jak za komunistów. Obecnie również liczy się raczej kolektywizm, czyli my, interes grupy, warstwy społecznej, całego społeczeństwa i kraju. W Polsce dominujące było zawsze „Za Boga, Honor i Ojczyznę”, w Rosji „Za Boga, Cara i Ojczyznę”. Honor, duma i bunt były nad Wisłą oceniane pozytywnie, a pokorę i uległość traktowano jako przejawy tchórzostwa. Nad Moskwą przeciwnie – chwalonymi cnotami były umiejętność podporządkowania się i grzeczność, dumę piętnowano, często bardzo boleśnie.

Azjatycka dusza

– Pokutujący od lat stereotyp Rosjanina, który rozpoczyna dzień od szklanki wódki, ustępuje negatywnym opiniom o Rosji jako supermocarstwie, które lekceważy politykę międzynarodową i stara się udowodnić światu posiadanie monopolu na władzę i wiedzę. Tu dzisiaj leży kluczowa przyczyna polskiej niechęci do Rosjan i Rosji – ocenia dr Jakub Andrzejczak, dyrektor Pracowni Badań Socjologicznych Humlard. – Polskiego silnego uprzedzenia nie można jednak rozpatrywać w całkowitym oderwaniu od historii, tej odległej i tej bliższej. Nasze opinie wynikają w większości z doświadczeń, aktualnych poglądów na stosunki międzynarodowe czy wizje sprawowania władzy w państwach demokratycznych i są dość silne. Nie widać okoliczności, które mogłyby je jakoś przeformatować.
Zdaniem Radosława Pyffela z Centrum Studiów Polska-Azja od lat w relacjach polsko-rosyjskich popełniamy ten sam błąd. Polega on przede wszystkim na przykładaniu europejskiej miary do azjatyckiej duszy. W takich państwach, jak Chiny czy Rosja nie ma tymczasem miejsca na klasycznie europejski system wartości. Musimy wreszcie zdać sobie z tego sprawę.
– Władza, nawet jeśli jest okrutna, zawsze cieszy się tu szacunkiem, który wynika z samego faktu, że jest władzą. Znaczenie mają struktura, grupa, państwo, a nie jednostka. Bardziej od prawo czy umowy liczy się realna możliwość ich wyegzekwowania, czyli to, czy ktoś jest silny, czy nie – tłumaczy ekspert.
I dodaje, że niestety sami siebie powinniśmy obwiniać, że przez kilkaset lat dość intensywnych stosunków nie byliśmy w stanie nauczyć się Rosji. Stale mamy próżne oczekiwania i złudzenia, że Rosjanie powinni zachowywać się tak jak przedstawiciele cywilizacji łacińskiej. Tymczasem oni nigdy tak się zachowywać nie będą. Nie wychowamy ich, nie nawrócimy i nie zmienimy. Poprawa naszych relacji będzie możliwa, dopiero kiedy uznamy, że Rosja to inny świat. I zaakceptujemy to.
Paradoksalnie, o ile co trzeci Polak nie toleruje Rosjan, o tyle co trzeci Rosjanin nie ma nic przeciwko Polakom. Co więcej, 36 proc. Rosjan deklaruje wobec nas sympatię, niechęć wyraża jedynie 13 proc., 51 proc. ma do nas stosunek obojętny – wynika z ustaleń Instytutu Spraw Publicznych. Aż siedem razy więcej Rosjan ocenia korzystnie stosunki polsko-rosyjskie (21 proc. w stosunku do 3 proc. Polaków), 63 proc. naszych sąsiadów uznaje je za neutralne. Cieniem na wspólnych relacjach kładzie się katastrofa smoleńska. Ale choć 41 proc. badanych Rosjan twierdzi, że pogorszyła stosunki, to niewiele mniej Rosjan (33 proc.) jest innego zdania. Według niemal co drugiego badanego poprawa stosunków zależy przede wszystkim od regularnych spotkań polityków i omawiania spraw kluczowych i dla Polski, i dla Rosji. W ocenie 33 proc. pozytywny wpływ miałby również rozwój współpracy kulturalnej i naukowej. Wydaje się zatem, że obraz Polski i Polaków w Rosji jest tym samym całkiem pozytywny, a złe opinie są zjawiskiem jedynie marginalnym.
Z drugiej strony jednak o trwałe, prawdziwe porozumienie wcale nie będzie łatwo. Jedna czwarta Rosjan stawia nam bowiem warunek nie do zaakceptowania. Postuluje, że Polacy powinni uznać rolę Armii Czerwonej w wyzwoleniu kraju w 1945 roku. A to, jak wiemy, niewykonalne, bo większość z nas jest zdania, że było to jedynie wyzwolenie spod okupacji niemieckiej i zastąpienie jej sowiecką. 41 proc. Rosjan twierdzi również, że w historii stosunków obu narodów były wydarzenia, w związku z którymi to my powinniśmy czuć się winni wobec Rosji. O winie Rosji wobec Polski przekonanych jest tylko 24 proc. respondentów. 44 proc. z nich twierdzi, że Rosja (w tym ZSRR) jest w relacjach z Polską bez żadnej winy. Ale to chyba nie jest zła wola. Oni naprawdę wierzą, że dali nam wolność. A że ograniczoną, to już zupełnie inna sprawa.