Tomasz Plata narzeka w DZIENNIKU - i nie bez racji - że dyskusje polityczne ostatnich miesięcy powielają tematy wałkowane od lat i nie wnoszą nic nowego. Kłopot w tym, że równie jałowy i wtórny jest spór o rolę w polityce młodego pokolenia. Nasila się on zwykle, gdy dotychczasowe elity zbierają wyjątkowo złe recenzje, a tak jest niewątpliwie obecnie. Nic z niego jednak nigdy nie wynika i dyskusja na ten temat rychło zamiera aż do następnej okazji. Sądzę, że podobnie będzie i tym razem.

Młodzi, ale wtórni
Słuchając wystąpień i czytając teksty młodych polskich polityków, nie jestem w stanie wzbudzić w sobie nawet krztyny pokoleniowej solidarności i żalu z powodu braku generacyjnej rewolucji. Dzieje się tak przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, więź pokoleniowa nie jest dla mnie istotną kategorią w analizie rzeczywistości politycznej; nie stosuję innych miar do oceny wystąpień i działań trzydziestolatka i innych wobec pięćdziesięciolatka. Jeśli zaś wiek odgrywa rolę w moim subiektywnym oglądzie danego polityka, to związek jest mniej więcej taki: im ktoś młodszy mówi rzeczy niemądre, tym moja tolerancja dla jego ignorancji jest mniejsza.

Po drugie, choć wielu młodych polityków dobrze wypada w mediach i są oni fachowcami w swoich dziedzinach, to istotnie - na co zwraca uwagę Tomasz Plata – brakuje wśród nich wizjonerów z pomysłem na pchnięcie debaty publicznej w nowym kierunku. Ale nie podzielam jego wiary, że poza światem polityki są rzesze piekielnie zdolnych młodych ludzi, którzy odrodziliby go, gdyby tylko polityczne elity sformułowały dla nich atrakcyjną ofertę lub po prostu ustąpiły im miejsca. Wbrew modnej opinii nie uważam bowiem, by życie polityczne odbiegało in minus poziomem od innych sfer aktywności Polaków. Politycy nie są jakąś specjalnie wyhodowaną, genetycznie ułomną kastą. Nie ma powodu zakładać, że do polityki trafiają zwykle mniej uzdolnieni młodzi ludzie niż np. do biznesu czy mediów. Wszędzie zdarzają się talenty i miernoty, uczciwi i kombinatorzy, pracusie i lenie.

Brak ożywczych idei jest stałym punktem utyskiwań na jakość polskiej polityki. Tomasz Plata nie jest odosobniony w tych narzekaniach. Czy jednak rzeczywiście wymieniane przez niego tematy - stosunek do historii, mniejszości, wolnego rynku, etc. - są aż tak przebrzmiałe, że niewarte już uwagi? Z pewnością nie, choć oczywiście nie należy nimi epatować na każdym kroku. Polska debata publiczna nie jest w każdym razie archaiczna, jak sugeruje autor "Młodej Polski samodzielnej".

Polska debata polityczna nie ustępuje angielskiej, niemieckiej czy francuskiej. Z poziomem bywa różnie, ale przyczyn ułomności nie dopatrywałbym się w dominacji tematów, za sprawą których odsuwa się w czasie postulowane przez Platę „odświeżenie języka polityki”. Kryterium nowoczesności jest zresztą zawodne, bo podążanie za trendami raczej psuje polskie życie intelektualne, niż je rozwija. Młodzi politycy i publicyści zwykle zbyt łatwo dają się uwieść nowinkom, które potem okazują się sezonową sensacją. Gdyby zachowywali wobec nich więcej umiaru, byłbym bardziej skłonny domagać się ich większej reprezentacji w głównym nurcie debaty publicznej. A tak czasem mam nieodparte wrażenie, że lepiej byłoby, aby znaleźli w nim swoje miejsce dopiero wtedy, gdy nieco się intelektualnie usamodzielnią.

W polityce jak w życiu

W ostatnim parlamencie stosunkowo najwięcej młodych twarzy - poza LPR - wypromowało Prawo i Sprawiedliwość. W telewizji często pojawiają się wcześniej słabo znani posłowie Tomasz Dudziński - 34 lata, Zbigniew Girzyński - 34 lata, Adam Hofman - 27 lat, Arkadiusz Mularczyk - 35 lat, Jan Ołdakowski - 35 lat. Paweł Kowal - 32 lata - jest nie tylko posłem, ale i wiceministrem spraw zagranicznych. To na ogół dobrze wykształceni prawnicy i historycy startujący z niezłymi wynikami z wysokich miejsc na liście partyjnej. Otwarcie PiS na trzydziestolatków nie powoduje jednak znaczącego wzrostu poparcia dla tej partii w tej właśnie kategorii wiekowej. Uznanie wśród trzydziestolatków zdobywa natomiast Platforma Obywatelska, która jest znacznie mniej skora do promowania tego pokolenia we własnych szeregach. Łatwo na podstawie tej obserwacji wysnuć wniosek, że dla wyborców liczba młodych polityków wśród rozpoznawalnych twarzy partii nie jest szczególnie znaczącym argumentem, aby dane ugrupowanie poprzeć.

Wyborcy - także młodzi - nie zdają się być szczególnie zainteresowani zmianą pokoleniową w polskiej polityce. Nawet jeśli przyjąć za prawdziwą - według mnie przesadzoną - opinię Platy, że nasza polityka to dziś prawie wyłączna domena wąskiej pokoleniowej grupy 50- i 60-latków, to najwyraźniej Polacy dobrze się z tym czują. Zresztą nie jest to wyłącznie polska specyfika. Także amerykański Kongres czy angielska Izba Gmin nie pozostają przecież we władaniu trzydziestolatków.

Partie polityczne - i słusznie - są ciałami zhierarchizowanymi. Kariera w nich zwykle oznacza mozolne przechodzenie ze szczebla na szczebel. Czy jednak świat polityczny różni się pod tym względem od innych dziedzin życia? Czy w biznesie, nauce czy sztuce otwarcie na młodych dokonuje się na dużo większą skalę? Śmiem wątpić, zwłaszcza słysząc żale młodych uczonych czy artystów, że środowisko jest skostniałe i hermetyczne, że trudno się w nim wypromować, bo starsi zazdrośnie strzegą swojej pozycji. W świecie politycznym obowiązują dokładnie te same reguły. Na sukces trzeba pracować, a mało kto chce ustąpić ci miejsca wyłącznie w imię twej młodości. Zresztą dlaczego ktokolwiek miałby to robić? Jeśli jesteś wybitnie uzdolniony albo masz dużo szczęścia, albo dobrze wybrałeś promotora, albo umiesz wykosić konkurencję mniej szlachetnymi metodami, możesz piąć się w górę w zawrotnym tempie. Na ogół jednak trzeba po prostu uzbroić się w cierpliwość - i bardzo dobrze. Bo jest też wiele racji w opinii, że sukces w zbyt młodym wieku psuje. Litościwie pominę przykłady…

Sztafeta pokoleń
Wbrew więc opiniom Tomasza Plata, uważam, że w polskiej polityce jest młodych dokładnie tyle, ile trzeba, a wszelkie próby wymuszonego poprawienia proporcji na ich korzyść mogą przynieść więcej złego niż dobrego. Ich czas i tak w końcu nadejdzie, a co pokażą - zobaczymy. O jedno gotowy jestem się założyć: gdy obecni kontestujący pięćdziesięciolatków trzydziestolatkowie będą o 20 lat starsi, to dzisiejsi dziesięciolatkowie będą wysyłać ich na emeryturę, domagając się otwarcia świata polityki na nowe pokolenia.

Łatwo mi o tym pisać bez szczególnych emocji, bo sam w życiu politycznym nie uczestniczę. Być może gdybym był młodym działaczem partyjnym przeżywającym teraz katusze z powodu otrzymania ledwie 17. miejsca na liście kandydatów do Sejmu zamiast wymarzonego 12., pałałbym jakobińską żądzą zemsty. Mogłoby się jednak i tak zdarzyć, że o moim nędznym losie zdecydowałby nie żaden weteran walk z początku lat 90., a jakiś sprytny rówieśnik. Ot, zwykła kolej rzeczy w polityce.

























Reklama