Powiedziałam niedawno, że kręcąc z Magdaleną Łazarkiewicz i Katarzyną Adamik serial "Ekipa", którego akcja toczy się w kręgach władzy, chciałyśmy pokazać szlachetniejszą twarz polityki. Obserwując bowiem media, można by dojść do wniosku, że taka nie istnieje.
A ja wciąż nie mogę i nie chcę uwierzyć, że w 38-milionowym kraju, wśród rzesz ludzi zajmujących się sprawami politycznymi, obywatelskimi i społecznymi nie znajdzie się nikt godzien szacunku. Nie wierzę, że wszyscy działają jedynie dla zysku i władzy. Wierzę, że gdzieś tkwi ta warstwa szlachetniejsza.
Jednak nie politycy przerażają mnie najbardziej, ale społeczna nieodpowiedzialność i nieumiejętność rozliczania tych, którym powierzyliśmy najważniejsze publiczne zadania. Politycy są emanacją narodu i jeśli od kilku już sezonów oferują mu tandetę, to widać, naród na tę tandetę się godzi. Myślę, że wynika to z braku podstawowej obywatelskiej edukacji.
Od początku polskiej transformacji niewielu tylko z grona tzw. intelektualistów przyłożyło się do wykształcenia w społeczeństwie obywatelskich odruchów, do nauczenia ludzi, czym jest wolność i demokracja i jakie są w niej mechanizmy władzy. Nie zastanawiali się, jak budować mądrą wspólnotę. Sama też biję się w pierś - efektem tego poczucia winy jest właśnie "Ekipa", w której chciałyśmy pokazać, że może być normalnie, jeśli władzę obejmą osoby z poczuciem odpowiedzialności.
Brak edukacji społecznej spowodował, że ludzie w Polsce są niedouczeni i zagubieni, a przez to z wielką łatwością ulegają politycznej demagogii. To dotyczy nie tylko szarego obywatela, ale i dziennikarzy. Kiedy oglądam polskie programy publicystyczne, jestem zdumiona poziomem niedouczenia i łatwowierności żurnalistów. Wielu nigdy chyba nie przeczytało nawet konstytucji i nie ma pojęcia o procedurze wyborczej.
Na razie jednak polskie społeczeństwo nie otrząsnęło się z trudów ustrojowej transformacji. I właśnie w tym szukałabym przyczyny, dla której tak wielkim i niesłabnącym powodzeniem cieszą się politycy oferujący jasne recepty, biało-czarny podział świata, czytelne wskazówki - kto wróg, a kto przyjaciel. Ludzie pragną oczywistości i znajdują się partyjni liderzy, którzy to pragnienie zaspokajają.
Jednak nawet uczciwi i rzetelni politycy modyfikują swój przekaz, dostosowując go do odbiorcy. Mamy zatem obustronny pat: obywatele nie wierzą politykom, a politycy nie wierzą obywatelom. Pytanie - czy z tego pata można wyjść? Może powinniśmy poczekać na wymianę pokoleń, by do władzy doszli ludzie wychowani w wolności, znający jej zasady i potrafiący działać z nimi w zgodzie?
Problemy polskiej transformacji może pogłębiać również fakt, że dołączyliśmy do grona krajów demokracji liberalnej w momencie, gdy ta demokracja przeżywała głęboki kryzys tożsamości i instytucji. Na Zachodzie marniała wiara w to, że wybór takiej czy innej partii jest realnym wyborem programu. Podziały partyjne zaczęły się spłaszczać do tego stopnia, że niejasne stało się, czym jedna od drugiej się różni.
A jeśli brakuje czytelnych różnic, to i demokratyczny wybór staje się w pewnym sensie fikcją. W moim przekonaniu polska demokracja trafiła na moment kryzysu samych idei demokracji zachodniej. Dlatego być może tak trudno nam się z nimi identyfikować; uczynić z nich sztandar i prawdziwą wartość, w obronie której obywatele chcieliby wystąpić.
Na to nakłada się wspomniana słaba reprezentacja polityczna społeczeństwa. Wybrani przez nas politycy nie przynoszą nam chluby. Wydaje mi się, że poziom wstydu za nich jest dziś najwyższy w historii naszej wolności. Bywały już władze zawstydzające, ale takiego poczucia zagrożenia, jakie wytworzyła IV RP, jeszcze dotąd nie przeżywaliśmy.
I nie chodzi tu o zagrożenie osobiste, lecz zagrożenie norm właściwych dla demokratycznego państwa. Granice dopuszczalności poszerzały się z kolejnymi rządami, aż doszliśmy do granicy autorytaryzmu. I okazało się, że wielu obywatelom - ukształtowanym przecież przez komunizm - autorytaryzm odpowiada jako znacznie bezpieczniejszy ustrój niż demokracja.
Zatem być może jest to etap konieczny do przejścia w drodze od zniewolenia do wolności - tak jak choroby, które trzeba przejść w dzieciństwie, by zachować odporność w dorosłości. I kiedy miną, wówczas nadejdzie może czas, że staniemy się narodem dumnym z samego siebie i swoich polityków. Ale na dumę trzeba zapracować. Nie wystarczą nasze historyczne zasługi i cierpienia.