Niech miejsca te zostaną na powrót odkryte dla lokalnych społeczności jako miejsca pamięci o zbrodniach, tych konkretnych, najtrwalszych, związanych z losami bliskich, niech staną się dla owych społeczności trwałymi - materialnymi dowodami - punktami odniesienia w toczącej się ogólnospołecznej dyskusji o istocie władzy komunistycznej w Polsce.
Zbrodnie popełnione przez polskich komunistów, przy znaczącym wsparciu sowieckiego aparatu bezpieczeństwa zdają się być już szczegółowo opisane i upublicznione. Jest to jednak obraz pozorny i powierzchowny. Mechanizmy powstawania owych zbrodni, a przede wszystkim ich skala nie jest dokładnie przebadana, a wiedza na ich temat ogranicza się nadal do wąskiego kręgu, historyków i rodzin bezpośrednio dotkniętych traumą tragicznych w skutkach represji.
Od momentu ujawnienia w latach 1955-56 cząstki prawdy o owych zbrodniach władze komunistyczne skutecznie dbały o maksymalne jej zafałszowanie. W ten oto sposób zostało ukute i ugruntowane w odbiorze społecznym określenie "zbrodnie stalinowskie", a także przekonanie o winie za owe zbrodnie ograniczające się wyłącznie do pewnej grupy funkcjonariuszy resortu.
Ich zbrodnie - w celu ograniczenia negatywnego wydźwięku propagandowego - nazwano też w dyskusji publicznej eufemistycznie "nadużywaniem władzy". W tej sytuacji głównymi nośnikami wiedzy o dramatach, które działy się w setkach urzędów bezpieczeństwa, pozostawali ludzie represjonowani. Zasięg ich oddziaływania był jednak bardzo wąski - ograniczony do rodzin, które poddane inwigilacji, zastraszane przez SB, przez kilkadziesiąt lat zmuszone były do trzymania w tajemnicy owej tragicznej i porażającej wiedzy.
W budynkach dawnych powiatowych i wojewódzkich urzędów bezpieczeństwa przez kolejne dziesięciolecia lokowały się różne instytucje, zacierając mimochodem ślady popełnianych w nich zbrodni. Inne siedziby bezpieki były zamieniane na mieszkania dla byłych ubeków (jak np. w Warszawie), którym najczęściej nie przeszkadzały pozostające w piwnicach napisy wykonane przez więźniów, wiążące się przecież "nostalgicznie" z najbardziej dynamicznym okresem ich służby w aparacie.
Owa przedziwna pewność kierownictwa PZPR i MSW sprawowania wiecznej roli kierowniczej w Polsce spowodowała, iż porzucone i zapomniane przez ową władzę ślady zbrodni dotrwały w sporym procencie do roku 1989 r., dając unikalną wprost szansę na pełne odkrycie prawdy o tym zbrodniczym systemie.
Wtedy na ścianach wielu katowni bezpieki z inicjatywy środowisk kombatanckich zaczęły się wprawdzie pojawiać tablice pamiątkowe informujące o ofiarach, jednak prawie nigdzie działaniom tym nie towarzyszyły akcje zmierzające do zachowania istniejących w ich murach pamiątek, nie mówiąc już o tworzeniu z nich placówek muzealnych.
W tej sytuacji relacje świadków, jak również lakoniczne bardzo często napisy z tablic pozostawały zawieszone w przysłowiowej próżni. O ile brak "siły przebicia" środowisk grupujących ofiary i ich rodziny można było wytłumaczyć tkwiącym w nich nadal strachem, o tyle brak inicjatyw na tym polu ze strony demokratycznie wybranych władz był trudny do wytłumaczenia.
Trudno się zresztą temu dziwić, biorąc pod uwag opór, jaki towarzyszył dyskusji o nadaniu zbrodniom komunistycznym rangi równej niemieckim. W efekcie w latach 90. zniszczeniu bezpowrotnemu uległa większość substancji zabytkowej istniejącej jeszcze w katowniach komunistycznej bezpieki. Dotyczyło to zarówno terenu, jak i miejsc najbardziej znanych, wręcz symbolicznych, których ranga - z uwagi chociażby na skalę zbrodni - nie odbiegała od powszechnie uznawanej i niekwestionowanej pozycji - np. Pawiaka, czy siedziby gestapo przy al. Szucha.
W ten oto sposób bezpowrotnie stracono istniejące jeszcze ślady w areszcie śledczym przy ulicy Rakowieckiej – miejscu, w którym mordowano dowódców podziemia niepodległościowego, w sumie ponad tysiąc osób. Pięć lat temu - o czym warto wspomnieć - nieodnowione pozostawało nadal przejście podziemne do tzw. Pałacu Cudów, wraz z kotłownią, w której najprawdopodobniej wykonywano wyroki śmierci. W ramach kompleksowego remontu zniknęły ostatnie pozostałości poprzedniej funkcji Pałacu.
Warto w tym miejscu zadać sobie pytanie, z czego owo kompleksowe, jak widać, zaniechanie wynika? Dlaczego zamiast placówki muzealnej dokumentującej wiedzę o zbrodniach komunistycznych mamy pomysł soclandu, w którym o PRL-u mówi się głównie przez pryzmat groteski? Gdzie jest zatem miejsce na całkiem nieśmieszne - pokazujące rzeczywisty wymiar rządów komunistycznych - ślady zbrodni? Ponad 20 tysięcy zamordowanych w więzieniach, bliżej nieznaną liczbę zabitych w trakcie pacyfikacji i śledztw, dziesiątki spalonych miejscowości, około 250 tysięcy represjonowanych.
Czy pamięć o tych sprawach ma wygasnąć razem ze śmiercią ostatnich świadków? Czy pozostać ma jedynie na kartach książek - jako coraz mniej realny abstrakt? Czy rację historyczną mamy przyznać katom? IPN nie zastąpi w tej sprawie wszystkich tych, którzy powinni zabrać w niej głos i podjąć zdecydowane działania. Instytut prowadzi w całej Polsce program "Śladami zbrodni", starając się udokumentować to, czego nie zniszczyła powszechna dotąd obojętność. Poszukiwania obejmują w pierwszym etapie blisko 500 obiektów b. siedzib powiatowych i wojewódzkich urzędów bezpieczeństwa, więzienia i areszty, obozy oraz placówki NKWD. Czy nie zasługują na zyskanie rangi zabytków? Stanowią przecież widomy znak ofiary, jaką poniósł naród polski na drodze do niepodległości. Jesteśmy to winni ofiarom, a może samym sobie.
-----------
Ogólnopolski program IPN koordynuje dr Tomasz Łabuszewski w Oddziale IPN w Warszawie. Więcej informacji tel. (0-22) 526-19-21 oraz na stronie www.slady.ipn.gov.pl
Janusz Kurtyka, prezes IPN