Od przełomu XIX i XX wieku zmieniło się w naszym otoczeniu prawie wszystko. Nie zmieniły się jednak, lub tylko minimalnie, reguły demokracji proceduralnej. Czasem powoduje to sytuacje, które oceniamy jako anachroniczne. Nie chodzi mi tym razem o atakowanie PiS, gdyż podobnie odbywa się formowanie rządu w większości europejskich krajów demokratycznych. Mamy, obserwując te przymiarki, poczucie nie tylko anachronizmu, ale także przypadkowości, co razem nie zwiększa zaufania do przyszłego rządu, a raczej przeciwnie.
Rząd, czy też projektowany rząd, ma charakter ściśle polityczny. Przykładem niech będzie Jarosław Gowin, który gotów jest być ministrem co najmniej czterech resortów - od wojska do kultury. Poseł Gowin jest często obecny w mediach, więc wiemy o nim nieco więcej, ale w zasadzie niemal wszyscy kandydaci na ministrów są kandydatami na ministrów czegokolwiek. Być może jedynie finanse wymagają pewnej fachowości, ale też nie jest to pewne. Ministrowie zatem nie są fachowcami, ale tylko zaufanymi politykami. Często nawet nie wiadomo, czy ludźmi energicznymi i sprawnymi, bo nie mieli okazji się wykazać. Tylko pozorną odpowiedzią na taki bałagan jest "rząd fachowców": lekarz jako minister zdrowia, profesor jako minister szkolnictwa wyższego, a artysta jako minister kultury.
W dzisiejszych czasach, kiedy teoretycznie proste decyzje wymagają bardzo wielu operacji prawnych i administracyjnych, na czele resortów powinni stać zawodowi menedżerowie, albo co najmniej pierwszym zastępcą ministra powinien być taki menedżer. Przykład z mojej dziedziny: ustawa, którą wprowadziła pełna dobrej woli poprzednia minister szkolnictwa wyższego, ma bardzo liczne felery. Wynikają one nie tyle z samej koncepcji, ile z wielu średnio i mało teoretycznie ważnych przepisów, które w sumie sprawiają, że bardzo trudno jest stosować tę ustawę bez uszczerbku dla wyższych uczelni. Poza tym, by pozostać przy tym samym ministerstwie, dzieją się rzeczy, o których nawet profesorowie uniwersytetów nie wiedzą, dopóki nie przekonają się na własnej skórze.
Takie działania należą do sfery twórczości urzędniczej, a minister, żeby opanować swoich urzędników i rządzić nimi, musi najpierw co najmniej przez rok ulegać wtajemniczeniu, czyli nic nie robić. Kiedy premier Kopacz mianowała na ostatnie kilka miesięcy nowych ministrów, byłem zdziwiony. Zabieg marketingowy był kiepski, zaś nadzieja na zmianę sytuacji w ministerstwie - minimalna przy tak krótkim okresie pracy.
Reklama
Widać dokładnie, na czym polega anachronizm w tej części demokratycznej machinerii. Władza polityczna, czyli dana partia, nie chce stracić kontroli nad żadnym fragmentem życia społecznego, a równocześnie we współczesnych, ogromnie skomplikowanych społeczeństwach zachowanie takiej kontroli jest niemożliwe. Można sprawnemu menedżerowi postawić określone zadania, a jak się nie wywiąże, to go usunąć. Jeżeli jednak desygnowany na ministra zostanie polityk, specjalista od wszystkiego, to usunąć go będzie znacznie trudniej, bo zawsze to wywoła polityczne reperkusje.
Ponadto ministrowie, którzy z reguły niewiele umieją, starają się jakoś zwrócić na siebie uwagę. Wysuwają więc pomysły kłopotliwe w realizacji, ale efektowne, które niczego w istocie nie zmieniają (jak skasowanie gimnazjów). Dzięki temu są obecni w mediach, a specjaliści wypowiadają się za lub przeciw. Minister polityczny nie może po prostu powoli i żmudnie polepszać poziomu nauczania w polskich szkołach, gdyż nikt tego nie zauważy.
Anachronizm rządu politycznego jest jednym z najbardziej istotnych przejawów anachronizmu demokracji niezmienianej od półtora wieku. Nic jednak nie zapowiada zmiany w tym zakresie, gdyż jest to problem związany z całą strukturą tejże demokracji. Bez zasadniczych zmian jesteśmy skazani na pomysły przypadkowych ministrów, którzy starają się możliwie najlepiej odczytać intencje szefa partii lub rządu.