To właśnie jest przypadek tekstu Tomasza Platy (DZIENNIK z 15-16.09) "Młoda Polska samodzielna". Wyjściowa teza - twierdzenie, że młodzi w polityce nie istnieją, bo blokują ich starzy, wydała mi się tak nieprawdopodobna, tak uroczo oddalona od tego, co wiemy od polityce od czasów antycznych, że przypomniała mi czasy harcerskiej minigazetki "Skaut", którą wydawałem z przyjaciółmi w podstawówce. Żyłem wtedy w przekonaniu, że jeszcze kilka lat, a nasze, młode i energiczne pokolenie dojdzie do głosu i wszystko się zmieni.

Na dodatek padł właśnie komunizm, Polska i świat skazane są zatem na świetlaną przyszłość. Historia miała się skończyć. Wspominam tamtą naiwność z sentymentem, staram się hołubić w sobie tamtą energię. Ale też byłbym idiotą, gdybym po kilkunastu latach w zawodzie dziennikarza, nie dostrzegał komplikacji politycznego świata, złożoności podejmowania decyzji, ograniczeń społecznych, gospodarczych i cywilizacyjnych. Polityk, nawet najsilniejszy, w demokracji może trochę. Polityk młody, a więc zazwyczaj niedoświadczony, często jeszcze mniej.

Dla każdego, kto chociaż czyta gazety, jest oczywiste, że klucz - młodzi kontra starzy - nie otwiera żadnych drzwi. Nie tak przebiegają prawdziwe podziały, nie tam biegnie linia pomiędzy mądrością a głupotą.

Mam wrażenie, że Tomasz Plata stawia dobre pytania, ale nie mogę zgodzić się z odpowiedziami. Bo młodych rzeczywiście nie ma w polityce, ale nie dlatego, że ich dziadki postsolidarnościowe i postkomunistyczne nie wpuszczają. Przede wszystkim dlatego, że jest tym młodym w życiu całkiem dobrze, nie chce im się ryzykować, a za życie publiczne uznają spędzenie sobotniego popołudnia w pubie.

Bo gdyby iść w nakreślonym przez Platę kierunku, to pożądany ciąg dalszy powinien wyglądać tak: wymienieni przez niego "starzy" politycy, w rodzaju Kaczyńskich, Cimoszewicza i Pawlaka po prostu ustępują, przekazując pałeczkę następcom - pięknym, zdolnym i wykształconym 30-latkom. Ci z kolei trochę ponegocjują stawki (poseł wyciągnie z 15 tys., co to jest w porównaniu z pensją menedżera w wielkiej korporacji?), po czym łaskawie zaczną naprawiać Polskę.

Że to niemożliwe, widać gołym okiem. Ale ja idę dalej - to niepotrzebne. Co komu po polityku, który nigdy o nic nie walczył? Nie przegrał kilku kampanii, a zatem nie wyciągał wniosków z porażek? Czy potrzebni nam przywódcy, którzy nigdy wcześniej nie dotknęli skomplikowanej państwowej materii, nie popełnili błędów na niskich szczeblach władzy, by rzadziej popełniać je na wysokich? Wreszcie, gdzie ich charaktery, wola walki, idea, jaką mają wnieść? Sprawność i technologia zarządzania? Z całym szacunkiem - to są cechy wystarczające, by zostać urzędnikiem.

Nigdzie nie jest inaczej. Barack Obama musi walczyć ze "starą" Hillary Clinton i establishmentem Partii Demokratycznej - i pewnie z nimi przegra. Nicolas Sarkozy długo terminował przy Chiracu, zanim podjął samodzielną grę. Nawet młody były prezydent USA Bill Clinton zasuwał jak mróweczka i cierpliwie piął się po szczeblach kariery, najpierw w prowincjonalnym stanie Arkansas.

I naszym młodym poradźmy to samo - zamiast użalać się nad ich losem. Chcecie być w polityce? To ją po prostu róbcie. A jak komuś jest wygodnie, to niech żyje szczęśliwie w innych światach.

Spokojnie. Jak 30-latkowie naprawdę poczują wilczy głód wpływu na polskie sprawy, to sami go sobie wezmą. Na razie jest im dobrze gdzie indziej.

A więc, wracam do początku, po co Plata napisał swój tekst? O co naprawdę mu chodzi? O świeżość? Młodość? Dynamizm w polskiej polityce? Co takiego mają w sobie 25-, 30-letni politycy, czego nie ma w staruszkach? Czy można poprosić choćby o trzypunktowy zestaw? Znudzony Plata wymienia cztery punkty politycznego sporu.

Po pierwsze, chodzi o podejście do historii. Po drugie, o postawę wobec rozmaitych odmienności, wobec innych. Po trzecie, o kwestie obyczajowe. Po czwarte, o stosunek do wolnego rynku. I znudzony zapytuje: kogo to obchodzi? Pomijając fakt, że zestaw jest dalece niepełny (brakuje np. zakresu suwerenności, kierunków polityki zagranicznej, polityki demograficznej, edukacji i wielu innych spraw), dopytuję: a co mają do powiedzenia, co wniosą ci młodzi pomijani? Czy gdziekolwiek w demokratycznym świecie zestaw jest zasadniczo inny? Czyż Amerykanie nie bywają znudzeni jałowością własnej demokracji? Nie byli znudzeni w 2004 roku, kiedy musieli wybierać pomiędzy Bushem a Kerrym? Sarkozy - powiada Plata. Pięknie, tylko skąd on się wziął? Tkwił przy starym Chiracu, latami uczył się, czekając na swoją szansę. Obama? Z całym szacunkiem, miły chłopak, ale prezydentem raczej nie będzie. A nawet jeśli, to naprawdę sam walczy o to, co ma.

No więc dopytuję - o co chodzi Placie? Gdzie istota sprawy? Czytam raz, drugi. Wreszcie mam! Oto kluczowy fragment: "Młodzi Polacy nie domagają się bezpośredniej pomocy państwa. Oczekują tylko, iż państwo nie będzie im przeszkadzać. Ich etos samodzielności zakłada, że poradzą sobie sami, zatem nie potrzebują państwa-ideologa, lecz państwa-administratora. Potrzebują prostego oraz skutecznego prawa, przyjaznych urzędów, sprawnej policji. Po prostu spokojnego oraz przewidywalnego cywilizacyjnego otoczenia. Ich państwo ma być silne, ale ograniczone w kompetencjach - bez prawa ingerowania w nisze i sfery wolności obywateli; tak, żeby nie zagrażać podstawowej potrzebie autorealizacji". I już rozumiem - rzecz nie w tym, jacy są starzy politycy, ale w tym, że w ogóle istnieją. Jedni chcą świat naprawiać na lewicowo, drudzy na prawicowo - ale w ogóle chcą. Umiarkowani albo autentycznie zapiekli - nieważne. Widzą jednak świat w całym tym kontekście historyczno-cywilizacyjnym, religijno-narodowym, międzynarodowym wreszcie. A skoro widzą, i to inaczej, to się o to kłócą. Spierają, dyskutują, uprawiają politykę.

A Plata chciałby inaczej. Pozwolić na samorealizację, ale i żyć spokojnie, nie sięgać za głęboko. Tak naprawdę żąda prawa do wejścia w politykę tylko po to, by zająć się samym sobą. Pragnie prawa do polityki egoistycznej, skupionej na autorealizacji, bez obciążeń zaszłościami, bez problemów służby zdrowia dla dziadków i rodziców, bez kłopotów publicznych szkół w dzielnicach biedoty. To wszystko takie nudne, takie stare i wtórne - zdaje się mówić autor. Przecież, gdyby przymknąć na to wszystko oczy, polska polityka mogłaby być taka młoda, świeża, energetyczna i profesjonalna. Jak w koncernie, gdzie redukcja etatów to nic osobistego.

Tak opisuje to pokolenie, także moje pokolenie, i nawet je nazywa: "są postpolityczni": "Wymknęli się ze świata ideologii, twardego politycznego konfliktu. I dlatego są dla naszej polityki autentycznym wyzwaniem. Powtórzmy raz jeszcze: jeżeli polska klasa polityczna chce odpowiedzieć na ich doświadczenie, musi radykalnie zmienić swój język. Zrezygnować z pustych politycznych wojen, których jedyną stawką jest naga władza, a wrócić choćby do zarzuconych reform instytucjonalnych, przede wszystkim tych poprawiających standard życia codziennego".

Można by zapytać - skoro się polityce wymknęli, to może znaczy, że nie są jej potrzebni? Skoro jej nie szukają, to może znaczy, że jej nie potrzebują? Albo nie, inaczej. Wyobraźmy sobie postulat X, niech nim będzie dla przykładu to, co autor sam wskazuje: sprawna policja. Jak osiągnąć ten cel? Metoda pierwsza: podnosimy podatki albo tniemy inne koszty państwa, zatrudniamy więcej policjantów, kupujemy nowe radiowozy. Metoda druga - tworzymy większą sieć informatorów, montujemy kamery, gdzie się da, więcej podsłuchujemy. I sposób trzeci, umiarkowany: nic szybko, nic na siłę. Policja powoli ma się doszkalać i uzupełniać zatrudnienie. Sprzęt będzie stopniowo modernizowany.

Pewnie wyjść jest jeszcze więcej, ale ile punktów widzenia da się wygenerować z tej sprawy? Na moje oko - ze cztery partie co najmniej: zwolennicy szybkiego działania, przeciwnicy inwigilacji zaniepokojeni naruszaniem prywatności, jakieś centrum i jeszcze lewica nawołująca do przebudowy społeczeństwa. Postawieni przed takim zadaniem, te partie utworzyliby właśnie owi mityczni 25 - 35-latkowie. Mają te wszystkie wady, które ma generacja dziś rządzących i opozycyjnych polityków.

Tych wad na pierwszy rzut oka nie widać, ale tylko dlatego, że nie ma ich w polityce. Jeśli ktoś wątpi, niech spojrzy na samorządy studenckie, niech zerknie na partyjne młodzieżówki. Tam młodzi mogą. I naprawdę nie pokazują jakoś zdecydowanie lepszego stylu. Wręcz przeciwnie. Kłótnie o kasę, wpływy, wyjazdy. A to przecież też są młodzi, wykształceni i piękni. Mimo wszystko są, niestety, tacy sami jak starzy.































Reklama