Jest sporo argumentów przemawiających za tym, że tak. Zmęczenie dyktaturą piłsudczyków było wówczas odczuwalne. Nastroje w Europie po wojnie były prodemokratyczne. Program głównej siły naszego podziemia, a także rządu emigracyjnego zakładał wygraną demokracji. Ale... Zwolenników radykalnych przemian społecznych (nie mówię o komunistach, ci w wolnej Polsce siedzieliby za kratami jako fanatyczni agenci Stalina) było wielu, także w AK. Ale czy chcieliby i umieli przeprowadzić socjalistyczne zmiany w ciasnych z zasady ramach demokracji parlamentarnej? Basowali im – może nie tak liczni, ale bitni i przekonani o wyłącznej racji – radykalni nacjonaliści.
Czy demokracja utrzymałaby się mimo prawdopodobnej aktywności sił niedemokratycznych? Bo jak wiemy również z polskich dziejów, demokrację zadekretować jest łatwo, ale utrzymać przy życiu – już nie. Jest sympatyczną naiwnością utrzymywać, że dyktatura jest automatycznie narzucona, zaś demokracja jest w oczywisty sposób najbardziej naturalnym ustrojem Polaków.
Jednak wszelką dyskusję na ten temat zamroziła praktyka. 45 lat Polski Ludowej to czas, w którym dyktatura rządziła oparta o lufy obcych czołgów. Owszem, miała własne źródła poparcia, ale ostatecznie, w chwilach dla siebie chybotliwych, wskazywała palcem na wschód, pytając: "kogo wolicie?”. Cóż, każdy Gierek był lepszy od dowolnego Breżniewa.
Reklama
Ta historyczna tradycja: MY – wolność, OBCY – dyktatura, narzuca politykom pewne obowiązki. Rządzącym – dbałość o to, aby demokracja zawsze miała się nad Wisłą doskonale jako symbol naszej nowoczesności. Opozycji – aby trzymała obcych daleko od rozstrzygania, czy mamy u nas demokrację, czy nie mamy.