Idea jest matką czynów – twierdził Juliusz Słowacki. Dlatego w napisanym pod koniec 1845 r. tekście „Do emigracji o potrzebie idei” apelował do Polaków o szukanie nowej myśli, która pomogłaby im odnaleźć przyszłość dla narodu bez państwa. „Anglia wyraża się trzema słowy: »chcę panować na morzu«. Rosja zaś tymi trzema: »chcę panować na ziemi«” – pisał. Natomiast, według wieszcza: „Polska najnieszczęśliwsza! Zapomniawszy o misji, którą dawniej na świecie pełniła, zaczęła być naśladowniczką francuskich idei”.
Te zaś nie mogły zastąpić Polakom własnych, dostosowanych do nowych czasów. „Idei każdy człowiek służyć może. A jeżeli jest jedna i najwyższa, w celu ostatecznym stworzenia całego zamknięta, w nikim nie złamie sił, natchnień nie wystudzi, cnót nie uczyni bezużytecznymi, ale wszystko to jako »wielka duchowa osoba« będzie obracała w krew jedną i w siłę narodu” – przekonywał Słowacki.
Jednak sam żądanej przez siebie idei stworzyć nie potrafił. Tymczasem aby szansa odzyskania niepodległości stała się choć trochę realna, potrzeba było całego pakietu nowych myśli, które miałyby dość siły, żeby skutecznie zmieniać otaczającą Polaków rzeczywistość, a także ich samych. Temu wyzwaniu w ciągu następnych dekad sprostało czterech wybitnych, acz całkowicie się różniących przywódców: dyplomata, poeta, wojownik i ideolog.
Samostanowienie narodów
„Będzie, co może, rób coś powinien” – tego creda książę Adam Jerzy Czartoryski nigdy nie porzucił. Sukces wymagał pracy i dążenia do wyznaczonego celu – dla księcia była nim niepodległość Rzeczpospolitej. Choć drogi, jakie powinny ku niej prowadzić, wytyczał i doskonalił przez całe życie.
W młodości zachłysnął się ideą przebudowania międzynarodowych relacji w skali całej Europy. „Trzeba powstrzymać siłę i podeprzeć słabość” – zapisał w „Pamiętnikach”. „Trzeba, aby ten, który jest silny, ale sprawiedliwy, protegował je (słabsze państwa –aut.), prowadził i gromadził wokół siebie” – wyjaśniał. Skoro Polacy byli zbyt słabi, żeby odzyskać własne państwo, wypromowanie w Europie myśli, że pokojowe współistnienie nacji służy interesom każdego, wydawało się najbardziej perspektywicznym rozwiązaniem. Wedle księcia wokół wielkich mocarstw powinny się dobrowolnie grupować mniejsze państwa, które w zamian za poszanowanie ich praw trwałyby w takim związku. „»Wielki system« miał być oparty na zasadzie federalizmu. W Europie miały powstać cztery konfederacje: słowiańska, niemiecka (bez Prus i Austrii, za to z Holandią i Szwajcarią), włoska i francuska” – opisuje Anna Barańska w opracowaniu „Rola Rosji w Europie w koncepcjach Adama Jerzego Czartoryskiego (1801–1830)”. Inicjatorem takiej przebudowy Starego Kontynentu w zamyśle księcia powinien zostać jego przyjaciel z czasów młodości Aleksander I. „Polityką kieruje nie tylko interes, ale także moralność” – przekonywał cara w memorandum Czartoryski. Jednak władca nie uległ do końca ideom Polaka. Choć kierował się nimi, gdy w 1815 r. odtworzył okrojone Królestwo Polskie, związane unią personalną z Rosją.
Na dłuższą metę założenie, że moralność ma szansę w polityce wygrać z mocarstwowym interesem, okazało się chybione. Choć wylansowana przez księcia idea przyrodzonego prawa narodów do samostanowienia z czasem zdobywała sobie coraz większe grono zwolenników. Jednak po klęsce powstania listopadowego książę musiał uznać swoją porażkę i radykalnie zmienić front. Przed zbudowaniem nowego ładu w Europie, którego trwałym elementem byłaby niepodległa Polska, najpierw należało zburzyć stary.
Przez kolejne dekady agenci wysyłani z Hotelu Lambert pomagali wzniecać nowe powstania lub rewolucje w państwach Europy Środkowej i Wschodniej oraz na Kaukazie. Czartoryski natomiast od początku lat 50. XIX w. starał się przekonać rządy Francji i Wielkiej Brytanii do nowej idei. Promując program przebudowania wschodniej części Starego Kontynentu pod egidą zachodnich mocarstw. W stworzonej przez księcia wizji przyszłości własne państwa mieli otrzymać nie tylko Polacy, ale też Czesi, Słowacy, Rumuni, Litwini, Serbowie. Nad wszystkimi krajami narodowymi, rządzonymi w sposób demokratyczny, opiekę powinny sprawować Paryż i Londyn, by zabezpieczyć je przed zakusami Berlina i Petersburga. Należy Czartoryskiemu oddać, że jego koncepcję usiłowały wcielić w życie zachodnie rządy, choć dopiero po I wojnie światowej.
Niewiele wcześniej zaczęła się ziszczać wizja kroków ku niepodległości, jaką przygotował dla Polaków. „Pracujmy codziennie gorliwiej i łączmy razem nasze prace, aby ich zbiór stał się siłą Polski, nawrócił niewierzących w jej przyszłość i przekonał ich, że w pozornym grobie mamy jeszcze moralnie jakieś organiczne życie, które nas czyni zdolnymi do zupełnego na pierwsze zawołanie odżycia” – mówił w 1844 r. książę do słuchaczy zgromadzonych na zebraniu Towarzystwa Literackiego Polskiego w Paryżu. W przedstawionym wówczas programie Hotelu Lambert wyeksponował konieczność budowania na terenie kraju struktur podziemnego państwa. „Wyobrażam sobie, że w Polsce po różnych punktach znajdują się ludzie gorącego serca, zimnej głowy, niewzruszonej stałości, niezmordowanej energii, i że ci ludzie już dawniej z położenia swego mający wziętość u spółobywateli, każdy w swoim powiecie czy województwie, czy prowincji, czuje się powołany do przewodniczenia braciom w świętym dziele oswobodzenia Ojczyzny” – wskazywał, od czego zacząć.
Wokół przywódców i ich otoczenia miał powstawać szkielet przyszłej administracji, sądownictwa, sił zbrojnych. „W taki sposób Naród dochodzi do zaufania w sobie, do pewności, że jest przygotowany do wielkiego przeznaczenia i że mu wydoła” – mówił książę. Nieustannie przy tym przypominał, że za broń Polacy mogą chwycić dopiero wówczas, gdy zawali się europejski ład. Należy zatem dbać z całych sił, by naród „nie wyprzedził pory właściwej przez fatalne i niesforne wybuchy”. Dopiero „kiedy nastaną pomyślne okoliczności, Polska nie odpuści ich, nie da im spełznąć bezskutecznie i będzie umiała godnie z nich korzystać” – podsumowywał.
Na pomyślne okoliczności czekał całe życie, robiąc wszystko, co powinien, by przyśpieszyć ich nadejście. Nadeszły dopiero pół wieku po śmierci księcia.
Mesjanizm
„Już wleką; już mój Naród na tronie pokuty / Rzekł: »Pragnę« – Rakus octem, Borus żółcią poi, / A matka Wolność u nóg zapłakana stoi. / Patrz – oto żołdak Moskal z kopiją przyskoczył / I krew niewinną mego narodu wytoczył” – pisał uniesiony natchnieniem Adam Mickiewicz wiosną 1832 r. „Dziady” szybko zyskały miano arcydramatu, zaś zawarte w nim widzenia księdza Piotra zaczęto traktować jak przepowiednię. Marzący o odzyskaniu niepodległego państwa Polacy chcieli wierzyć, że kiedyś zjawi się „Wskrzesiciel narodu, / Z matki obcej; krew jego dawne bohatery, / A imię jego będzie czterdzieści i cztery”.
Twórczość wieszcza dała rodakom także coś więcej niż tylko proroctwo pojawienia się w przyszłości wodza, który poprowadzi ich do zwycięstwa. Istotniejsze okazało się przesłanie o tym, że zamordowana przez ościenne mocarstwa Polska jest „Chrystusem narodów”. Ideę tę Mickiewicz zaczerpnął od poznanego w Paryżu dawnego uczestnika powstania kościuszkowskiego, genialnego matematyka, a zarazem mistyka Józefa Hoene-Wrońskiego. Przez lata próbował on, posługując się równaniami matematycznymi, odgadnąć naturę Boga. Przy tej okazji doszedł do wniosku, że losy narodów można odczytywać podobnie jak pojedynczych ludzi. Uznał więc, że naród polski za sprawą swego cierpienia jest jak ukrzyżowany Chrystus. Szalona dla racjonalistów koncepcja miała sporo uroku. Nadawała sens kolejnym klęskom i sprawiała, iż Polacy mogli zacząć być z nich dumni. W końcu Chrystus, umierając na krzyżu, swoim poświęceniem dał całej ludzkości szansę na zbawienie, a na koniec zmartwychwstał. Idee Wrońskiego niosły ze sobą więcej niż nadzieję, one dawały pewność, że Polska też kiedyś zmartwychwstanie. Wokół nich można było budować narodową dumę, a także poczucie specjalnego, dziejowego posłannictwa.
Tymczasem przegranym niczego bardziej nie potrzeba niż właśnie odzyskania wiary we własną wartość, nawet jeśli osiąga się to irracjonalnymi metodami. Mesjanizm najpierw urzekł Mickiewicza, a gdy w lipcu 1841 r. przybył do Paryża Andrzej Towiański, wręcz opętał. Pracujący dla Rosjan emigrant z Polski zręcznie omotał wieszcza i manipulował jego poczynaniami, samemu kreując się na nowego Mesjasza. W efekcie razem utworzyli Koło Sprawy Bożej, przy tej okazji skłócając do reszty i tak już bardzo skonfliktowane środowiska emigracyjne.
Działalność Towiańskiego, przerwana jego ekstradycją z Francji w 1842 r., przyniosła mnóstwo szkód, lecz nie skompromitowała idei. Choć zapał osłabł. „Mickiewicz mocno żałuje swego mesjanizmu, że gdyby mógł, to by go spalił” – zanotował w listopadzie 1846 r. spowiednik wieszcza ks. Wincenty Kraiński. Ale nawet apostazja głównego propagatora mistycznych koncepcji nie przyniosła im końca. Gdy tylko czasy stawały się mniej spokojne, wizja Polski jako „Chrystusa narodów” wracała z nową siłą. Zanim jeszcze wybuchło powstanie styczniowe, w Królestwie Polskim z miesiąca na miesiąc nasilało się mistyczne uniesienie. Mesjanizm przeniknął też do Kościoła katolickiego, wiążąc polskich księży coraz mocniej ze sprawą niepodległości.
Oczywiście miał on zaciekłych wrogów, zwłaszcza wśród zwolenników ugody. „Być don Kiszotem narodów, gotowym dla cudzej sprawy, źle rozpatrzonej, swoje narażać zdrowie” – tak opisywał w 1901 r. wpływ mistycznych idei na Polaków krakowski konserwatysta hrabia Wojciech Dzieduszycki w książce „Mesjanizm polski a prawda dziejów”. Jednak racjonalizm traci siłę, gdy nadchodzą czasy przełomów. Wówczas wygrywają ci, którzy gotowi są walczyć za sprawę do upadłego. Dlatego mało kto dziś pamięta o pragmatycznym Dzieduszyckim, natomiast czci się osobę wielkiego miłośnika poezji romantycznej Józefa Piłsudskiego, niezachwianie wierzącego, że w jego rękach spoczywa misja poprowadzenia narodu do walki o niepodległość. Nie powinni więc dziwić mistycy, ciągle próbujący dowieść, że to właśnie imię skrywa mickiewiczowską liczbę „czterdzieści i cztery”.
Prometeizm
„Na nas spada odpowiedzialność za to, że kwestia polska jest umarłą, nie tylko w Europie, ale i w Rosji, i w samej Polsce. Zmartwychwstać może ona tylko ofiarami, krwią, a nie wymigiwaniem się” – mówił Piłsudski w październiku 1904 r. na posiedzeniu Centralnego Komitetu Robotniczego PPS.
Przyszły Naczelnik Państwa, choć zaczynał jako socjalista, polityczne koncepcje czerpał całymi garściami ze spuścizny pozostawionej przez księcia Czartoryskiego. Na ojczystej ziemi próbował budować podziemne struktury najpierw w oparciu o komórki PPS, następnie Związku Walki Czynnej, a podczas I wojny światowej założonej przez siebie Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). Jednocześnie chwytał każdą okazję, by przyczynić się do destabilizacji europejskiego ładu. Każda droga ku temu celowi była dobra, nawet jeśli wymagała ryzykownej współpracy z wywiadami Japonii oraz Austro-Węgier. Natomiast mickiewiczowskiego mesjanizmu Piłsudski konsekwentnie się wypierał. „Proszę tylko, byś nie robił ze mnie »dobrego oficera« lub »mazgaja« i »sentymentalistę«, to jest człowieka poświęcenia, rozpinającego się na krzyżu ludzkości, czy czego tam. Byłem do pewnego stopnia taki, lecz było to za czasów młodości górnej i chmurnej” – pisał we wrześniu 1908 r. do przyjaciela z PPS Feliksa Perla. A jednocześnie w tym liście deklarował: „Chcę zwyciężyć, a bez walki, i to walki na ostre, jestem nie zapaśnikiem nawet, ale wprost bydlęciem, okładanym kijem czy nahajką. Nie rozpacz, nie poświęcenie mną kierują, a chęć zwyciężenia i przygotowania zwycięstwa”.
Gorąca wiara w wygraną i zmartwychwstanie Polski nigdy Piłsudskiego nie opuszczały. Widział też sposób na odzyskanie własnego państwa, którego chciał się w pierwszej kolejności chwycić. Pisząc o Rosji jeszcze w 1895 r. na łamach jednodniówki PPS, podkreślał, iż jest ona „więzieniem narodów”, gdzie osadzono „miliony różnych ludów, które, jak my, skuci są w kajdanach carskiej niewoli”. Zniewolone ludy w momencie przesilenia w imperium należało popchnąć, by podobnie jak Polacy zaczęły walczyć o swoją wolność. Tak obracając w gruzy całe więzienie. „Rosja tylko na pozór jest państwem jednolitym” – twierdził.
Gdy w 1904 r. wybuchła wojna rosyjsko-japońska, Piłsudski uznał, że musi spróbować uświadomić rządowi w Tokio, jakie są największe słabości wspólnego wroga. Spisał memorandum, przekazane potem japońskiemu MSZ. Jak oceniał, ludy znajdujące się pod berłem cara można podzielić na grupy: „narodów historycznych i niehistorycznych”. Te pierwsze, czyli „Finlandczycy, Gruzini i w niewielkim stopniu Ormianie”, posiadały niegdyś własne państwa. Z kolei Litwini, Białorusini czy Łotysze „nie mogą stanowić siły samodzielnej i w istocie albo poddają się wpływom polskim, albo też zdobywają się jedynie na opozycję cichą, marząc zaledwie o pewnych swobodach narodowościowych w łonie imperium rosyjskiego”. Między wspomnianymi narodami jego zdaniem Polacy zajmowali miejsce szczególne, ponieważ mieli dość sił, by „pociągnąć za sobą resztę podbitych przez Rosję narodowości”, nawet skonfliktowanych, nieprzyjaźnie usposobionych Ukraińców.
Tak rodziła się idea prometeizmu i budowy na gruzach Rosji wielonarodowego państwa, odwzorowującego model jagielloński. „W całej restytuowanej Rzeczpospolitej, tak jak na Kresach Wschodnich, miała panować symbioza między różnymi podmiotami: polskim dworem, litewską wsią, żydowskim miasteczkiem, wzbogacona przez społeczność Rusinów i Niemców” – pisze Waldemar Paruch w „Myśli politycznej obozu piłsudczykowskiego 1926–1939”. Zamiast „więzienia narodów” Piłsudski oferował innym nacjom państwo zbudowane na wzór wyidealizowanej wizji Kresów. Żeby powstało, należało najpierw wspólnie rozprawić się z carską Rosją.
Nacjonalizm
„Dmowski chwilę intensywnie patrzył na Ziuka, potem zdecydowanie podszedł do niego i wyciągnął rękę” – zapisał we wspomnieniach korespondent „Słowa Polskiego” w Tokio James Douglas. Do przypadkowego spotkania obu polityków doszło w stolicy Japonii 11 lipca 1904 r. Potem, razem z Douglasem, zjedli obiad w hotelu Seiyoken, dyskutując o tym, jaką drogą Polacy powinni dążyć do niepodległości. „Usiłowałem ich przekonać, że to, co chcą zrobić, jest nonsensem i zbrodnią wobec Polski. Ani jedno, ani drugie mi się nie udało” – wspominał Roman Dmowski, który uważał, iż z kresowym romantykiem, planującym zbrojne wystąpienie przeciw Rosji, różni go niemal wszystko. Piłsudskiego miał za anachronizm z czasów Rzeczpospolitej Obojga Narodów, zupełnie nieprzystający do nowoczesnego świata.
Wprawdzie marzył o niepodległej Polsce, lecz śledząc nowoczesne prądy intelektualne, jakie dominowały w Europie, stawiał na nacjonalizm. To on, rozumiany jako najdoskonalsza forma patriotyzmu, miał dać siłę oraz spoistość całemu narodowi. „Patriotyzm, na który dawniej składało się z jednej strony na pół filozoficzne przywiązanie do ziemi, do dawnych warunków przyrodzonych, z drugiej zaś wierność królowi i przywiązanie do danej organizacji państwowej, w swej formie nowoczesnej coraz bardziej staje się wyłącznym przywiązaniem do swego społeczeństwa, do jego kultury, do jego ducha, do jego tradycji; zespoleniem się z jego interesami” – pisał Dmowski na kartach „Myśli nowoczesnego Polaka”. W jego opinii dzięki takim więzom, jak wspólna historia, język, kultura, religia, z jednostek tworzy się naród zdolny walczyć o swoje interesy. Zaś jednostki zaczynają uznawać prymat dobra wspólnego ponad dobrem indywidualnym.
Całą działalność publiczną autor „Myśli nowoczesnego Polaka” poświęcił więc budowaniu zrębów narodu polskiego. Poczynając od prac w ramach założonego z przyjaciółmi w 1886 r. Związku Młodzieży Polskiej „Zet”. Pierwsze pokolenie narodowych demokratów uznało, że własne państwo Polacy odzyskają, gdy nastąpi zjednoczenie całego społeczeństwa ponad podziałami klasowymi oraz światopoglądowymi. Służyć temu miała praca u podstaw, jaką wykonywali, zaczynając od kółek samokształceniowych, a następnie tworząc coraz to nowe organizacje na terenie ziem trzech zaborów. Tak oddolnie jednocząc społeczeństwo, by „wprowadzić lud do narodu, który przez stulecia był przede wszystkim szlachecki” – tłumaczył zwolennikom Dmowski. Dlatego próbował dojść do porozumienia z władzami Rosji. Licząc, że w zamian za pomoc w zwalczaniu ruchów rewolucyjnych carscy urzędnicy nie będą przeszkadzać w dalekosiężnym dziele formowania nowoczesnego narodu.
Prący do walki zbrojnej Piłsudski stał na drodze planów Dmowskiego, ten zaś w Kongresówce blokował poczynania towarzysza „Wiktora”. Zwalczali się nawzajem, choć dalekosiężny cel był ten sam. Aż pod koniec I wojny światowej niepodległość znalazła się w zasięgu ręki. Wówczas wieloletni wrogowie, pomimo ideowych różnic, okazali się zdolni do współpracy w imię dobra wspólnego. Gdyby postąpili inaczej, obaj by przegrali, a z nimi Polska.
Znamienne, że również rodzące się w czasach niewoli idee zyskiwały na sile dopiero wtedy, gdy splatały się ze sobą, nawet wbrew intencjom ich twórców. Kiedy walił się stary świat, Polacy z taką energią parli do odzyskania państwa, bo napędzały ich rozbudzony nacjonalizm oraz mesjanistyczne przekonanie o swej szczególnej misji dziejowej. Zaś sąsiednim nacjom mieli do zaoferowania prometeizm wraz z jagiellońską ideą tolerancji dla innych narodów. Uznając ich przyrodzone prawa do samostanowienia. Tak uzbrojeni potrafili w pełni wykorzystać szansę na odzyskanie niepodległości, jaką dała wielka wojna, którą tyle razy usiłował sprowokować Czartoryski i o jaką modlił się Mickiewicz.