Doskonale zdajemy sobie sprawę, że obietnice są swojego rodzaju oszustwem, ale jednak ich słuchamy, a niektórzy nawet dyskutują, jak dalece są realne. Spróbujmy odróżnić kilka rodzajów obietnic, żeby lepiej potem je oceniać.
Najmniej istotne – wbrew pozorom – są obietnice najbardziej ogólnikowe. Mamy tu do czynienia z dwiema odmianami: obietnice puste i obietnice absurdalne. Puste to na przykład: będziemy silniej obecni w zjednoczonej Europie. Absurdalne: musimy doprowadzić do tego, by nasz kraj mógł bronić się samodzielnie przed każdym wrogiem. Mała szkodliwość tych obietnic polega na tym, że nie wiadomo, o co chodzi, oraz na tym, że nie można ich sprawdzić ze względu na ich charakter, który potocznie określa się jako pobożne życzenia.
Obietnicami innego rodzaju są sformułowania o charakterze makroekonomicznym. Czyli na przykład: doprowadzimy do wzrostu PKB o 6 proc. lub też zlikwidujemy jedne podatki, a wprowadzimy inne, oczywiście teoretycznie korzystniejsze dla obywateli. Są to obietnice adresowane do społeczeństwa, ale stwarzające szczególną przyjemność ekonomistom poetom, którzy mogą się na ich temat wypowiadać do woli, mieć najrozmaitsze poglądy i wszystkie słuszne. Na takim bowiem poziomie ogólności nauka ekonomii nie istnieje, zaś rację ma każdy, czyli nikt.
Reklama
Niewiele lepiej jest z obietnicami ekonomicznymi na poziomie konkretu makroekonomicznego, czyli podatki od banków lub hipermarketów oraz obietnicami prawnymi tego samego rodzaju, co rozstrzyganie wątpliwości podatkowych na rzecz podatnika, a nie urzędu skarbowego. Co do hipermarketów, to znowu każdy ekonomista ma swoje zdanie, zaś co do urzędów skarbowych, to jak sprawdzić, czy będą się stosowały do tak ogólnego sformułowania. Chyba tylko wnosząc sprawę do sądu, a wiadomo, jak beznadziejnie powoli w takich sytuacjach działają sądy.
Następnie mamy obietnice dla poszczególnych grup społecznych. Oczywiście, na pierwszym miejscu stoją zawsze dzieci, politycy bowiem ubzdurali sobie, że jak się pokażą z bachorem, to ich obraz ulegnie ociepleniu, a ludzie natychmiast ich pokochają. Na szczęście bachory nie głosują, ale ich rodzice tak, więc trzeba dać rodzicom jak najwięcej na dzieci. A jeszcze dochodzi do tego argument demograficzny. Rzekomo im więcej pieniędzy da się ludziom na dzieci, tym intensywniej będą je płodzić. Na świecie już sprawdzono, że to nieprawda. Ale obietnice przedwyborcze nie mają żadnego odniesienia do prawdy.
Inne grupy społeczne, do których trzeba koniecznie się zwrócić, to chorzy (czyli niemal wszyscy, bo kto nie stęka z jakiegoś powodu?) oraz wyróżnione grupy zawodowe: górnicy, rolnicy i inni nie dość uprzywilejowani lub podobno zagrożeni przez "obcy" kapitał. Naturalnie także nauczyciele, pielęgniarki czy pracownicy budżetówki. Wszystkim będzie dane.
W zasadzie my, wyborcy, wiemy, że to tylko obietnice i że obietnic nikt nie dotrzymuje. Ale jednak prezydent Komorowski przegrał, bo jako uczciwy człowiek unikał obiecywania bez pokrycia. Przeciwieństwem tej postawy jest formułowanie obietnic wprost groźnych dla Polski, dla demokracji. Nie ma ich zbyt wiele, ale wymieńmy – tytułem przykładu – powrót do "idei jagiellońskiej" czy konstytucyjne wzmocnienie i tak nadmiernie silnej władzy wykonawczej.
Na całe szczęście dla nas wszystkich każdy rząd i każda partia, kiedy dojdzie do władzy, będzie reagowała na doraźne problemy i nie zdoła dotrzymać obietnic. Jeżeli spełni jakąkolwiek obietnicę, to tylko w minimalnym stopniu, a potem się z niej wycofa, bo okaże się, że gospodarka na szalonych pomysłach cierpi. Czy zatem obietnice są szkodliwe? W niewielkim stopniu. Zależy to przede wszystkim od tego, czy – mimo woli – w nie wierzymy. A wierzyć i ufać nie możemy już nikomu. Jak zatem dokonać wyboru? Trzeba uwierzyć intuicji.