Panie profesorze, Święta Bożego Narodzenia to...
W psychiatrii niebezpieczna pora. Bóg się rodzi, moc truchleje, a jednak wielu ludzi, i tych młodszych, i tych starszych przechodzi kryzys, ma myśli rezygnacyjne, podejmuje próby samobójcze, albo się po prostu zabija. Święta dzielą grudzień na dwie części – najpierw liczba samobójstw maleje, potem rośnie. To tylko pokazuje, jaką siłą jest nadzieja, ale też co się dzieje, jeśli nadzieja przestaje chronić. Można nad tym deliberować, ale ważniejsze jest w tym momencie, by po prostu pomagać potrzebującym. Dodam, pomagać bez oceniania. Problem jest tylko jeden, tej pomocy systemowo nie oferujemy.
Są odziały psychiatryczne dla dzieci i młodzieży.
To iluzja. Zamknięcie oddziału w Józefowie kończy coś symbolicznie i praktycznie. Przypominam, że w 2011 i 2012 zamknięto okoliczne oddziały psychiatrii dziecięcej w Białymstoku i w Radomiu. W każdym przypadku odbywał się rytuał biadolenia i składania obietnic, że to już się nie powtórzy, że je zaraz odtworzymy, że teraz już tylko lepiej, bo przecież gorzej być nie może, itp.. A jednak domino idzie dalej i kolejny oddział został zamknięty. Tak znaleźliśmy się w jakiejś postapokaliptycznej rzeczywistości. Niedoleczeni pacjenci są wypisywani, inni - ewakuowani do odległych placówek, a nowi hartują się czytając wiadomości, że lepiej nie będzie. Obietnic znów jest w bród. A przecież wszystkie wydarzenia zostały zapowiedziane, nie było żadnego zaskoczenia. Wymęczony personel o wszystkim informował. Decydenci tymczasem pocierają z troską zmarszczone czoła i radzą bez wytchnienia. Czy zna pani kogokolwiek, kto jest przeciwny naprawie psychiatrii? A jednak poziom finansowania psychiatrii, biorąc pod uwagę jego udział w planie NFZ, pozostaje bez zmian od lat, łącznie z przyszłym rokiem. To jak „Kronika zapowiedzianej śmierci” Marqueza – wszyscy poczciwi ludzie chcieli zapobiec tragedii, a jednak się nie udało. Jestem więc przekonany, że będą zamykane kolejne oddziały, lekarze psychiatrzy będą emigrować zagranicę lub do sektora prywatnego. A dzieci, których rodziców nie stać na prywatną opiekę będą cierpieć, a bywa że będą się zabijać.
To jest też wina lekarzy, ordynatorów, towarzystw naukowych.
Jest coś takiego jak trening bezradności. Tej bezradności wyuczyły się i psychiatryczne towarzystwa naukowe, i instytucje, i autorytety. Kiedy uczestniczyłem w rozmowach o potrzebach, czy pieniądzach, słyszałem każdorazowo pytanie: „ale komu mamy zabrać?”. Chodziło o to, bym ugiął się, żeby to był mój problem, moja odpowiedzialność, a właściwie wina, że muszę skrzywdzić kogoś, by pomóc osobom z zaburzeniami psychicznymi. Innym razem słyszałem jakby odwrotnie, że właśnie bardzo dużo zrobiono, że przekazano „znaczące pieniądze”, że poprawa jest tuż-tuż, trzeba być tylko cierpliwym. Tym razem nie pasowałem, bo byłem niecierpliwy. Wszystko to z zadęciem ideologicznym. A z ideologami nie da się polemizować. To triki myślenia grupowego, które pół wieku temu opisał Janis, służące paraliżowaniu faktycznej aktywności. Oczywiście, gdyby społeczeństwo chciało, to by się upomniało, a politycy musieliby realizować. Znam jednak rodziny decydentów, w których nawet samobójstwo nie zmieniło systemu zaprzeczeń. Jeśli oddziału w Józefowie dzisiaj nie ma, to dzieci cierpią i giną w swoich domach.
Są inne odziały psychiatryczne w Warszawie.
Te dla dzieci i młodzieży od dawna pełnią głównie funkcje ratunkowe. Przestały być ostają spokojnej pracy, psychoterapii, zapobieganiu i wsparcia w rozwoju. Chociaż, jak widać po zamknięciu Józefowa, przestają nawet pełnić funkcje ratunkowe. Placówki te pracują w obłożeniu nawet 200-procentowym. Tu dodam, że nie słyszałem o „zadbaniu”, o jakiś wzmacnianiu z tego powodu personelu. W rezultacie, nastolatki znajdującej się w potrzebie, karetka nie ma gdzie wieźć. A jeśli wiezie, to do miejsc, w których udziela się raczej doraźnej pomocy. Lekarze i rodziny szybko się uczą, że jakość szpitalnej interwencji jest ograniczona, więc coraz częściej sami odstępują od korzystania z niej. I oni też uczą się bezradności.
Władza mówi dużo o dzieciach. Jest 500 plus na dzieci, jest ochrona życia poczętego.
Ta nasza sektorowa troska o to, żeby się dzieci rodziły, ale nie pasuje już do tego, jak państwo później o te dzieci dba. Jestem zwolennikiem 500-plus, bo to przede wszystkim program upodmiotowienia dzieci. Ostatecznie, za środki te można sobie także kupić pomoc. Chociaż wg konstytucji należy się ona za darmo. W Polsce mamy do czynienia z bardzo niebezpiecznym mitem, że wszystko uratuje rodzina. Że rodzina to taki tygiel alchemika, w którym wszystko zamienia się w złoto, w tym zwłaszcza dzieci. Państwo zapomina, że rodzina też „choruje” psychicznie i nikt nie zwalnia państwa od udzielania jej pomocy. To nie jest tak, że w Polsce mamy do czynienia tylko z idealnymi rodzinami, generatorami szczęścia: zawsze kochający się rodzice, troje grzecznych dzieci, które bezboleśnie „przeskoczą” pokwitanie, merdający pies i kot. Rodziny też chorują. Rodzice chorują razem z dzieckiem. Rodzice nie będą wydolni w pracy i nie pójdą do kina, jeśli dziecko ma myśli samobójcze. Jeśli na depresję zachorowała mama, to ryzyko depresyjnego skryptu życia wzrasta u jej córki.
Geny?
Nikt nie wykazał przeważającej „genetyczności” depresji, natomiast nieskończenie wiele razy potwierdzano negatywny wpływ depresyjnego stylu życia na rozwój. Z punktu widzenia systemowego depresje „szerzą się” między uczestnikami systemu. Jeżeli mamy „depresyjny dom”, to zapewne spotkamy też heroiczne przypadki, że „ktoś jednak dał sobie radę”, ale nie oczekujmy, że generalnie wyrośnie pokolenie nowoczesnych, kreatywnych, szczęśliwych ludzi. Mamy raczej dane, że jeżeli kobieta, dzisiaj 60-letnia, zachorowała typowo dla jej pokolenia 10 lat wcześniej, może przy okazji menopauzy, to jej córka zachorowała już w wieku 30-40 lat, a z kolei jej córka - mając kilkanaście lat. Porównując dynamikę zachorowań w tych trzech pokoleniach, można powiedzieć, że tempo przyspiesza. O ile rozmowy o depresji, melancholii jeszcze 50 lat temu były rozmowami w stylu literackim, filozoficznym, czy socjologicznym, że się „zdarza”, ale tylko „czasem” i „na krótko”, o tyle teraz mamy do czynienia z dramatycznym przyspieszeniem. W pokoleniu nastolatków doświadczanie zaburzeń depresyjnych staje się powszechne. Około 1/10 nastolatków podejmuje obecnie jakąś formę działań samobójczych (aktywnych działań, nie tylko „myśli”). Mogą to być próby samobójcze, treningowe, okaleczania, przygotowania, ucieczki, etc.. To znacznie więcej, niż jeszcze powszechniejsze myśli rezygnacyjne. Samobójstw jest więcej niż zgonów nastolatków w wypadkach drogowych. O tej epidemii mówimy, ale jej nie przeciwdziałamy. A przecież depresyjny nastolatek to za chwilę depresyjny pracownik, niepewny siebie dorosły, osoba bojąca się związku, bojąca się mieć i wychowywać dzieci.
Przez lata mówiono o modzie na depresję.
To nie jest tak, że depresję ktoś sobie wymyśla. Jesteśmy bardzo bogatym krajem, słusznie się tym szczycimy. Ale to wynika wyłącznie z ciężkiej pracy obywateli. A zapracowani ludzie i ich dzieci mają takie „ekskluzywne problemy” związane ze światem emocji, jak depresja, zmęczenie, wypalenie. I państwo musi to kompensować. To koszt za naszą dzielność. Potraktujmy to jako coś normalnego, że za awans cywilizacyjny należy się też właściwa opieka psychiatryczna. Są programy badawcze, z których wynika, że polska depresyjność wyróżnia się negatywnie na tle innych krajach unijnych. To wynika z zapracowania, ale też z sieroctwa. W pewnym sensie osierocane są dzieci ludzi, którzy pracują od rana do nocy. Jeśli dziecko jest samotne, na niskim poziome satysfakcji z życia, to zaczyna cierpieć, chorować, mieć myśli rezygnacyjne, próbować się zabić lub idzie jak przecinak przez wszystko, co szatan nam podrzuca, czyli narkotyki, dopalacze. Dzieci z depresją to nie są dzieci „ze zbyt bogatych domów” albo odwrotnie, dzieci z depresją nie są „z marginesu”. To stereotypy, jakimi chętnie etykietyzujemy pacjentów, żeby nic nie robić. Każdy po powrocie do domu może się dowiedzieć, że dziecko cierpi na depresję.
By zaraz potem się dowiedzieć, że termin wizyty do refundowanego psychiatry to styczeń, tyle że 2020 roku? Tak, tak jest?
Tak. I m.in dlatego jesteśmy na piątym miejscu na świecie, jeśli chodzi o samobójstwa nastolatków-chłopców (wg OECD). Z kolei dziewczęta częściej niż chłopcy dokonują prób samobójczych. Jeszcze gorzej jest w Unii Europejskiej, gdzie proporcjonalnie jesteśmy na pierwszym miejscu jeśli chodzi o samobójstwa osób przed 19 rokiem życia (wg Eurostatu). W liczbach bezwzględnych liczba samobójstw w Polsce jest niemal taka sama jak w Niemczech (209 vs 224). Mamy system i zarządzających, którzy nie potrafią się z tym skonfrontować. Przecież, oprócz oddziału w Józefowie „dla dzieci”, zamknięto niedawno także ośrodek terapeutyczny w Komorowie „dla rodziców”. Po 103 latach istnienia, ten najstarszy polski ośrodek psychoterapii okazał się zbędny. Okupanci w czasie wojny go nie zlikwidowali, ale samorząd mazowiecki nie miał już z tym problemów. Obiekt stoi pusty, gładkie słowa płyną, są chętni do reprywatyzacji. I za to odpowiadają rządzący.
Nie widzę protestów.
Kto ma protestować? Chorzy?
Ich rodzice może?
Na razie firmy head-hunterskie poszukują chętnego do kierowania ośrodkiem w Józefowie. Ale przecież nawet ewentualny „sukces” nie będzie oznaczać systemowej, kompleksowej zmiany. Są rzeczy, których się nie robi. Po prostu nie zamyka się takich oddziałów. Jeśli ktoś nie ma pomysłu, czy wręcz doprowadza do kryzysu, to nie powinien odpowiadać za dany obszar. Statystycznie, codziennie popełnia samobójstwo w Polsce około 15 osób. Liczba poważnych prób samobójczych, głównie wśród młodzieży, jest kilkadziesiąt razy większa. I to jest wymiar prawdziwej odpowiedzialności.
Przecież ministerstwo zdrowia proponuje plan naprawczy.
By coś można nazwać planem, trzeba w szczególności zapewnić środki na jego realizację. To, o czym słyszymy, jest raczej roboczym szkicem działań. Koncepcja imponująca, bo porównująca przyszły system do piramidy, ale ja dziś nie chcę piramidy, tylko działający oddział w Józefowie. Projekt zapowiada koncentrację w przyszłości na działaniach profilaktycznych, pedagogicznych, psychologicznych, edukacyjnych, etc. Nie ma sporu, niech się ziści, natomiast ja mówię o pilnej potrzebie działań ratunkowych i potrzebie istnienia odpowiednich instytucji ochrony zdrowia.
Ale działania te mają zmniejszyć napór pacjentów na szpitale.
To kolejna iluzja. Pacjentów prawdopodobnie będzie dużo więcej. W pierwszej kolejności wynika to ze skali obecnych zaniedbań. Potem dopiero będzie się ustalała jakaś nowa równowaga dla tworzonego systemu. To już przerabiano, np. w Krakowie, gdzie po utworzeniu dzielnicowych centrów, które miały odciążać główny szpital, wzrosła liczba pacjentów wymagających hospitalizacji. Takich ośrodków, takich oddziałów, jak ten zlikwidowany w Józefowie, potrzebujemy kilka na terenie samej Warszawy. Jeżeli dzisiaj w danej szkole nie ma zidentyfikowanych osób z zagrożeniem, to nie znaczy że ich nie ma. Myślę, że tak dużo nie wymagamy od tych, którzy rządzą, jeśli chodzi o pomoc młodym ludziom i ich rodzinom. Po to ktoś wygrywa wybory, żeby podjąć się naprawy, a nie rozpoczynać dyskusję. Tym bardziej, że ta pomoc wcale nie jest taka kosztowna. Dla chorego chłopca czy dziewczynki i ich rodziców najważniejsze jest spotkanie z odpowiedzialnym człowiekiem. Nie ma w tym kosztownych badań, urządzeń. Jednak, o ile Ministerstwo Zdrowia formułuje szereg uwzniośleń w sprawach psychiatrii, o tyle NFZ stoicko pilnuje swojego budżetu. Nie zapominajmy też o samorządzie mazowieckim, który tak bardzo się starał, że oba oddziały w Komorowie i Józefowie zostały zamknięte. Tu nie brakuje ludzi usłużnych, którzy gotowi są przekonywać, jakoby kiedyś będziemy mogli pracować w systemie, w którym nie będzie potrzeby funkcjonowania oddziałów psychiatrycznych.
To są świąteczne życzenia?
Taki system nie powstał dotąd nigdzie na świecie. U nas to będzie wyglądało tak: odwiedzi nas terapeuta środowiskowy i powie nam, żebyśmy żyli godnie, bezkonfliktowo, w zgodzie ze swoim rytmem życia. Nie planuje się w Polsce rozwoju psychoterapii. Szkicujemy dopiero system dla dzieci i młodzieży. Nikt nie zaczął jeszcze szkicowania pomocy dla osób dojrzałych. Ale, skoro słowo „psychiatra”, a co dopiero „psychiatra dzieci i młodzieży” nie są w ogóle wymienione w Narodowym Programie Ochrony Zdrowia Psychicznego, to właściwie można uznać, że nie zaproszono nas do dyskusji.
Miałam nadzieję, że na koniec powie pan coś, co podniesie na duchu.
Miłosz w „Piosence o końcu świata” napisał, że przegapimy nawet koniec świata („Piosenka o końcu świata”). My sobie rozmawiamy, chodzimy, nic się nie stało, a to oczekiwanie, że będzie tak wyraźnie gorzej, jeśli chodzi o psychiatrię dzieci i młodzieży, będzie się przedłużać w nieskończoność. To „najgorzej” nigdy jednak nie nastąpi, bo przecież zawsze może być gorzej. Przepis na bardzo zły koniec właśnie jest realizowany - wykluczenie i brak pomocy.