Magdalena Rigamonti: Kilka dni temu napisałaś do mnie: "Nie wiem, jaka jest wartość literacka tej książki, mało mnie to zresztą rusza, ale bardzo bym chciała, żeby była ona przyczynkiem do dyskusji o monitoringu losów dziecka w Polsce. Żeby dzieci nie znikały albo żeby nieszczepienie dziecka było zaznaczone w bazie danych, albo fakt, że była notowana przemoc wobec nich... Był już taki pomysł, w 2005 r., Joannie Kluzik-Rostkowskiej nie udało się go przeforsować. Takie bazy są w całej Europie, my odpuszczamy...".
Ewa Winnicka*: Dwanaście lat temu był pomysł na tzw. monitoring losów dziecka. Miała powstać baza danych, do której instytucje i osoby mające kontakt z dzieckiem - nauczyciele, lekarze, pracownicy socjalni i mogliby zgłaszać niepokojące sygnały. Taka wiedza płynąca z różnych źródeł ułatwiłaby pomaganie. Ten pomysł od razu zaatakowano jako próbę inwigilacji rodziny.
I wcale się nie dziwię, bo żeby tego rodzaju zabezpieczenie funkcjonowało, potrzebne jest gigantyczne zaufanie obywateli do państwa. My nie mamy takich tradycji. Państwo zawsze kojarzyło nam się z instytucją opresyjną. I to się raczej nie zmieni w najbliższej przyszłości. Poza tym brakuje zrównoważonej debaty, nie ma na nią chętnych. Pomoc społeczna nie jest tematem porywającym polityków. Dzieci w sierocińcach nie głosują, ich rodzice też nie, z nimi nie wygrasz wyborów.
Załatwia, zobacz na 500 plus.
500 plus nie rozwiązuje problemu alkoholizmu ani przemocy w rodzinie. Nie sprawi, że dorośli nagle zrozumieją, na czym polega rodzicielstwo. Kiedy słyszę, że 500 plus ma sprzyjać dzietności, która to dzietność poprawi finanse państwa, trafia mnie szlag. Chodzi o produkowanie dzieci. Beata, mama Szymona, wraz z dwoma kolejnymi partnerami miała ich w sumie ośmioro. Jedno już nie żyje.
Wiem, że to sytuacja ekstremalna, ale jestem prawie przekonana, że cała siódemka będzie potrzebowała pomocy państwa. 500 plus byłoby skuteczniejszym ruchem, gdyby towarzyszyły mu inne instrumenty pomocy społecznej: terapia dla dzieci i dorosłych, dokształcanie, świetlice dla dzieci. Kiedy mówię o dostępnej terapii, myślę na przykład o transporcie. Rozmawiałam z wychowawcą dziecka z bardzo przemocowej rodziny - ono nie mogło zostawać w świetlicy terapeutycznej, ponieważ po godz. 15 nie było komu odwieźć go do jego wioski.
Wiem, że sytuacja powoli się zmienia. Ustanowiono asystentów rodzin, którzy mają być wsparciem, powinni pomagać robić zakupy, radzić sobie ze stresem. Być może gdyby Beata miała asystenta rodziny i on widziałby, jak ją te dzieci – przepraszam, ale inne słowo tu nie pasuje, wk…ą – mógłby jej pomóc. Oczywiście, gdyby nie miał w swojej gestii jeszcze 19 innych rodzin, w których rodzice nie dają rady i nie był totalnie wypalony. W tym fachu wypalenie zawodowe jest błyskawiczne. Ludzie rezygnują, bo obojętnieją lub nie potrafią unieść nieszczęścia, z którym się zmagają. Zawód pracownika socjalnego to zajęcie wysokiego ryzyka i wielkiej odpowiedzialności. Powinniśmy pracowników socjalnych świetnie kształcić i chuchać na nich.
*Ewa Winnicka - dziennikarka i reporterka, dwukrotna laureatka nagrody Grand Press. Nakładem wydawnictwa Czarne ukazała się jej nowa książka "Był sobie chłopczyk".