O tym kilka dni temu dyskutowano na zamkniętym seminarium w NBP, w którym wzięli udział członkowie nowej rady, ale też duża grupa ich poprzedników z rad pierwszych trzech kadencji (pierwsza rozpoczęła działalność w lutym 1998 r., po uchwaleniu nowej wówczas konstytucji i ustawy o NBP). Seminarium można zrelacjonować. Tyle że w relacji nie mogą znaleźć się informacje o tym, kto był autorem konkretnych wypowiedzi. Tak samo, jak poglądy nie są przypisywane stwierdzeniom poszczególnych członków RPP w publikowanych dwa tygodnie po jej regularnych posiedzeniach minutes – sprawozdaniach z ich przebiegu. Jest jedna różnica: w minutes NBP zestawia przeciwstawne punkty widzenia na każdą sprawę. W trakcie seminarium dla nowych członków RPP takiej wymiany poglądów na ogół nie było. Mówcy pokazywali uwarunkowania kolejnych okresów działania rady.

Reklama

Zatem: co czeka nową RPP? Zdaniem większości aktywnych uczestników dyskusji, może się ona znaleźć w sytuacji trudniejszej niż rada, która właśnie zakończyła sześcioletnią kadencję. Trzy główne problemy: sytuacja sektora finansowego w kraju, polityka fiskalna i wreszcie to, co będzie się działo w gospodarce światowej.

W pierwszych latach funkcjonowania RPP stabilność sektora finansowego miała ograniczone znaczenie. Na początku kluczową sprawą było ograniczenie inflacji, która pod koniec lat 90. wyraźnie przekraczała jeszcze 10 proc. w skali roku. Innym problemem było to, co działo się z kursem walutowym. Kurs złotego – o czym obecnie rzadko się już wspomina – nie był wtedy jeszcze w pełni płynny. Mógł się wprawdzie wahać, ale tylko w ograniczonym przedziale. Pierwsza RPP przystąpiła do jego uwalniania, co ostatecznie udało się po ponad dwóch latach. To, co działo się w sektorze finansowym, nabrało znaczenia dla RPP drugiej kadencji, która przypadła na lata 2004–2010. Był to okres boomu w kredytach walutowych (jak wtedy mówiono: większy wpływ na akcję kredytową w Polsce miał bank centralny Szwajcarii niż nasza RPP), a później kryzysu finansowego, który wprawdzie dotykał przede wszystkim zagranicy, jednak wymagał również interwencji na naszym rynku (NBP opracował wówczas pakiet zaufania, który przewidywał m.in. ułatwienia dla banków w pozyskiwaniu finansowania na wypadek kłopotów). Za czasów RPP trzeciej kadencji stabilność sektora finansowego była już w pełni uświadomiona. Dotyczy to nie tylko rady. Po wybuchu kryzysu powstał przecież Komitet Stabilności Finansowej, który niedawno został „wyposażony” we własną ustawę dotyczącą nadzoru nad ryzykiem makroostrożnościowym.

Gdzie w takim razie teraz miejsce dla RPP w staraniach o stabilność sektora finansowego? Choćby w polityce stóp procentowych. W trakcie dyskusji pojawił się pogląd, że decyzje w sprawie stóp procentowych, które służyłyby stabilizacji inflacji, mogą iść w innym kierunku niż ruchy stóp, jakich wymagałaby stabilizacja systemu bankowego.

Co to oznacza? Gdyby na przykład chcieć dziś obniżyć stopy (przypomnijmy – już z rekordowo niskiego poziomu), oznaczałoby to kolejną dawkę problemów dla banków. Mają one już bardzo ograniczone możliwości zmniejszania oprocentowania depozytów, zaś stawki kredytów automatycznie poszłyby w dół. W trakcie dyskusji zwrócono uwagę, że skończyłoby się to „wielkimi problemami związanymi ze stabilnością banków spółdzielczych”. Stanowią one stosunkowo niewielką część sektora bankowego, ale ich efektywność jest niższa niż banków komercyjnych.

Drugim problemem nowej rady może być polityka fiskalna. „Policy mix może ulec pogorszeniu ze względu na ekspansywność polityki fiskalnej, którą będzie musiała równoważyć polityka pieniężna” – padło w trakcie dyskusji. Dotychczasowe działania rządu na czele ze sztandarowym projektem świadczeń na dzieci oznaczają wzrost rządowych wydatków i wspomaganie przede wszystkim konsumpcji. W przeszłości RPP coś podobnego już przerabiała – i to w dość drastycznej formie. Rada pierwszej kadencji niedługo po jej rozpoczęciu miała problem polegający na tym, że inflacja nie spadała zgodnie z jej oczekiwaniami. Na przeszkodzie stały m.in. wysokie wydatki budżetowe. Skończyło się podniesieniem głównej stopy procentowej w szczytowym momencie (lato 2000 r.) do 19 proc. i pamiętnym schłodzeniem gospodarki. Jak przypomniał jeden z byłych członków RPP, efektem była trwająca ponad rok recesja popytu wewnętrznego, choć ogólny wzrost gospodarczy nigdy nie spadł do zera ani tym bardziej nie zamienił się w spadek PKB. Przypomniano, że konsekwencją ówczesnych decyzji był wzrost bezrobocia do ponad 20 proc. (według jednego z dyskutantów dopiero ostatnio udało się w pełni wyjść z tamtej fali bezrobocia), a także... zmiany na scenie politycznej. Wybory jesienią 2001 r. przegrała AWS, a jej miejsce na cztery lata zajęło SLD. Jak się okazuje, polityka pieniężna może mieć wpływ na politykę w ogóle.

Trzecia sprawa to zagranica. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że może ona zarówno pomagać w krajowej polityce pieniężnej, jak i sprawiać kłopoty. Pierwszy wymiar to efekty globalizacji – import z krajów o niskich kosztach pracy jak Chiny czy Indie, który przyczyniał się do obniżania inflacji, szczególnie w poprzedniej dekadzie. Podobny efekt jest widoczny i dzisiaj w odniesieniu do surowców. Drugi wymiar to przede wszystkim kryzys, ale i np. działanie na naszym rynku finansowym inwestorów zagranicznych, którzy okresowo przyczyniali się do znaczącego umocnienia lub osłabienia złotego.

Na koniec trzy rady dla nowej rady, jakie padły od różnych uczestników seminarium. Pierwsza nie wprost: „nie wypłynęliśmy na nieznane wody niekonwencjonalnej polityki pieniężnej” – czytaj: nie obniżyliśmy stóp procentowych do zera, a nawet poniżej, nie drukowaliśmy pieniądza przez program ilościowego luzowania polityki. Druga: „nie trzeba trzymać się kurczowo realizacji celu inflacyjnego, a raczej dbać o stabilność makroekonomiczną”. Czyli w miarę możliwości utrzymywać taką sytuację jak dziś, gdy zamiast inflacji mamy wprawdzie deflację, ale wzrost gospodarczy zbliżony jest do potencjału, a na rachunku obrotów bieżących jest nadwyżka, a nie deficyt. I trzecia dotycząca skuteczności polityki monetarnej: „wszystko zależy od tego, czy publiczność ma zaufanie do tego, co robi bank centralny”.