Andrzej Mężyński: Powiedzieć o tobie, że nie jesteś politykiem bliskim mainstreamowi, to nie powiedzieć nic. Nie ukrywasz, że pijesz krew upolowanych zwierząt, interesujesz się okultyzmem, otwarcie krytykujesz instytucje państwa. Czy nie boisz się, że tak silne różnice między tobą a kandydatami zaledwie liberalnymi lub konserwatywnymi zrażą do ciebie wyborców?
Augustus Sol Invictus*: Uważam, że różnica między "mainstreamem" a mną to mój wielki plus. Głównym motywem mojej kampanii jest przedstawienie rządu USA jako głównego wroga obywateli. Stanąć po stronie polityków głównego nurtu szkodziłoby, łagodnie mówiąc, mojej kampanii.
Jesteś atakowany zarówno przez pogan, którzy oskarżają cię, że kpisz z ich wierzeń, przez chrześcijan, którzy nazywają cię satanistą, oraz przez liberałów i republikanów. Jak czuje się młody polityk, który musi walczyć z wszystkimi siłami politycznymi i religijnymi?
Nic bardziej nie zagraża stadu niż indywidualność. Przyznaję, że czasem walka z każdą grupą na świecie bywa wyczerpująca, ale sądzę, że te ataki to jeden z największych komplementów.
Augustus Sol Invictus to dość nietypowe imię i nazwisko jak na Amerykanina. Od czego lub kogo pochodzi? Bardziej pomaga czy też przeszkadza w twojej prawniczej i politycznej karierze?
Moje imię zostało mi nadane podczas religijnej inicjacji, więc nie mogę przyznać sobie pełni zasług za jego wymyślenie. Mogę jednak stwierdzić, że bardzo mi pomaga. Więcej ludzi, niż mógłbym zliczyć, stwierdziło, że z takim imieniem powinienem zostać prawnikiem, do tego tak łatwo rozpoznawalne nazwisko może tylko pomóc w polityce.
Czy nie byłoby ci łatwiej zacząć polityczną karierę w Partii Demokratycznej albo u Republikanów? Ich kandydaci mają przecież gwarantowane miejsca w Senacie, do tego mogą liczyć na znacznie lepiej zorganizowane struktury.
Gdybym wiedział na początku mojej kariery o partyjnej polityce to, co wiem teraz, mógłbym rozważyć karierę w jednej z tych dwóch dużych partii. Błędnie bowiem założyłem, że samo członkostwo w Partii Libertariańskiej wystarczy, by jej działacze pomogli w mojej kampanii - przyznaję teraz, że było to naiwne. Musiałem ostro walczyć o nominację swojej partii. Sądzę więc, że gdybym od początku mógł liczyć na wsparcie jej członków, osiągnąłbym dużo więcej w polityce.
Z drugiej strony, gdybym startował jako Demokrata, miałbym podobny problem z partyjnymi kolegami - jestem przeciw masowej imigracji i aborcji na życzenie. Nie mam też zamiaru wszystkich przepraszać to, że jestem białym mężczyzną. Z kolei Republikanom nie spodobałoby się, że wspieram ochronę środowiska, jestem za legalizacją narkotyków i - co najgorsze - nie jestem chrześcijaninem. Sądzę więc, że w każdej partii miałbym kłopoty.
Sondaże i eksperci nie dają ci szans w walce o fotel senatora. Nie boisz się, że porażka zaszkodzi twej karierze prawniczej?
Największym problemem jest to, że ludzie w ogóle wierzą sondażom i ekspertom. Gdy prowadzisz kampanię przeciw całemu systemowi, polityczni analitycy oczywiście będą mówić, że nie masz szans. Pasożytują bowiem na istniejącym systemie, jeśli więc on upadnie, to z czego będą żyli?
Do tego możemy mówić o coraz większej wrogości Amerykanów wobec systemu politycznego. Jeśli więc ludzie zaczną słuchać przekazu polityków, a przestaną myśleć o tym, co mówią sondaże, to zostanę następnym senatorem z Florydy.
Zapowiadasz wydanie wojny rządowi, ale jeśli wygrasz i zostaniesz "jednym z nich", co powstrzyma cię przed tym, co zrobiło w podobnej sytuacji wielu niedoszłych rewolucjonistów, czyli przed porzuceniem własnego programu?
Robespierre, Napoleon, Hitler - oni wszyscy zdradzili swe ideały, więc rozumiem te obawy. W naszych cynicznych czasach wielu obawia się tych, którzy obiecują wolność. Z drugiej jednak strony Cyncynatus, Waszyngton i inni, gdy zdobyli władzę, odłożyli broń i pracowali dla dobra swego narodu. Jest wiele podobnych przykładów w historii, nie ma więc powodu, by być tak cynicznym, by uważać, że nie osiągnę honorowego miejsca w historii USA.
Gdybyś mógł krótko przedstawić swój program: jakie ustawy chciałbyś najpierw wprowadzić pod obrady i jak widzisz swoją współpracę z senatorami z Partii Republikańskiej i Demokratycznej?
Chciałbym zakończenia "wojny z narkotykami", prowadzenia wolnej od interwencji polityki zagranicznej oraz wyjścia z kryzysu gospodarczego np. poprzez cięcia w administracji. Nie sądzę też, bym chciał wprowadzać nowe prawo, raczej robiłbym wszystko, by zablokować powstawanie nowych przepisów i uchylać stare, niepotrzebne ustawy.
Jeśli zaś chodzi o współpracę z Demokratami i Republikanami to wierzę, że zwracałbym się raczej do ich wyborców, a nie do samych polityków. Amerykanie wysłuchaliby tego, co mówię, a potem zmusili swych reprezentantów do współpracy ze mną. Uważam, że to byłoby dużo lepsze, niż błaganie ich o współdziałanie.
Amerykańscy libertarianie, jak Ron Paul, chcą, by USA przestały interesować się sprawami świata i chcą zakończyć politykę wojskowych interwencji. Czy wspierasz takie podejście do polityki zagranicznej, zwłaszcza w czasach ISIS i rosnących wpływów Rosji?
Chciałbym, żeby polityka zagraniczna przestała się opierać na interwencjach zbrojnych. Jeśli konflikt nie wpływałby bezpośrednio na dobrobyt obywateli USA, głosowałbym przeciw wojnie. Wysyłanie bowiem żołnierzy na wojnę w obronie pewnych grup interesów to najbardziej perwersyjne rządowe działanie. To jednak nie oznacza, że jestem pacyfistą. Gdyby władze przedstawiły jasne dowody, że ISIS szkoli ludzi, by zaatakować USA, poparłbym uderzenie na terrorystów.
Jeśli zaś chodzi o rosnące wpływy Rosji w sferze dawnych wpływów USA, to uważam, że jest to efekt błędnej polityki zagranicznej USA. Zaczynaliśmy wojny, nie mając żadnego pojęcia, co zrobić po zwycięstwie, nie chcieliśmy też zarządzać zdobytymi terytoriami i zostawialiśmy kraje, które zaatakowaliśmy, w znacznie gorszym stanie niż przed naszą interwencją. To zresztą wina wszystkich demokracji już od czasów Wojny Peloponeskiej. Ten system rządów jest znany z tego, że nie umie planować długookresowo. Do tego uważam, że wojna z Rosją, by powstrzymać jej rosnące wpływy w regionie, który sami zdestabilizowaliśmy, byłaby po prostu głupia.
Hipotetyczna sytuacja: Rosja atakuje kraje bałtyckie a następnie zagraża Polsce. Kraje Europy Środkowej i Wschodniej proszą sojuszników, w tym USA o pomoc na mocy 5 artykułu NATO. Prezydent Stanów Zjednoczonych prosi więc o zgodę na wypowiedzenie wojny. Jak zagłosujesz?
Odpowiem jak rasowy polityk - to zależy. Najbardziej prawdziwa odpowiedź brzmi, że USA nie powinny być częścią NATO, bo narusza to konstytucyjną zasadę, że tylko Kongres może wypowiedzieć wojnę. Z drugiej jednak strony to, że członkostwo w NATO jest obrazą konstytucji USA, nie oznacza, że wojna nie jest słuszna. Odpowiadając jednak uczciwie, sama prośba krajów Europy to za mało, by przekonać mnie, żebym głosował za wojną.
Jak podsumowałbyś osiem lat rządów Baracka Obamy?
To rewolucja "podludzi".
A jak zatem scharakteryzowałbyś kandydatów walczących w 2016 o prezydenturę. Którego z nich mógłbyś poprzeć?
Hilary Clinton jest ideałem amerykańskiego polityka, dlatego nią pogardzam. Jeb Bush wydaje się być "w porządku", jednak jest idiotą i jak zauważył Donald Trump, brakuje mu energii. Z kolei sam Donald Trump był zawsze moim bohaterem. Jestem wielkim fanem książki "American Psycho", a Trump jest idolem głównego bohatera tej powieści. Gdy zacząłem własną karierę, uznałem, że to model, do którego powinni aspirować wszyscy biznesmeni.
Początkowo byłem zachwycony jego decyzją o starcie w wyborach, jednak gdy w trakcie kampanii zaczął chwalić rząd, obiecywał pomoc dla Izraela oraz podtrzymanie Patriot Act i szpiegostwo obywateli przez NSA, kampania Trumpa przestała mnie interesować.