Zbiorcze osądy o 25-, 35-latkach nie dotyczą nikogo albo każdego, a tym samym stają się nieciekawe i nieużyteczne. Piszę to z perspektywy 24-latka, który w świadome życie polityczne i społeczne począł wchodzić dopiero w okolicach przełomu tysiącleci. Przemiany 1989 r. uwieczniliśmy co najwyżej w mglistych wspomnieniach.

Reklama

O "nocnej zmianie" dowiedzieliśmy się, podsłuchując rozmowy w kuchni, a rywalizację między Lechem Wałęsą a Aleksandrem Kwaśniewskim przenieśliśmy już z kuchni do szkoły, by tam zapalczywie powtarzać osądy rodziców i dziadków. Między moim rocznikiem a rocznikiem o 10 lat starszym zieje przepaść. Co innego, gdy ktoś zyskuje świadomość w okolicach 2000 r. i afery Rywina, a co innego, gdy ją zyskuje wraz z pierwszymi wolnymi wyborami, rządem Mazowieckiego i polaryzacją ideowych stanowisk w obozie postsolidarnościowym. Oczywiście i jednych, i drugich nazywa się młodymi.

Jeśli zatem odrzucić perspektywę rodzącej się świadomości polityczno-historycznej, możemy jednych i drugich włożyć do wspólnego worka. Takie odrzucenie skazuje nas jednak na płytkie diagnozy. Perspektywa ta bowiem kształtowała postawy ideowe i polityczne. Nie jestem w stanie wczuć się w sytuację 35-latka, który dojrzałym spojrzeniem obejmował wydarzenia z początku przemian, ani też on nie jest w stanie wczuć się w moją sytuację - człowieka, który został wyrwany z naiwnego przekonania, że oto ci są bohaterscy, a tamci zdradzieccy (tj. jedni walczyli z komunizmem, a drudzy go nam na zgubę budowali), że III RP powstała przez swoisty cud przemiany wody w wino i nic z czasów minionych nad nią nie ciąży itp.

Oczywiście to przebudzenie nie kieruje nikogo wprost w ramiona PiS i do walki z układem. Nie ma ono wyraźnych barw politycznych. Jest jednak faktem nieprzyjemnym. Każde wyrwanie z błogości jest niemiłe. Błogość tę budowały pewne intelektualne autorytety i nie powinno dziwić, że ich ranga mocno ucierpiała. Niejeden niezależny dziennikarz okazał się uczestnikiem polityczno-gospodarczych gierek; niejeden pogromca komunizmu okazał się jego dawnym zwolennikiem; niejeden liberał - niegdysiejszym stalinistą; niejeden oszołom - sensownym człowiekiem i odwrotnie. Rzecz w tym, iż teraz nie garniemy się do prostych wizji.
Afera Rywina była czynnikiem inicjującym przebudzanie się całego społeczeństwa, z tym że w naszym wypadku przebudzanie się z błogiej drzemki intelektualnej towarzyszyło wyrastaniu z dzieciństwa. Połączenie swoiste i niepowtarzalne - kształtujące znaczną część świadomych politycznie obywateli urodzonych w pierwszej połowie lat 80.

Reklama

Nie jest prawdą, że młodzi ludzie nie spierają się o idee, pozostawiając ideologiczne dysputy tetrykom. Otóż spieramy się o idee co najmniej z dwóch powodów – biologii i wychowania. Człowiek pozostaje jedynym zwierzęciem, którego umysł zdolny jest przeprowadzać abstrakcję. Skoro tak, to nie ma powodu, aby z tego nie korzystać i segregować świat jedynie według tego, co mi teraz służy i co mi teraz nie służy. Biologiczną właściwość wspiera wychowanie wpajające świadomość historyczną, kulturową i poczucie odpowiedzialności za i wobec czegoś więcej niż tylko własne podwórko.

Nie jest zatem tak, że spory toczone przez tetryków nas nie dotyczą i nie interesują. Nie jest też tak, że uciekamy za granicę przed beznadzieją przez nich zgotowaną. Sytuacja zarobkowa jest taka, że za przepracowane w Wielkiej Brytanii wakacje można utrzymać się przez cały rok akademicki. Wiązanie wyjazdów z niechęcią do braci Kaczyńskich, czy w ogóle klasy politycznej, jest nieporozumieniem. Zupełnie nietrafna jest też alternatywa "budować dobro kraju - realizować się za granicą".

Niewielka część współczesnych emigrantów naprawdę się tam realizuje, a pozostanie w kraju nie musi z konieczności być heroicznym poświęceniem. Inna sprawa, że politycy mogliby nieco rzecz ułatwić. Chodzi o rozwiązania administracyjne, obniżenie kosztów pracy, ułatwienia dla małych i młodych firm. Wszystko to zaś należy do owych wielkich tematów - wielkich nieobecnych, o których pisał Tomasz Plata: sporu o kompetencje państwa, jego instytucjonalne podstawy, wreszcie umocowania samej demokracji, praw i wolności obywatelskich. Tematy te nie są nieobecne, lecz pojawiają się w uwikłaniu. Wprost się ich nie stawia, bo mogłyby być niezrozumiałe. Stoją jednak u podstaw dyskusji o władzy urzędników, o podatkach, o opiece socjalnej, o dekomunizacji i lustracji, o beneficjentach przemian i pokrzywdzonych, o układzie i nielegalnych biznesach, o służbach specjalnych, o Radiu Maryja, wreszcie o aborcji i homoseksualistach. Problem w tym, że aby coś sprawnie rozwiązać, trzeba to wpierw wyraźnie sobie uzmysłowić.

Reklama

W wizji pokoleniowej przedstawionej przez Tomasza Platę kryje się pewna sprzeczność. Z jednej strony młodym brakuje ponoć chęci do ideowych sporów, z drugiej – oczekują sprawnego państwa administratora, przyjaznych urzędów i prostych rozwiązań prawnych. Rzecz w tym, że taka wizja jest już jakimś opowiedzeniem się w ramach wyżej wymienionych wielkich tematów, które świadomie staje po stronie pewnych idei, a pewne odrzuca. Tymczasem nie można jednocześnie wzywać do rozważenia wielkich ustrojowych problemów i głosić pochwałę braku ideowego zaangażowania. Chodzi przecież nie o to, aby spór obserwować, lecz aby każdy z wyborców podjął zasadnicze decyzje.

Co więcej, pewna decyzja leży już u podstaw wizji Tomasza Platy i zdaje się on sądzić nazbyt optymistycznie, że podobna decyzja jakoś podświadomie zapadła w głowach znacznej większości młodych Polaków. Mieliby oni być głęboko przekonanymi liberałami, zwolennikami szczupłego państwa, czytelnych praw, niskich podatków i jak najniższych wszelkich obciąże. Gdyby tak było, bardzo byłbym szczęśliwy. Sądzę jednak, że rozstrzygnięcia o ustroju państwa nie zapadają w podświadomości ani nie są prostą konsekwencją niewątpliwego faktu, że młodzi są mniej roszczeniowo nastawieni od starszych. Wymaga pewnych myślowych operacji, które angażują nas i rychło stawiają przeciw zwolennikom innego pomysłu. Wyraźne sformułowanie takiego sporu mogłoby być zasługą młodych w polityce. Nie wiem, co Tomasz Plata miał na myśli, gdy pisał o wykorzystaniu ich potencjału i energii, ale ja rozumiem to właśnie jako szansę na przeformułowanie albo lepsze sformułowanie wątków w polityce, obecnych już z samej natury polityki.

Prawdą jest, że spora część uprawnionych do głosowania Polaków nie znajduje dla siebie niczego na rynku politycznym. Dlatego czeka nas niejedna jeszcze polityczna przemiana, niejeden sojusz i niejeden podział. Może pojawią się młodzi, ale nie należy liczyć na to, że stworzą jakąś radykalnie nową jakość, która odróżni ich od tetryków z przeszłością. Zmiana pokoleniowa w polityce zachodzi stopniowo i powoli, co zresztą nie jest wyjątkowe w świecie instytucji, grup zawodowych czy biznesowych.

Ścieżkami kariery Olejniczaka i Ziobry podążą inni, bo też alternatywnej ścieżki nie ma. Ewolucja tematyczna również niespiesznie postępuje, pewne zaś tematy pozostały od czasów Platona i Arystotelesa. Powielamy je wielokroć na coraz to nowe sposoby i w coraz to nowych okolicznościach. Ponadto nadmiernym optymizmem jest oczekiwanie, że młodość z konieczności przynosi pozytywne owoce. Jako młody człowiek podchodzę do tego sceptycznie.

Nic też nie wskazuje, że młodych wymienione uwikłania same w sobie nie interesują. Brałem udział w niejednej zażartej dyskusji nad dekomunizacją, rozliczeniami z PRL, aborcją, prawami wszelkich mniejszości seksualnych i dość absurdalnym podniesieniem seksualności do rangi problemu politycznego i publicznego. Historii bowiem nie da się odrzucić jak niechcianego bagażu, sprawy obyczajowe zaś dotykają najgłębszych pokładów naszych systemów wartości. Nie tylko nie jest wskazane, lecz wręcz byłoby szkodliwe porzucenie ich.

Profesor Jan Woleński, filozof i logik z Uniwersytetu Jagiellońskiego, wyjawił, że pisząc swą książkę o wierze ("Granice niewiary"), podczas pobytu w Holandii spotykał się ze zdziwieniem tamtejszych intelektualistów - że w Polsce chce nam się jeszcze o takich rzeczach dyskutować. Otóż uważam, że tę chęć do wielkich ideowych dyskusji należy podtrzymywać, i jej ewentualne wyschnięcie w młodym pokoleniu uważałbym za istotne zubożenie życia intelektualnego. Różnica między młodymi a tetrykami nie powinna zaznaczać się tam, gdzie młodym się już nie chce spierać, lecz w miejscu, w którym młodzi sformułują problemy na swój sposób i znajdą ciekawe argumenty za swymi racjami.