- Generalnie wydaje się, że pomysł wsparcia za pomocą nieoprocentowanej pożyczki wypłacanej przez okres do 18 miesięcy dla wszystkich kredytobiorców ma większy sens niż tylko dla frankowiczów. Po pierwsze dlatego, że nie ma wątpliwości natury konstytucyjnej (dlaczego tylko frankowicze, czy oni są "lepsi" niż kredytobiorcy w złotówkach itp.). Po drugie, decydując się na tego typu wsparcie kredytobiorca będzie miał świadomość, że musi je zwrócić. Sposób pozyskania środków również wydaje się właściwy - nie ma dodatkowych wydatków budżetowych, a banki "zrzucają się" w zależności od wielkości portfela kredytów hipotecznych. Jednak koszt jaki rzeczywiście ponoszą, to (jak się wydaje na podstawie dostępnych informacji) to jedynie koszt utraconych odsetek, ponieważ pomoc jest zwrotna. Tu na marginesie pojawia się pytanie, jak środki wpłacone do BGK będą wpływały na bilans banków (czy będą traktowane jako "depozyt" w BGK czy może jednak analogicznie do składki na Bankowy Fundusz Gwarancyjny, a więc zwiększając koszty). Tak czy inaczej koszt ten nie wpłynie na stabilność sektora bankowego - ocenił ekspert.

Reklama

Wśród plusów wskazał również zniesienie limitów dotyczących powierzchni mieszkania/domu oraz relacji zadłużenia do wartości nieruchomości (LtV). - Utrzymanie ich powodowałoby ewentualne nierówne traktowanie w zależności od arbitralnie wybranej wartości (dlaczego 75mkw. a nie 80, a może np. 25mkw. na osobę itp.; podobnie mogą znaleźć się osoby, dla których LtV będzie dość niskie a sytuacja obiektywnie trudna) nie zwiększając zapewne znacząco kosztów samej operacji - dodał.

- W odniesieniu do samych "frankowiczów" należałoby po prostu przestrzegać prawa: tam gdzie konkretny bank zastosował klauzulę abuzywną powinien ponieść tego konsekwencje i ze względu na skalę problemu być może państwo powinno rozważyć większe zaangażowanie, (na przykład wskazywanie, kiedy i które banki tego typu klauzule stosowały), jednak raczej poprzez istniejące organy typu UOKiK czy KNF - mówił dr Stanek. Jego zdaniem, warto wreszcie zwrócić uwagę, że pomocy tej towarzyszy niespotykana jak na kampanię wyborczą zgoda polityczna. - Choć niewątpliwie właśnie kampania wyborcza przyczyniła się do ostatecznego wprowadzenia tego typu rozwiązania - zastrzegł.

- Pewne wątpliwości budzi jedynie zapis, że utrata statusu bezrobotnego powoduje również utratę wsparcia. Może to ograniczać chęć aktywnego poszukiwania pracy (choć utrudniać zaakceptowanie zaproponowanej przez Urząd Pracy posady). Również "twardy" limit 60 proc. dochodów gospodarstwa domowego może powodować bodźce do ukrywania dochodów. Byłbym raczej za uzależnieniem wartości pomocy od obciążenia budżetu rodzinnego ratą, na przykład 500 zł dla osób, dla których rata stanowi 50 proc. budżetu i o 100 zł większa, jeśli obciążenie budżetu ratą wzrasta o 1 proc., nie więcej jednak niż 1500 zł - stwierdził dr Piotr Stanek.

W zeszłym tygodniu Senat zaproponował do ustawy poprawki, teraz ustawa wróci do Sejmu. Jedna z nich zakłada, że prawo do pomocy mieliby nie tylko ci kredytobiorcy, którzy są bezrobotni, ale także ci o najniższych dochodach na członka rodziny.

Inna stanowi, że Bank Gospodarstwa Krajowego będzie mógł inwestować środki pochodzące z Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Poza tym senatorowie przyjęli kilkanaście innych poprawek, w większości doprecyzowujących.

Ustawa ma wejść w życie 90 dni od dnia ogłoszenia. O wsparcie będzie można występować do 31 grudnia 2018 r.